poniedziałek, 15 maja 2017

Mistrzyni pacania, tańczący Arab i podrygi jednorękiego dziadka

Za nami częstochowska gala sygnowana hasłem: „Mistrzowskie rozdanie”. Karty zostały już rozdane, a partie zakończone. Osobiście udało mi się obejrzeć 3 ostatnie pojedynki  tej imprezy… no niezupełnie 3, ale o tym za chwilę. O to moje luźne spojrzenie na wydarzenia z sobotniego wieczoru.

Michał Żeromiński – Krzysztof Szot

Pojedynek, który nie budził we mnie specjalnych emocji. Niektórzy powiedzieliby pewnie, że skradł on tego wieczoru „show”. Jak dla mnie żadnego wielkiego show w Częstochowie nie było, choć walka rzeczywiście była zacięta i momentami dramatyczna. Szot już w początkowych rundach zerwał mięsień dwugłowy ramienia, co mogło zwiastować przedwczesne zakończenie pojedynku. Nic takiego nie miało jednak miejsca. Mieliśmy wyrównaną walkę blisko 40-letniego, jednorękiego dziadka z 9 lat młodszym Żeromińskim, który przygotowywał się do pojedynku pod okiem m.in. dietetyka i trenera od przygotowania fizycznego. Nie jestem fanem żadnego z tych dwóch pięściarzy, a walk w których nikomu nie kibicuję nie ogląda mi się za dobrze. Szot to rzeźnik (dosłownie), który dorabia sobie na boksie, solidny rutyniarz bez większych, sportowych ambicji. Żeromiński to gość, którego kariera zmierza w nieznanym kierunku. Ma 30-lat, prochu już nie wymyśli, a w jego boksu nie ma niczego specjalnego – choćby mocnego ciosu. Z drugiej strony - nie każdy musi być przecież mistrzem świata.

Rezultat: Michał Żeromiński PTS

Robert Parzęczewski – Zura Mekereshvili

Starcie ambitnego pupilka publiczności z „groźnym Gruzinem”. Ten Gruzin był naprawdę groźny i przyznam, że zaskoczył mnie na plus swoim przygotowaniem fizycznym oraz uporem. Widać było, że jego ciosy naprawdę ważyły. Na szczęście „Arab” większości z nich uniknął. Parzęczewski pokazał się z naprawdę dobrej strony – był ruchliwy, metodyczny i solidny w obronie. Nie podpalał się, jak to czasem się wcześniej zdarzało. Ta walka była dla Polaka bardzo pożytecznym testem przed poważniejszymi wyzwaniami w przyszłości. Chyba pierwszy raz widzieliśmy „Araba” w odwrocie przez praktycznie całą walkę, a już na pewno 10-rundową. Ostatecznie taka taktyka okazała się skuteczna, a Częstochowianin sięgnął po pierwsze poważniejsze trofeum w swojej karierze – pas młodzieżowy WBO.  Pojedynek miał generalnie dość jednostajny przebieg (Parzęczewski obskakuje Gruzina, ten goni i chce urwać głowę), jednak dla mnie był i tak o wiele ciekawszy i zdatny do oglądania niż walka wieczoru…

Rezultat: Robert Parzęczewski PTS

Ewa Brodnicka - Irma Balijagic Adler

Tutaj największe show zrobił konferansjer – tuż przed walką. Od początku zarysował się raczej łatwy do przewidzenia scenariusz. „Kleo” punktowała swoją rywalkę, była od niej przede wszystkim szybsza. Można by tu się rozpisywać nad rodzajami ciosów (głównie proste), które zadawała Brodnicka, jednak nie ma to według mnie większego sensu. Uderzenia Ewy nie miały wystarczającej wymowy, widać było fizyczną przepaść dzielącą boks kobiecy od męskiego. Styl „Kleo” jest jednak znany i można się było takiego obrazu walki spodziewać. Ciężka to była walka do oglądania. Osobiście zasnąłem w okolicach 3-4 rundy i obudziłem się na werdykt. Byłem na tyle pewien, że dalszy przebieg walki będzie równie monotonny, że specjalnie ze swoją sennością nie walczyłem. Jeśli było inaczej i mieliśmy jakieś zwroty akcji, destrukcyjne ciosy to niech ktoś mnie oświeci. Faktem jest, że „Królowa polskiego boksu” wygrała na punkty i zdobyła tytuł tymczasowej mistrzyni świata federacji WBO. Żeby nie było – nie jestem antyfanem jej całego wizerunku (stosunek neutralny), ani fanem Ewy Piątkowskiej. Uważam jednak, że większe emocje w walce Brodnickiej pojawią się dopiero, gdy… zostanie znokautowana, lub zmierzy się z kimś z realnej, światowej czołówki (a może chociaż z Sidorenko). Jeśli tak się nie stanie to przewiduje dalsze festiwale „pacania”.

Rezultat: Brodnicka PTS


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz