środa, 3 maja 2017

O motywacji

Czymże jest tak naprawdę motywacja? Wedle Wikipedii motywacja to  „stan gotowości do podjęcia określonego działania, wzbudzony potrzebą zespół procesów psychicznych i fizjologicznych, określający podłoże zachowań i ich zmian. Wewnętrzny stan człowieka, mający wymiar atrybutowy.” Sam termin „motywacja” pochodzi zaś z języka łacińskiego (łac. moveo, movere) i oznacza „wprawiać w ruch”, „popychać”, „poruszać”, „dźwigać”. Termin „motywacja” to jakby zlepek dwóch słów: motyw + akcja, a więc by podjąć jakieś działanie, trzeba mieć cel.

Tyle tytułem teorii. Przeglądając „walla” na Facebooku, czy inne media społecznościowe jesteśmy zasypywani zdjęciami różnych przemian, czy motywacyjnymi hasełkami, które mają nas pobudzić do działania. Osobiście średnio przemawia do mnie taka forma motywacji. Wszystko co staje się powszechne przestaje na mnie działać, wzbudzać reakcje. Podobnie jest np. z reklamami w TV – kompletnie nie zwracam na nie uwagi. Mój mózg ma już zaprogramowaną blokadę przed zalewaniem non stop podobnymi przekazami - które automatycznie przestają mnie interesować.  Można to trochę przyrównać z piosenkami w radiu. Nawet jeśli jakiś utwór mocno nam się podoba, to puszczany 20x dziennie, przez 7 dni w tygodniu w końcu traci swoją „moc”.

Jest jeszcze inny aspekt świadczący o tym, czy coś jest dla nas motywujące, czy nie. Chodzi o „bliskość” źródła motywacji oraz to na ile jesteśmy w stanie utożsamić się z nim. Rzeczy, które dzieją się wokół nas wydają się nam o wiele bardziej wiarygodne. Ludzie mogą wrzucać do internetu naprawdę różne rzeczy, co im się żywnie podoba. Jeśli chodzi o jakieś transformacje sylwetkowe to w większości przypadków i tak nie jesteśmy w stanie zweryfikować czy: są one prawdziwe, ile trudu kosztowało osiągnięcie czegoś (jakie ktoś ma predyspozycje), jak jadła dana osoba, co zażywała itp. : ) Jeżeli sytuacja dotyczy z kolei kogoś z naszego otoczenia to sprawa ma się nieco inaczej. Trafia to do nas bardziej, uświadamiamy sobie, że jest to coś osiągalnego, w zasięgu ręki.

W tym wpisie chcę jednak spojrzeć na aspekt motywacji z nieco innej strony. Jeśli do danego rodzaju działania (np. treningu) wciąż potrzebujemy motywacji to według mnie znak, że nie wszystko jest w  porządku. Jeśli każdy trening wymaga od nas szukania na nowo źródeł motywacji, a na samą myśl o ćwiczeniu dostajemy lenia, to należałoby się w takiej sytuacji nad kilkoma rzeczami zastanowić. Ciągła potrzeba motywacji w postaci nowych bodźców i działanie wbrew swojej woli/instynktowi to coś nienaturalnego. O ile każdy miewa czasem gorsze dni, a nasz nastrój jest zmienny, to gdybyśmy odpuszczali za każdym razem „kiedy się nie chce” to stracilibyśmy zupełnie naszą produktywność. Czy to w treningu, czy innych życiowych działaniach. Tak więc motywacja jest czymś przydatnym, mimo że w pewnym sensie przejawia się jako działanie wbrew sobie. Kiedy nie musimy czegoś robić i zajmujemy się tym rekreacyjnie to zadajmy sobie pytanie: „Czy ja tak naprawdę to lubię?”.

Dlaczego tak? Jeśli zauważamy jedynie inspirujący cel, a to co robimy jest drogą przez mękę do niego to nasz organizm prędzej czy później wystawi nam za to rachunek. Czy to w postaci jakichś kontuzji (skupienie na celu, nie na działaniu), czy np. jako gorszy stan psychiczny, większe napięcie nerwowe. Czy nie lepiej podejść w takim razie do sprawy nieco inaczej? Lepiej będzie jeśli albo polubimy to czym się zajmujemy, podejdziemy do tego w trochę inny, przyjemniejszy sposób, lub po prostu zweryfikujemy trochę naszą hierarchię wartości, skupimy się w życiu na czymś innym. Wszak nie wszystko jest dla wszystkich najlepszą możliwością. Różnimy się przecież pod względem fizycznym, charakteru, upodobań. Nie wszyscy musimy robić to samo i dążyć do tego samego. Czerpać radość można z różnych rzeczy.  A o to przecież chodzi jeśli mowa o rekreacji, amatorstwie. W kontekście treningu można np. zmienić dyscyplinę. Ważne byśmy żyli zgodnie ze sobą i swoimi rzeczywistymi pragnieniami  - nie tym co każe nam myśleć otoczenie. Zupełna zmiana profilu swojego działania to jednak ostateczność. Na początku proponuję popracować właśnie nad mentalnością, nieco innym podejściem do sprawy, większą świadomością czego tak naprawdę chcemy i co lubimy.

Zostając na razie przy motywacji treningowej, transformacji swojej formy na lepsze. Często ludzie spędzają czas na poszukiwaniach cudownych diet, szybkich sposobów na poprawę sylwetki w kuchni. Samo słowo „dieta” wywołuje jednak u wielu ludzi stres. Kojarzy się z czymś nieprzyjemnym, okresowym, środkiem naprawczym. Innymi słowy: męczeństwo. To podstawowy błąd myśleniowy wiecznie odchudzających się osób. Szukanie cudownych środków. O wiele lepszym rozwiązaniem niż doraźne naprawianie czegoś jest wyrobienie odpowiednich nawyków. Najgorzej jest  zacząć, jednak kiedy już wyrobimy sobie pozytywne nawyki żywieniowe to włączają się nam automatyzmy, przestajemy myśleć o tym, że jesteśmy na jakiejś diecie. Podobnie jest z treningiem. Proponuję, by podejść do niego w taki sposób, by go polubić – oczywiście ćwicząc bezpiecznie i zgodnie z pewnymi zasadami. Kiedy stanie się naturalną częścią naszego życia, nie tylko poprawi się nasza forma fizyczna, ale i psychiczna. Czasem lepiej nie zastanawiać się za dużo, gdyż sama myśl o motywacji może sztucznie tworzyć jej potrzebę. Wielu z nas kojarzy pewnie ten stan, kiedy mając niewiele czasu paradoksalnie udaje się więcej rzeczy zrealizować. Gdy mamy go za dużo, to pojawia się niestety tendencja do rozleniwienia i wątpliwości.


Tyle na dziś. Choć zawsze na dźwięk słowa „motywacja” myślałem sobie „jestem w tym dobry”, to aktualnie przychylam się do przedstawionego wyżej podejścia. Nie da się ukryć, że „przemotywowanie” ma swoje negatywne skutki, sprawia m.in, że zaczynamy błądzić wśród naszej hierarchii wartości. Czasem motywacja może być jednak przydatna. Ważne by używać jej z głową i świadomością (jak wszystkiego zresztą).


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz