wtorek, 30 kwietnia 2019

Kilka słów o: aktywność fizyczna, ćwiczeniowa (nie)świadomość




Nie da się nie zauważyć, że moda na zdrowie oraz “ćwiczenie” są obecnie w naszym kraju powszechne. Fitness kluby regularnie zalewane są nowymi członkami, a wszelkie media społecznościowe zdjęciami osób, które z lubością promują aktywny tryb życia - choć chyba częściej własną osobę. Generalnie nie ma nic złego w zapisaniu się na siłownię - wręcz przeciwnie. Zastanawia mnie jednak ten masowy, owczy pęd, który wydaje się powodować m.in. bardzo wąskie postrzeganie pojęcia “dbania o siebie”. Mam wrażenie, że dla wielu ludzi robienie formy i aktywność fizyczna to wyłącznie działania kręcące się wokół takich terminów jak “masa”, “rzeźba”, “pompa”, czy robienie "x" – tu wpisz wybraną partię ludzkiego ciała. 

Co jest zatem złego w takim, a nie innym pojmowaniu ćwiczeń? Otóż to, że często takie podejście dalekie jest od optymalnego dla zdrowia, czy własnych, indywidualnych predyspozycji fizycznych. Można by tu mnie jednak skontrować tak: każdy robi to na co ma ochotę, ma swój wybór. No niby tak, choć wybory te zdają się często wynikać z wciąż ubogiej świadomości dużej części społeczeństwa w kwestii przemyślanej aktywności fizycznej. Można dostrzec, że u wielu ludzi rozwój duchowy (umysłowy) nie idzie w parze z tym fizycznym, albo też na odwrót. Mianowicie - albo ktoś robi za fit-freaka, niespecjalnie przepadającego za poddawaniem się refleksjom, albo też staje się typowym teoretykiem, czy wręcz ignorantem, dla którego w życiu liczy się tylko intelekt - choć nie zauważając jakby przy tym faktu, że dla sprawnego działania mózgu nie ma nic lepszego niż  -systematyczna aktywność fizyczna.  

Podczas jednego ze szkoleń treningowych, w których brałem udział, ktoś zadał prowadzącemu ciekawe pytanie: “Czy jeżeli ktoś wykonuje trening, który sprawia mu satysfakcję, a wiemy że z technicznego punktu widzenia robi coś niepoprawnie, to czy należy taką osobę bezwzględnie poprawiać?" Odpowiedź na to pytanie nie jest taka prosta. Przyznam, że tego typu dylematy miałem już wcześniej i sam – i choć osobie posiadającej jakieś trenerskie papiery wypada zawsze stać na straży poprawności i zgodności ze sztuką, to w praktyce sprawa nie jest taka klarowna. Ba, nie jest przecież czymś niespotykanym, że i popularni trenerzy robią coś niepoprawnie i przez dłuższy czas tkwią nieświadomie w błędnych przeświadczeniach. Jeśli zachowują przy tym otwartą głowę i nie zamykają się na aktualizację własnego stanu wiedzy - to świetnie. Gorzej jeśli wybujałe ego im na to nie pozwala i za wszelką cenę trzymają się raz przyjętego twierdzenia. Dobry trener to jednak taki, któremu nieobca jest pokora, oraz zdolność do negacji własnej nieomylności. Ale wróćmy do tematu. Ważniejsza jest więc poprawność techniczna, czy podjęcie formy aktywności sprawiającej nam największą przyjemność? 

Oba komponenty wydają się ze sobą sprzężone - tak jak “ciało i dusza”. Co mam na myśli? Otóż to, że nie da się czerpać radości z aktywności, jeśli nie żywimy przeświadczenia o tym, że jest ona działaniem właściwym. Czemu więc wciąż widujemy na siłowniach i w plenerze wesołków kaleczących technikę ćwiczeń siłowych, czy też biegających w sposób wysoce destrukcyjny dla ich stawów? Z powodu nikłej świadomości. Jeśli ktoś ma realną świadomość, że jego trening jest daleki od optymalnego z technicznego punktu widzenia - to nie będzie on potrafił czerpać z niego pełni satysfakcji i będzie poszukiwał bardziej poprawnych rozwiązań - chyba, że odpuści ćwiczenie w ogóle z powodu braku wystarczającego poziomu samozaparcia. Jednocześnie brak świadomości na temat niepoprawności, pozwala na beztroskie radowanie się z uczestniczenia w danym procesie ruchowym. Czy więc warto i należy tych błądzących poprawiać i uświadamiać? Wydaje się, że jednak tak. Można bowiem czerpać satysfakcję zarówno z treningu optymalnego z techniczno-fizycznego punktu widzenia, jak i z tego mniej poprawnego. Jeśli jednak własne zdrowie nie jest nam obojętne, to zdecydowanie lepszym wyborem będzie opcja nr 1 – a jeśli ktoś się już za aktywność fizyczną zabiera, to śmiem założyć że kwestia zdrowia obojętna mu nie jest. No chyba, że ktoś jest sportowcem i zdrowie na jego osobistej liście priorytetów nie plasuje się zbyt wysoko. 

Tu przechodzę do częstego problemu, związanego z brakiem klarownej identyfikacji własnych zamiarów. Fakty są takie, że wielu ludzi nie wie po co tak właściwie ćwiczy - i nie są to jedynie moje domysły, ale obserwacje wyniesione z licznych rozmów. Wyjaśnijmy sobie na wstępie kluczową rzecz, która dzieli ćwiczących na “zawodowców” i “amatorów”. Tych drugich można teoretycznie podzielić jeszcze na “sportowców niezawodowych/amatorskich” oraz “rekreacjonistów” - dla których psychiczny relaks jest głównym celem aktywności. Pomocna w zrozumieniu może tu być prosta grafika: 
 
Jest to oczywiście pewien zarys i uproszczenie tematu. Uplasowanie się gdzieś na tej skali, pozwoli jednak na nieco bliższe zidentyfikowanie roli wysiłku fizycznego w naszym życiu. O ile cele zawodowców (wynik, sukces, pieniądze) i rekreacjonistów (relaks, zdrowie, dobre samopoczucie) są tutaj jasne, o tyle w przypadku sportowców amatorskich sprawa taka klarowna już nie jest. Można by ich nawet określić swego rodzaju “szarą strefą”, czyli grupą ludzi, którą trudno jednoznacznie zaklasyfikować. Z jednej strony przyjemność nie jest głównym motywem ich działania (pamiętajmy, że każdy sport cechuje się elementem rywalizacji oraz dążenia do osiągnięcia sukcesu), a z drugiej brak osiągnięć nie ma dla nich tak dotkliwego wymiaru jak dla zawodowca – sport nie jest dla nich pracą i głównym źródłem zarobku. Wygórowane ambicje sportowe dla tej grupy ludzi stają się czasem pętlą zaciskaną na własnej szyji - włożone poświęcenie i czas mogą powodować uszczerbki na kondycji fizycznej, oraz dyskomfort psychiczny. Te same koszty ponoszą zawodowcy – z tą różnicą, że za nimi stoi sztab ludzi pomagający w neutralizowaniu tych skutków ubocznych – poprzez odpowiednią opiekę żywieniową, fizjoterapeutyczną, psychologiczną, czy też medyczną (z dopingiem hormonalnym na czele). Ponadto, zawodowcy dostają za swoje wysiłki rekompensatę w postaci finansowej. Czy zatem warto – jako amator, dawać z siebie naprawdę wszystko - kosztem odpoczynku, czy relacji towarzyskich? Pozostawiam tę kwestię do własnego przemyślenia, a jeśli nadal masz problem z identyfikacją tego po co ćwiczysz, to przedstawiam jeszcze prostszą grafikę: 

 
Tak, to cały wykres, który umożliwia ustalenie głównego celu Twojej aktywności fizycznej. Bez komplikowania. Po prostu umieść się gdzieś na tej skali, żeby uświadomić sobie na ile ważne jest dla Ciebie zdrowie, a na ile - osiągnięcie danego wyniku w podejmowanej dyscyplinie. Są to cele absolutnie przeciwstawne, acz mam świadomość, że wielu starałoby się taki schemat zakwestionować - “no bo przecież taki, a taki sportowiec jest zawsze uśmiechnięty, radosny itp.”. Otóż zadowolenie jakie obserwujemy w tym wypadku wynika zazwyczaj z osiągnięcia celu, na który się ciężko pracowało, czy też pełni właśnie rolę psychicznego amortyzatora w procesie ponadprzeciętnie trudnej pracy – wszak każde napięcie wymaga jakiegoś ujścia.  

Świadomość odpowiedniego balansu pomiędzy zachowaniem zdrowia, a osiąganiem wyników to tylko jedna strona medalu. Nie ma wątpliwości, że nie każdy może być zawodowym sportowcem, osiągającym laury w danej dziedzinie. W dzisiejszym sporcie ciężko pracują wszyscy, a wygrywają Ci którzy mają jeszcze do danej dyscypliny szczególne predyspozycje i z czasem ta prawidłowość będzie się jeszcze pogłębiać. Świadomość własnych predyspozycji do danego rodzaju aktywności fizycznej to właśnie druga strona medalu. Wielu ludzi wiedzionych jest tym co robią osoby z ich otoczenia, lub po prostu większość (strach przed byciem innym?). Być może pewną rolę w tego rodzaju zachowaniach pełnią osławione neurony lustrzane. W sumie nie ważne co za tym stoi, ważne by się nie ograniczać i nie dać sobie narzucić jedynego słusznego ideału formy fizycznej. Wielu to w zasadzie nie przeszkadza, i jeśli najbardziej na świecie inspiruje ich posiadanie sylwetki al'a Arnold Schwarzenegger, to będą do tego zawzięcie dążyć i tyle. Nie ważne na ile abstrakcyjny w ich przypadku ten cel by się wydawał. Być może dość wąski światopogląd wydaje się w tym przypadku nawet dobry – wszak oszczędzasz sobie zmartwień. Jednak jeśli przez dłuższy czas Twoje działania nie będą wystarczająco satysfakcjonujące, może pojawić się frustracja i entuzjazm zamieni się w poczucie rozczarowania/niespełnienia. Mogę tu znów przytoczyć wspomniany już wcześniej koncept – najpierw zwiększ świadomość, poszerz światopogląd, a potem zadziałaj w odpowiedni, spersonalizowany sposób. I takie właśnie rozwiązanie proponuję.  

Myśl samodzielnie i nie ulegaj modzie. Jeśli Twoje ziomki prześcigają się w “wyciskaniu na płaskiej” to nie znaczy, że musisz to robić i Ty, serio. Nie każdy musi dążyć do wniesienia na wagę jak największej cyfry, nie każdy musi jeb*ąć 200 w martwym, tak jak nie każdy musi umieć się bić, czy trafiać do bramki. Gdyby jeszcze było także naszą naturalną, ludzką funkcją byłoby przerzucanie setek kilogramów to sprawa miałaby się nieco inaczej, i byłby to jakiś wymiernik bycia zwycięską, najlepiej zaadoptowaną do życia jednostką. Tylko, że nie jest. Każdy z nas ma indywidualny, specyficzny genom, jednak jeśli szukać już najbardziej uniwersalnej i naturalnej dla ludzkiego organizmu aktywności fizycznej to byłoby nią po prostu chodzenie. To właśnie dzięki chodzeniu dokonaliśmy ekspansji świata i staliśmy się dominującym gatunkiem na naszej planecie. To nie surowa siła jest czynnikiem decydującym o “wygrywaniu życia”. Gdyby było inaczej – gatunek człowieka neandertalskiego by nie wymarł. Był on znacznie silniejszy niż homo sapiens, ale mniej sprytny i gorzej adaptujący się do warunków otoczenia. Obok chodzenia - to właśnie spryt i kreatywność pozwoliły zatriumfować homo sapiens (choć DROBNA część naszego genomu nosi ślady gatunku neandertalskiego). W każdym razie, zmierzam do tego, że takie aktywności jak podnoszenie ciężarów większych niż własna masa ciała, czy wszelkie sporty zespołowe zawsze będą pewnym wynaturzeniem, czasową modą, efektem kultury. Paradoksalnie, to właśnie poddawanie się tym okresowym trendom sprawia zwykle, że nie stajemy się nikim wyjątkowym, ponadprzeciętnym, a zwyczajnie staramy się równać do statystycznej większości, często bezrefleksyjnie. Ten brak refleksyjności to z kolei hamulec rozwoju, zaniedbywanie naszego potencjalnie największego atutu - umysłu.  

Moja rada - próbuj różnych rzeczy, nie ograniczaj się. Być może okaże się, że w istocie posiadasz ponadprzeciętne predyspozycje do kulturystyki, czy też podnoszenia ciężarów. Miej jednak świadomość, że to tylko jeden z rodzajów aktywności fizycznej i istnieje także wiele alternatyw - trzeba im jednak dać kiedykolwiek szanse, żeby przekonać się czy czasem nie przejawiamy do nich większych predyspozycji. Jedni ludzie cechują się większą ilością szybkokurczliwych włókien mięśniowych - inni mniejszą. Różnimy się oczywiście też usposobieniem i predyspozycjami charakterologicznymi. Każdy się jakoś różni, a polimorfizmów jest wiele i mają one niemały wpływ na to, w której aktywności lepiej się odnajdziemy. To wszystko niby jest logiczne, wciąż jednak spotykam się z nieświadomością w tym temacie. Stąd m.in. ten post, a jeśli uważasz, że znasz kogoś kto wydaje Ci się wciąż tego wszystkiego nieświadomy - śmiało mu go wyślij.  



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz