Czymże jest tak naprawdę
motywacja? Wedle Wikipedii motywacja to „stan
gotowości do podjęcia określonego działania, wzbudzony potrzebą zespół procesów
psychicznych i fizjologicznych, określający podłoże zachowań i ich zmian.
Wewnętrzny stan człowieka, mający wymiar atrybutowy.” Sam termin „motywacja” pochodzi
zaś z języka łacińskiego (łac. moveo, movere) i oznacza „wprawiać w ruch”,
„popychać”, „poruszać”, „dźwigać”. Termin „motywacja” to jakby zlepek dwóch
słów: motyw + akcja, a więc by podjąć jakieś działanie, trzeba mieć cel.
Tyle tytułem teorii. Przeglądając
„walla” na Facebooku, czy inne media społecznościowe jesteśmy zasypywani
zdjęciami różnych przemian, czy motywacyjnymi hasełkami, które mają nas
pobudzić do działania. Osobiście średnio przemawia do mnie taka forma
motywacji. Wszystko co staje się powszechne przestaje na mnie działać, wzbudzać
reakcje. Podobnie jest np. z reklamami w TV – kompletnie nie zwracam na nie
uwagi. Mój mózg ma już zaprogramowaną blokadę przed zalewaniem non stop
podobnymi przekazami - które automatycznie przestają mnie interesować. Można to trochę przyrównać z piosenkami w
radiu. Nawet jeśli jakiś utwór mocno nam się podoba, to puszczany 20x dziennie,
przez 7 dni w tygodniu w końcu traci swoją „moc”.
Jest jeszcze inny aspekt
świadczący o tym, czy coś jest dla nas motywujące, czy nie. Chodzi o „bliskość”
źródła motywacji oraz to na ile jesteśmy w stanie utożsamić się z nim. Rzeczy,
które dzieją się wokół nas wydają się nam o wiele bardziej wiarygodne. Ludzie
mogą wrzucać do internetu naprawdę różne rzeczy, co im się żywnie podoba. Jeśli
chodzi o jakieś transformacje sylwetkowe to w większości przypadków i tak nie
jesteśmy w stanie zweryfikować czy: są one prawdziwe, ile trudu kosztowało
osiągnięcie czegoś (jakie ktoś ma predyspozycje), jak jadła dana osoba, co
zażywała itp. : ) Jeżeli sytuacja dotyczy z kolei kogoś z naszego otoczenia to sprawa
ma się nieco inaczej. Trafia to do nas bardziej, uświadamiamy sobie, że jest to
coś osiągalnego, w zasięgu ręki.
W tym wpisie chcę jednak spojrzeć
na aspekt motywacji z nieco innej strony. Jeśli do danego rodzaju działania (np.
treningu) wciąż potrzebujemy motywacji to według mnie znak, że nie wszystko
jest w porządku. Jeśli każdy trening
wymaga od nas szukania na nowo źródeł motywacji, a na samą myśl o ćwiczeniu dostajemy
lenia, to należałoby się w takiej sytuacji nad kilkoma rzeczami zastanowić. Ciągła
potrzeba motywacji w postaci nowych bodźców i działanie wbrew swojej
woli/instynktowi to coś nienaturalnego. O ile każdy miewa czasem gorsze dni, a
nasz nastrój jest zmienny, to gdybyśmy odpuszczali za każdym razem „kiedy się
nie chce” to stracilibyśmy zupełnie naszą produktywność. Czy to w treningu, czy
innych życiowych działaniach. Tak więc motywacja jest czymś przydatnym, mimo że
w pewnym sensie przejawia się jako działanie wbrew sobie. Kiedy nie musimy
czegoś robić i zajmujemy się tym rekreacyjnie to zadajmy sobie pytanie: „Czy ja
tak naprawdę to lubię?”.
Dlaczego tak? Jeśli zauważamy jedynie inspirujący cel, a to co robimy
jest drogą przez mękę do niego to nasz organizm prędzej czy później wystawi nam
za to rachunek. Czy to w postaci jakichś kontuzji (skupienie na celu, nie na
działaniu), czy np. jako gorszy stan psychiczny, większe napięcie nerwowe. Czy
nie lepiej podejść w takim razie do sprawy nieco inaczej? Lepiej będzie jeśli
albo polubimy to czym się zajmujemy, podejdziemy do tego w trochę inny,
przyjemniejszy sposób, lub po prostu zweryfikujemy trochę naszą hierarchię
wartości, skupimy się w życiu na czymś innym. Wszak nie wszystko jest dla
wszystkich najlepszą możliwością. Różnimy się przecież pod względem fizycznym,
charakteru, upodobań. Nie wszyscy musimy robić to samo i dążyć do tego samego.
Czerpać radość można z różnych rzeczy. A
o to przecież chodzi jeśli mowa o rekreacji, amatorstwie. W kontekście treningu
można np. zmienić dyscyplinę. Ważne byśmy żyli zgodnie ze sobą i swoimi
rzeczywistymi pragnieniami - nie tym co
każe nam myśleć otoczenie. Zupełna zmiana profilu swojego działania to jednak
ostateczność. Na początku proponuję popracować właśnie nad mentalnością, nieco
innym podejściem do sprawy, większą świadomością czego tak naprawdę chcemy i co
lubimy.
Zostając na razie przy motywacji treningowej, transformacji swojej
formy na lepsze. Często ludzie spędzają czas na poszukiwaniach cudownych diet,
szybkich sposobów na poprawę sylwetki w kuchni. Samo słowo „dieta” wywołuje
jednak u wielu ludzi stres. Kojarzy się z czymś nieprzyjemnym, okresowym, środkiem
naprawczym. Innymi słowy: męczeństwo. To podstawowy błąd myśleniowy wiecznie
odchudzających się osób. Szukanie cudownych środków. O wiele lepszym rozwiązaniem
niż doraźne naprawianie czegoś jest wyrobienie odpowiednich nawyków. Najgorzej
jest zacząć, jednak kiedy już wyrobimy
sobie pozytywne nawyki żywieniowe to włączają się nam automatyzmy, przestajemy
myśleć o tym, że jesteśmy na jakiejś diecie. Podobnie jest z treningiem.
Proponuję, by podejść do niego w taki sposób, by go polubić – oczywiście ćwicząc
bezpiecznie i zgodnie z pewnymi zasadami. Kiedy stanie się naturalną częścią
naszego życia, nie tylko poprawi się nasza forma fizyczna, ale i psychiczna.
Czasem lepiej nie zastanawiać się za dużo, gdyż sama myśl o motywacji może sztucznie
tworzyć jej potrzebę. Wielu z nas kojarzy pewnie ten stan, kiedy mając niewiele
czasu paradoksalnie udaje się więcej rzeczy zrealizować. Gdy mamy go za dużo,
to pojawia się niestety tendencja do rozleniwienia i wątpliwości.
Tyle na dziś. Choć zawsze na
dźwięk słowa „motywacja” myślałem sobie „jestem w tym dobry”, to aktualnie
przychylam się do przedstawionego wyżej podejścia. Nie da się ukryć, że „przemotywowanie”
ma swoje negatywne skutki, sprawia m.in, że zaczynamy błądzić wśród naszej
hierarchii wartości. Czasem motywacja może być jednak przydatna. Ważne by używać
jej z głową i świadomością (jak wszystkiego zresztą).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz