poniedziałek, 31 grudnia 2018

KSIĄŻKA MIESIĄCA, GRUDZIEŃ: "Factfulness. Dlaczego świat jest lepszy niż myślimy, czyli jak zastąpić stereotypy realną wiedzą”




Czas na ostatni, tegoroczny post i moją książkę miesiąca grudnia - “Factfulness. Dlaczego świat jest lepszy niż myślimy, czyli jak zastąpić stereotypy realną wiedzą”. Sam tytuł mówi już chyba dużo. Książka traktuje o najbardziej zakorzenionych, światopoglądowych stereotypach. Autorem książki jest Hans Rosling, niestety zmarły już międzynarodowy profesor zdrowia, oraz wykładowca TED. 

Jego książka została wydana u nas już po jego śmierci, ale w tym czasie zdążyła już zostać światowym bestsellerem. Tytułowe “Factfulness” to autorska idea Roslinga, opierająca się na wygłaszaniu opinii na podstawie niepodważalnych faktów. Odbijając jeszcze od samej treści, warto zwrócić uwagę na wydanie książki. A zwrócić na nie uwagę nie jest ciężko, gdyż “Factfulness...” rzuca się w oczy z daleka. Twarda oprawa, tytuł w jaskrawym kolorze i naprawdę dobry projekt graficzny. W środku jest równie dobrze, a ciekawym akcentem są m.in. grafiki na odwrocie okładek. Już samo przejrzenie ich prawdopodobnie nauczy wiele niejednego czytelnika. Książka Roslinga pod względem fizycznym prezentuje się naprawdę rewelacyjnie. Przyjrzyjmy się teraz jej treści. Szwedzki profesor postanowił wyróżnić 10 instynktów, które można spotkać u ludzi, a które przyczyniają się do patrzenia na świat w zniekształconej, gorszej perspektywie. I tak, poczytamy tu trochę m.in. o destrukcyjnym myślowo instynkcie przepaści, generalizowania, czy szukania winowajcy. Koncepcja jest klarowna i bardzo słuszna, bo wydaje się że tego typu książki na rynku wydawniczym brakowało. Hans Rosling swoje przekonanie o błędach myśleniowych większości ludzi opiera na kilkunastu pytaniach z wiedzy ogólnej o świecie. Jak pokazały jego dość szeroko zakrojone badania – mylimy się prawie wszyscy i w prawie każdej kwestii. Duża część z nas osiąga w tego typu testach wyniki gorsze od przeciętnego szympansa... czyli na poziomie niższym niż 33% (autor zakłada, że losowo dokonujący wyboru szympans będzie się “szczycił” taką skutecznością w teście 3-krotnego wyboru). Test znajduje się we wstępie książki i  akurat miałem tę przyjemność, że dowiedziałem się o wyższości mojej wiedzy o świecie względem przeciętnej małpy 🙂  

Książkę Roslinga rekomenduje sam Bill Gates. Nie może być to więc pozycja zła - wyniki sprzedaży oraz oceny ekspertów to potwierdzają. Sam zauważyłem jednak kilka nieścisłości, które delikatnie w moich oczach wartość utworu zaniżają. Zacznijmy od samego testu, którym Szwed się posługuje. Ma on dowodzić niskiej świadomości ludzi odnośnie sytuacji na świecie. I okazuje się, że nie ma tu większego znaczenia, czy mówimy o przeciętnym Kowalskim (a w zasadzie to bardziej Karlssonie), czy też szkolnym nauczycielu! Tak przynajmniej mówią rezultaty standardowego sprawdzianu Roslinga. Jestem skłonny temu uwierzyć, natomiast mam pewne zastrzeżenia co do samej konstrukcji testu. Uważam, że gdyby był to przeciętny test wiedzy ogólnej o świecie to wyniki byłyby nieco lepsze. Tymczasem test Roslinga jest trochę podchwytliwy i skonstruowany tak, by wykorzystać ludzką tendencję do pewnych autosugestii. Rosling ma niby tego świadomość, gdyż uważa że za mierne wyniki odpowiada nie tyle sam brak wiedzy, co właśnie wyróżnione instynkty człowieka oraz jego pewne uprzedzenia. Niemniej, tu też nie do końca się zgadzam. Autor np. Wyklucza wpływ mediów na gorszy obraz świata w oczach większości ludzi. Nieco mnie taka ignorancja dziwi, gdyż każdy mający nawet bardzo podstawowe pojęcie o ludzkiej psychice przyzna, że dramatyczne nagłówki gazet, czy portali zniekształcają perspektywę widzenia świata przez znaczną ilość osób. Taką mamy po prostu tendencje. To co rzuciło mi się jeszcze w oczy, to nieprecyzyjne sformułowanie niektórych pytań. Niektóre można rozumieć dwojako. Np. o zmianę liczby żyjących w skrajnym ubóstwie na świecie. Dla mnie to pytanie sprawia, że zaczynam myśleć także o zmianie światowej  ilości populacji w ostatnich latach i o to koryguje swoją odpowiedź. Tymczasem autor posługuje się jedynie wartościami procentowymi, nie liczbami bezwzględnymi. Błędne odpowiedzi mogą więc często wynikać z nie do końca jasnych pytań. Nie da się ukryć, że Rosling miał pewną skłonność do manipulacji opinią publiczną, a jego koncepcja nie była w 100% spójna. Nie chciałbym jednak, by te dość drobne niedopowiedzenia niszczyły całokształt skądinąd bardzo dobrej lektury. Szwed wraz z pomocnikami w postaci członków rodziny stworzył książkę unikatową i skłaniającą do refleksji. Nie jestem zdziwiony jej sukcesem. Jej główne atuty to nieszablonowy i otwierający głowę przekaz oraz... Zwiększenie swojej wiedzy o aktualnej sytuacji na świecie. Słowo aktualny ma tutaj duże znaczenie, gdyż wielu ludzi posługuje się stereotypami, które mogłyby mieć rację bytu kilkadziesiąt lat temu, ale obecnie nie mają one już żadnego sensu i oparcia w faktach. 

Factfulness. Dlaczego świat jest lepszy niż myślimy, czyli jak zastąpić stereotypy realną wiedzą” to bardzo dobra książka, która powinna zainteresować każdego czytelnika. Choćby z uwagi na możliwość porównania swojego światopoglądu do twardych, statystycznych faktów. Myślę, że nikt tą lekturą nie będzie zawiedziony.  

Tym akcentem kończę ten bardzo udany (przynajmniej blogowo) rok :) Już niebawem moje małe podsumowanie minionych 12 miesiący, oraz kilka przemyśleń na rok 2019. Do siego! 


niedziela, 30 grudnia 2018

Kilka słów o: funkcje czytania książek




Kiedy rozmawiam z kimś o czytaniu książek, nie raz słyszę pytanie: “jakie książki lubisz?”. Co w tym niby dziwnego? Otóż często jest tak, że pytający wychodzi z błędnego założenia, jakoby pytanie “jakie książki lubisz?” dawało odpowiedź na temat tego - jakie książki czytam. Nic bardziej mylnego, gdyż czytanie książek może mieć różne funkcje. Niby oczywiste, ale często nie brane pod uwagę. Tak jak to, że można się uczyć, nie będąc studentem, czy uczestnikiem jakieś zawodowego szkolenia. Wielu nie przychodzi to jakoś w ogóle do głowy. 

Dwie główne funkcje czytania książek to oczywiście funkcja edukacyjna, oraz rozrywkowa. Ten podstawowy podział można zastosować do w zasadzie wszystkich, czytanych przez nas lektur. Czasem te dwie funkcje się ze sobą łączą, bo czemuż nauka nie mogłaby być przyjemna? 🙂 Funkcji czytania książek może być jednak więcej. Nie ulega natomiast wątpliwości, że czytać je warto. Niezależnie od tego ile np. wertujemy internetowych artykułów, gazet, czy czasopism. Czytanie dłuższych form tekstowych posiada bowiem kilka zalet, jakich nie mają krótkie formy pisane. Główna przewaga książek to przede wszystkim zaznajomienie się ze znacznie szerszym kontekstem omawianego tematu. Żyjemy w czasach, w których bardzo powszechnym zjawiskiem jest bazowanie na wiedzy wyrywkowej. Krótkie newsy, internetowe nagłówki, czy nawet memy - dziś, są to często główne źródła zdobywania informacji o świecie. Nie jest to oczywiście absolutnie złe, natomiast faktem jest że taki trend produkuje co raz więcej ludzi z ograniczonym polem widzenia, ludzi którzy mają problem z przyswajaniem bardziej złożonych przekazów. Nierzadko można trafić na dyskutantów z “memową wiedzą”, którzy bezkrytycznie wierzą w “swoje” stanowisko oraz opinię, no bo oni przecież gdzieś czytali, gdzieś słyszeli... 

Tu się kłaniają kolejne korzyści z czytania książek, szczególnie w dużej ilości. To po prostu wpływa na poszerzenie światopoglądu. Im szerszy światopogląd, tym więcej perspektyw jesteśmy w stanie przyjąć. A ów umiejętność wiąże się nierozerwalnie z  nabyciem większej pokory i dystansu do tego co wiemy i możemy uznać za obiektywne. Paradoksalnie, bywa więc tak, że im więcej czytamy, tym mniejsze zaufanie mamy do informacji. Z kolei ludzie opierający się na nikłej ilości źródeł są bardziej pewni siebie i bezczelni w walce o swoją “prawdę”. Ma to i swoje zalety, w końcu “im mniej wiesz, tym lepiej śpisz” 😉 

Same książki bywają oczywiście różne - lepsze, gorsze, obszerne, zwięzłe, mniej lub bardziej tendencyjne... Tak samo – czytelnik czytelnikowi nie równy. Niedawno, odbywając krótką rozmowę z osobą wyróżniającą się dużą ilością przeczytanych książek, zadałem pytanie o metody szybkiego czytania, czy motywacje do pochłaniania ponadprzeciętnej ilości lektur. Odpowiedź była uderzająco banalna: “Nie stosuję żadnych specjalnych technik czytania, po prostu czytam to co lubię”. Nie ma wątpliwości, że czytając spontanicznie, to na co po prostu mamy ochotę czytanie będzie przyjemniejsze i licznik zaliczonych tytułów będzie rósł szybciej. Istotna jest tu kwestia naszych czytelniczych priorytetów. Czy chodzi nam po prostu o przeczytanie jak największej ilości książek o walorze typowo rozrywkowym (taki cel zdawał się mieć mój rozmówca), czy też liczy się dla nas przede wszystkim stopień przyswojenia czytanych treści, lub praktyczność lektury. Można starać się to też łączyć. Sam wyznaczyłem sobie cel w postaci przeczytania w 2018 roku 100 książek. Nie rezygnowałem jednak z regularnych prób rozwoju wiedzy, która przydałaby mi się mniej lub bardziej w karierze zawodowej, jak i życiu w ogóle. Tak więc nie obce było mi sporządzanie notatek, częste zatrzymywanie się w tekście, czy przeglądanie przeczytanych już książek. I choć celu nie udało mi się zrealizować (mój licznik zatrzyma się ostatecznie na niespełna 90 książkach), to mój czytelniczy rok uważam za bardzo udany. Mam bowiem świadomość, że gdybym w czytaniu skupiał się na najbardziej przyjemnej i najłatwiej strawnej literaturze beletrystycznej, to mój książkowy licznik zatrzymałby się pewnie na liczbie grubo ponad 100 pozycji. 

Nie można się jednak dać zwariować liczbom, niezależnie od naszych celów. Funkcjonalne czytanie to takie, które umożliwia nam jak najlepsze zrozumienie i przeanalizowanie treści. Oczywiście tekst można przyswajać w sposób szybki i efektywny zarazem. O metodach pomocnych w szybkim czytaniu pisałem już zresztą w tym miejscu: Czytaj szybko . Niemniej, większość osób z tego typu metod raczej nie korzysta. Tempo i predyspozycje do czytania ze zrozumieniem jest natomiast w dużej mierze kwestią indywidualną. W każdym razie, wydaje się, że ważniejszą rzeczą jest tak naprawdę ilość treści, którą zapamiętujemy, nie zaś sama liczba przeczytanych tytułów. Kluczowa jest też oczywiście wartość merytoryczna książki. Bo cóż z tego, że znamy na pamięć Harry’ego Pottera, kiedy praktyczne przełożenie jego treści na życie jest jakby nie patrzeć - znikome. Weź do ręki książkę naukową, a zapamiętując 15% faktów, poznasz świat dużo lepiej niż swobodnie przyswajając fabułę jakiejś fikcyjnej powieści. Człowiek to jednak istota z natury leniwa, szukająca instynktownie najprostszych dróg. Tak samo będzie z tendencją do wyboru rodzaju literatury. Nie neguję jednak czytania typowo dla relaksu. Książka to i tak jedna z najlepszych i najbardziej rozwijających form rozrywki. Zależy po prostu czego w książkach szukamy. To tak jak z muzyką. Niektórzy koniecznie szukają w niej przekazu (szczególnie fani rapsów i innych hip-hopów), a inni chcą się po prostu przy dźwiękach zrelaksować. I tu przyznam, że należę do tej drugiej grupy. By zaczerpnąć trochę życiowych mądrości, preferuję właśnie sięgnięcie po książkę. Co by nie mówić - parę wersów autorstwa ludzi, którzy często jeszcze z mlekiem pod nosem uważają się za życiowych mentorów, nie przemawia mi specjalnie do wyobraźni. Wracamy tu do powszechnej wyrywkowości wiedzy u współczesnych ludzi, szczególnie młodocianych, którzy wydają się najbardziej podatni na przyswajanie ogroma krótkich i uproszczonych komunikatów. 

Czy znaczenie ma to, czy czytane książki kupujemy, czy też wypożyczamy? Okazuje się, że pewne ma. Dość powszechnym zjawiskiem wśród stałych czytelników i zarazem klientów księgarni jest kupowanie książek “na zapas”. Wielu zapewne kojarzy to uczucie, kiedy nie zdążyliśmy jeszcze zagospodarować czasu na ukończenie posiadanych lektur, a do księgarni trafia pozycja, którą po prostu musimy przeczytać. Osobiście miewałem już momenty, że w kolejce książek oczekujących na domowych półkach miałem dobrych kilkadziesiąt pozycji. O ile czytamy regularnie i dążymy do skrócenia ów kolejki, to niczego złego w owym zbieractwie nie ma. Posiadanie pokaźnej biblioteczki nieprzeczytanych książek ma natomiast zaletę w postaci poszerzania świadomości. Otóż osoby kupujące na zaś potrafią bardziej obiektywnie spojrzeć na świat i całokształt ludzkiej nauki, oraz kultury. Wykazują się też większą pokorą do stanu własnej wiedzy.  Już o tej kwestii napomknąłem, ale to co przytaczam tutaj to efekt konkretnych badań,  a nie jedynie moja własna opinia.  

Chyba każdy z nas pamięta pierwsze czytane książki, a przynajmniej uczucia towarzyszące temu procesowi. Dziecko i początkujący czytelnik pochłania książki praktycznie całym sobą. Pierwsze lektury są niczym dla niektórych biblia, okno otwierające nam widok na świat. Nasza perspektywa poszerza się, ale jeśli jest to nasza pierwsza książka tego typu, to pozostaje zarazem bardzo wąska. Nie znamy żadnych standardów, ani alternatyw, które pozwalałyby nam spojrzeć na czytany tekst w sposób krytyczny. Emocjonalnie praktycznie jednoczymy się z książką i pytani o czytane tytuły nadajemy naszym pierwszym (niedługo po ich przeczytaniu) duże znaczenie. To zjawisko tzw. heurystyki dostępności, o którym już na blogu zdarzało mi się wspominać. Tym co dla nas znane i bardziej dostępne przypisujemy większe znaczenie na tle całego otaczającego nas świata. Analogicznie, im mniej książek wypełnia nasze półki, tym większym sentymentem je darzymy i tym zacieklej bronimy prawdziwości informacji w nich zawartych. W psychologii, wiąże się to zjawisko czasem z pojęciem tzw. Iluzji wiedzy. Jest to oczywiście pewien trend, to nie tak że póki nie przeczytasz xx książek, to nie poznasz pokory i będziesz fanatykiem treści zawartych w czytanych dotychczas lekturach. Generalnie jest jednak tak, że wraz z rosnącą ilością przeczytanych tytułów rośnie nasz dystans do przekazywanej wiedzy, a każdej osobnej książce nadajemy stosunkowo mniejsze znaczenie.  W tej kwestii rzecz tyczy się w sumie wszystkich naszych źródeł, nie tylko książkowych. Ten wpis traktuje jednak właśnie o tej formie zdobywania wiedzy, niewątpliwie jednej z najlepszych. 

Funkcje czytanie książek można też rozpatrywać w sposób bardziej praktyczny (jakich informacji potrzebuję), albo psychologiczny (jak chcę się poczuć). Ten pierwszy jest generalnie jasny – czytamy żeby się czegoś dowiedzieć. Ten drugi ma wymiar nieco mniej klarowny. Mam wrażenie, że dla niektórych główną funkcją czytania (lub nawet tylko posiadania) jest po prostu dowartościowanie się. Książka zawsze była w ludzkiej kulturze postrzegana jako atrybut wiedzy i mądrości. I choć kiedyś posiadanie książek było zarezerwowane wyłącznie dla duchownych, lub najbogatszych członków społeczeństwa, tak dziś nieprzeciętna powszechność tej formy pisanej jest wszystkim dobrze znana. Po książki nadal sięgają raczej bardziej inteligentne/mądre persony, natomiast czytelnicze motywy nie zawsze są takie jasne. Można powiedzieć, że na książki panuje swego rodzaju moda, szczególnie w mediach internetowych. Wydaje się, że przebywa “influencerów”, którzy poczuwają się do obowiązku recenzowania (a w zasadzie pokazywania, bo często z rzetelnymi recenzjami ma to niewiele wspólnego) każdej średnio- i wysokonakładowej pozycji, która ma właśnie swoją premierę. Czasem dochodzi do tego, że taka np. kreująca się na perfekcyjną panią domu kobieta chwali się, że w jej ręce wpadła książka o astrofizyce, a następnego dnia czyta już jakiś kryminał 🙂 Nie kupujmy tego, dbajmy o to by książki cieszyły się przynajmniej częściowo takim prestiżem jak dawniej. Zarazem nie wierzmy przekazom każdego człowieka, kreującego się na wielkiego czytelnika. Nie powiem, samemu zdarzało mi się łapać na tym, że zbyt przywiązywałem się do materialnej otoczki czytelnictwa. W posiadaniu papierowych książek i cieszenia się nimi nie ma nic złego, jednak usilne dążenie do posiadania co raz większej ilości egzemplarzy (niezależnie od tego, czy chcemy tym się dowartościować, czy zaimponować innym) wydaje się jednak nieco próżną praktyką. Wszak najważniejsze jest nie to co na półce, a to co w naszej głowie. 

Tym przesłaniem będę kończył ten post. Przyznam, że jakiś czas temu sam przywiązywałem jakąś wagę do ilości posiadanych książek. Chciałem mieć ich jak najwięcej i wprawiało mnie to w lepsze samopoczucie. Uświadomiłem sobie jednak naiwność tej drogi ku czytelniczemu spełnieniu. Przy niedawnej przeprowadzce pozbyłem się na dłuższy czas dobrej połowy posiadanych pozycji - tych do których wiem, że tak naprawdę nigdy nie wrócę, lub zrobię to za przynajmniej kilka lat. I uwolniłem się od tego, nie zależy mi już na posiadaniu dużej ilości książek. Dążę natomiast do tego by jak najwięcej z konkretnych tytułów wyciągnąć, i pomaga mi ku temu odpowiednia selekcja czytanych pozycji. Bo tak w końcu jest, a przynajmniej powinno być. Nie ważne jest ile czytasz, ważne ile z tego przyswajasz i co z tą wiedzą robisz. Fajną praktyką jest streszczanie komuś werbalnie treści przeczytanej świeżo książki. Tak naprawdę dopiero wtedy uświadamiamy sobie ile nam dało te kilka godzin spędzonych przed tekstem. Jeśli ktoś ma tendencje do kumulowania wiedzy wyłącznie w sobie, to po wdrożeniu takiej praktyki może być nieco zdołowany. Warto się jednak przemóc, by stwarzać własne czytanie efektywniejszym i bardziej użytecznym. Taka retrospekcja pomaga w dużo lepszym zapamiętywaniu treści. Oczywistą korzyścią z czytania książek jest natomiast praktyczne wdrażanie ich wskazówek do życia. Nie trzeba tego tłumaczyć, ale dobrze jest o tym pamiętać - każda nieużyta wiedza staje się w zasadzie bezwartościowa. Nieco inaczej ma się sprawa z literaturą, której głównym walorem jest rozrywka. Tu celem jest po prostu wprawienie się w lepszy nastrój. Jak widać - książki mogą pełnić wiele różnych funkcji. Najistotniejszą sprawą jest po prostu to na ile z nich skorzystamy, czy mamy świadomość po co po dany tytuł sięgamy, czego możemy się po nim spodziewać i co możemy z niego dla siebie wyciągnąć.