środa, 6 września 2017

Jak zrzuciłem 20 kilogramów - streszczenie mojej redukcji

Dziś trochę prywaty. Z zachowaniem chronologii, postaram się odtworzyć przebieg procesu redukcji wagi, jaki mam za sobą. Od początku bieżącego roku zrzuciłem z siebie 20 kilogramów. Bez zbędnego przedłużania.  Zapraszam do lektury - o tym, jak to zrobiłem, jakie wyciągnąłem wnioski i co bym ewentualnie zmienił, gdybym cofnął się w czasie.
Na początek warto jednak opisać pokrótce okres poprzedzający etap redukcji. Pomoże to lepiej zrozumieć całą historię.

Czerwiec -Lipiec 2016, „masa”

Po bardzo aktywnej pierwszej połowie 2016 roku (treningi fizyczne, boks, bieganie, długie marsze, rower) doprowadziłem do skrajnej redukcji. Byłem w najlepszej formie wytrzymałościowej w życiu, jednak taki poziom aktywności spowodował także utratę pewnej ilości mięśni oraz wagi w ogóle. Mimo, że ze zdrowotnego punktu widzenia miałem się całkiem dobrze, to „wysuszyłem” się tak po to, by zrobić lepszy fundament pod etap budowania masy mięśniowej. Na przełomie czerwca, jako zwieńczenie redukcji przeprowadzałem „detoks” organizmu. Przez końcowe 2 tygodnie byłem na diecie wegańskiej, a proces redukcji zakończyłem 2-dniowym postem. Po tym poście, dokładnie 4 lipca wniosłem na wagę 73,5 kg. To najniższa masa ciała jaką zanotowałem wtedy od 3-4 lat. Byłem bardzo szczupły, wręcz chudy. Nie powiem jednak, że taka waga była jakaś wielce daleka od mojej „naturalnej”, gdyż jestem typem skrajnego ektomorfika, o bardzo drobnej budowie szkieletowej. Dodam, że mierzę 191 centymetrów. Dla wielu ludzi tego wzrostu podobna waga jest praktycznie nieosiągalna. Po jej osiągnięciu, po 2-dniowym poście przystąpiłem od etapu „masy”. Cel miałem dość szalony – przybrać 30 kilogramów do końca roku, czyli w 6 miesięcy. Takie plany inspirują jednak najbardziej. Nie ukrywam, że chciałem udowodnić coś nie tylko sobie, ale i innym ;) Tak, wiem. To słabe, żeby robić coś z uwagi na zdanie innych. Co innego jednak, kiedy robimy coś żeby się komuś przypodobać, a co innego jeśli chcemy kogoś wyprowadzić z błędu – kiedy wiemy, że mamy rację. Tak więc „chudy” postanowił udowodnić innym, że jest chudy dlatego że tak ma w tym momencie być, nie dlatego że nie potrafi tego zmienić. Moje plany nie były jednak podyktowane zdaniem innych. Sam czułem już chęć zmiany charakteru treningów na takie z priorytetem siłowym. Wspomnę, że kiedyś robiłem już „masę” i osiągnąłem w pewnym momencie 103 kilogramy. Tak więc wiedziałem już jak to jest zejść z wagą prawie 30 kilogramów – choć ten proces był znacznie dłuższy niż redukcja, którą ostatnio skończyłem.

Styczeń 2017 – początek redukcji

Po obfitej w jedzenie oraz odpoczynek przerwie świąteczno-noworocznej wracam do treningów. 4 stycznia wchodzę na wagę, a ta pokazuje liczbę 105. Przybrałem więc 31,5kg – szalony cel zrealizowany z nawiązką (bez wsparcia farmakologicznego ;) ). Obijałem się? Trochę, ale tylko przez ostatnie 1,5 tygodnia. Od 4 lipca do 23 grudnia 2016 roku nie odpuściłem żadnego z zaplanowanych treningów. Choć ćwiczyłem tylko 3 – 3,5x w tygodniu to jest to dla mnie najbardziej udany treningowo okres w życiu. Nie odniosłem w tym czasie żadnych poważniejszych urazów. Wcześniej – kontuzje były moją zmorą, choć głównie za sprawą gier zespołowych. Tu natomiast ograniczyłem aktywność do siłowni. Ale wrócę do stycznia bieżącego roku i początku redukcji. Treningi zaczynam od przeplatania ćwiczeń funkcjonalnych z siłowymi. Trenuję prawie codziennie, raz z większą intensywnością, raz z mniejszą i skupieniem na poprawie dysfunkcji ruchowych. Jeśli chodzi o dietę to nieco ucinam kaloryczność, ale na pewno nie głoduję. W tej początkowej fazie waga ma spadać głównie z uwagi na zwiększenie aktywności (po 1,5 tygodniowym odpoczynku). I rzeczywiście – zacząłem się ruszać, zeszło też ze mnie trochę wody. W styczniu zrzuciłem  4-5kg.

Luty

Wróciłem do boksu. Aktywność znów nieco zwiększona. W miesiącu lutym miałem 3 dni nie treningowe. Niektóre treningi (1 na 3) były jednak lżejsze, oparte bardziej na mobilizacji i stretchingu niż „wypompowaniu się”. W zrzucaniu wagi na pewno pomaga mi też fakt, że pracuję przede wszystkim na stojąco, a w zasadzie chodząco ;) Boks dodał trochę więcej aktywności o charakterze anaerobowym, a więc pomógł  w dalszym przyspieszeniu metabolizmu. Ilość pożywienia podobna do tej w styczniu – 3500-4000kcal dziennie (liczyłem wyłącznie bardzo na oko). Podstawowym wskaźnikiem efektów działań jest lustro i waga. W lutym zrzuciłem ok. 4kg.

Marzec

W pierwszej połowie marca notuję nieplanowaną przerwę – z powodu wybitego palca i „paru innych dolegliwości” (jak zapisałem w dzienniku treningowym) pauzuję przez 5 dni. 9 marca wracam do treningów z wagą 95,5kg. Zaczynam od niezbyt długiego biegu (2,6km) – czyli kolejnej, nowej aktywności w tym okresie. Jest to początek przygotowań do biegu na 5km (Run Toruń), który odbędzie się 30 kwietnia. Na tym dystansie jeszcze w żadnym publicznym biegu nie brałem udziału. Ten pierwszy bieg jest dość ciężki i niezbyt komfortowy dla stawów, ale to normalne biorąc pod uwagę skok wagi i przerwę od tego rodzaju wysiłku. Do końca marca notuję już tylko dwa dni nietreningowe, a co raz dłuższe biegi przeplatam z boksem oraz treningiem siłowym z umiarkowanym obciążeniem. Pod koniec marca ważę ok. 95kg, nieco przyhamowuje tempo mojej redukcji.

Kwiecień

Pierwszy tydzień jest dobry, kontynuuje pomyślną passę z marca, jednak drugi tydzień kwietnia to nieplanowana przerwa od treningów. Przynajmniej od tych intensywniejszych. Zmusza mnie do tego nawracający ból w stawie skokowym. Ból nasila się również przez pracę, gdzie spędzam na nogach nie raz po 12 godzin dziennie - i to w eleganckim, mało wygodnym obuwiu. No nie byłbym raczej sobą, gdybym odpuścił treningi tak totalnie. Każdego poranka wykonuję kilka ćwiczeń stabilizujących oraz pewną ilość pompek i podciągnięć na drążku. Jest to jednak trening lekki i krótki. O bieganiu póki co nie ma mowy. Wracam do niego w po tygodniu, ale długość biegów ulega zredukowaniu. Do biegu ostatecznego pozostały 2 tygodnie, a nie chciałbym rezygnować z niego z uwagi na ból. Do końca tego miesiąca ćwiczę już regularnie, a długość biegów staram się mimo wszystko nieco zwiększać. Odpada mi boks i staram się w miarę możliwości podejść do Run Toruń zregenerowany. Z mojego startu nie jestem do końca zadowolony. Dałem z siebie dość dużo, choć moja ogólna forma pozostawiała jeszcze nieco do życzenia. W kwietniu dopada mnie też lekka stagnacja jeśli chodzi o zrzucanie wagi. W momencie biegu ważyłem ok. 93 kilogramy. W tym miesiącu zrzuciłem tylko ok. 1,5kg.

Maj

Pierwotnie zakładałem, że redukcję skończę już w maju, choć miałem na uwadze że może to być plan zbyt odważny. I taki się okazał. Wiedziałem, że w maju czeka mnie dłuższa przerwa od treningów, spowodowana operacją przegrody nosowej. Trenować mogłem do 7 maja, i tak też było. Mój poziom tkanki tłuszczowej był jednak zbyt wysoki bym mógł uznać redukcję za zakończoną. Przerwa od treningów trwała aż 3 tygodnie (wedle zaleceń lekarza), a potem ustaliłem że wracam ze zdwojoną siłą ;) Żeby jednak odpoczynek nie był za miły – zmagam się w tym okresie z permanentnym bólem zębów. Lekarz wykonujący zabieg musiał naruszyć mi jakiś nerw. Tak długiej przerwy od ćwiczeń nie miałem od kilku lat. Waga znów zaczęła iść w dół, pomimo mocnego zredukowania aktywności fizycznej. Mogę przypuszczać, że był to okres w którym straciłem najwięcej masy mięśniowej (brak bodźców do jej utrzymywania przez organizm). Wróciłem 29 maja i na dobry początek zająłem się treningiem funkcjonalnym (nie mylić z crossfitem). Na koniec maja ważyłem ok. 87,5 kg. Zrzuciłem zatem 5 kg. Owszem, dochodzi tu jeszcze kwestia pozbycia się pewnej ilości wody z organizmu. Odstawiłem bowiem kreatynę. Mimo wszystko poczułem, że ten okres dość istotnie mnie osłabił. Jeśli chodzi o dietę to starałem się jeść nieco mniej, co było naturalne z uwagi na dalszy proces redukcji oraz znaczne zmniejszenie aktywności fizycznej.

Czerwiec

Tu miałem przystąpić do końcowego etapu redukcji, choć moje morale nieco upadło po mało udanym maju. Sprawy znów się nieco pokomplikowały (jeśli chodzi o trening i cele z nim związane). 5 czerwca zacząłem pracę z dala od Torunia. Moja dieta oraz tryb życia zmieniły się diametralnie. Z jednej strony byłem bardzo aktywny pracowniczo (praca stojąco – manualna), a z drugiej dieta nie do końca mi służyła. Na 2 posiłki dziennie byłem skazany w hotelu i choć były smaczne to ich jakość zdrowotna nie zawsze była wysokich lotów. W miarę możliwości starałem się ćwiczyć. Zapisałem się do lokalnej siłowni i zacząłem trenować treningiem siłowym al’a Full Body Workout. Trening był dość intensywny i duży objętościowo, ale trenowałem jedynie co 3 dzień. Potem pojawiła się kolejna przeszkoda – uraz pleców doznany w kuriozalnych okolicznościach. Wracałem na weekend do domu pociągiem i w momencie kiedy wrzucałem walizkę jednej z kobiet na półkę bagażową.. pociągiem gwałtownie szarpnęło. Moje plecy odczuły ten incydent, a każdy obszerniejszy ruch ręką zaczął sprawiać mi ból. Kolejna przerwa, tym razem 10-dniowa. Do końca czerwca moje ręce nie tknęły już ciężaru. Waga na koniec miesiąca – ok. 87kg. Moja waga znów zaczęła hamować, choć nie było to nic strasznego, gdyż wydawałem się już bliski końca tego etapu.

Lipiec

Wracam do treningu FBW. Trenuję mniej więcej co 3 dzień. Żeby nie było za nudno – czeka mnie kolejna zmiana, która nieco utrudnia treningowe życie. Zmieniono mi hotel, w którym przebywałem podczas delegacji pracowniczej. Tym razem wylądowałem w wiosce, liczącej kilkuset mieszkańców. Inspirowany m.in. książką „Spartan up!: bądź jak Spartanin” nie zamierzam rezygnować z treningów. Zwłaszcza, że w ostatnim okresie miewałem za dużo przerw od nich, co negatywnie wpłynęło zarówno na moją formę fizyczną jak i psychiczną. Odbyłem 2 treningi ogólnorozwojowe w plenerze z wykorzystaniem środowiska naturalnego ;) Więcej o nich pisałem już w jednym z poprzednich postów. W połowie lipca wracam do domu, choć tylko na chwilę. Potem wyjeżdżam na kolejną delegację. Miała ona potrwać kilka tygodni, potrwała jednak tylko kilka dni. Całe szczęście, że nie zdążyłem wykupić nigdzie karnetu na siłownię. Wróciłem do domu i rozpocząłem końcowy etap redukcji, z nowym treningiem. Treningi siłowe zacząłem przeplatać z interwałami w postaci naprzemiennego truchtu i sprintów w plenerze. Udało się złapać rytm i od ostatniego tygodnia lipca trenowałem już codziennie systemem dzień siły-dzień interwałów. Aktywność znacznie zwiększona, kaloryczność podobna. Efekt? Kilogram mniej.

Sierpień

Zwieńczenie redukcji. W pierwszej połowie trenowałem dalej codziennie, z dużym zapałem. Towarzyszyła mi świadomość, że ostatnio miałem dużo przerw i teraz muszę dać z siebie wszystko by jakoś to zrekompensować. O ile podczas treningów siłowych pozostawiałem pewien, mały zapas, o tyle interwały wykonywałem zawsze do maksymalnego wyczerpania. Po serii sprintów dobijałem się wówczas jeszcze 30 powtórzeniami „burpeesów”, które były w tym momencie już prawdziwą walką o życie. Nie ugiąłem się jednak, ale być może był to błąd. W połowie sierpnia wylądowałem znów na tydzień z dala od Torunia. Wykonałem wówczas 2 treningi siłowe, ale bez jakiejś większej koncepcji w głowie. Sierpień to czas stagnacji. Zrzuciłem ok. 1 kilograma, ale moja sylwetka optycznie nieco się pogorszyła. Pod koniec sierpnia kolejny tygodniowy wyjazd. Odbyłem w jego trakcie 2 treningi funkcjonalne i uznałem, że nie ma sensu dalej się katować. Zwłaszcza, że ilość spożywanego pokarmu była już dość mała. Waga stanęła na 85 kg i na takim poziomie utrzymuje się do dziś.

Mój ogólny komentarz

Proces redukcji uważam za umiarkowanie udany. Z jednej strony – dużo było w tym procesie nieplanowanych przeszkód. Z drugiej – nie miałem na nie większego wpływu. W miarę możliwości starałem się trzymać obranej przez siebie ścieżki i nie zbaczać z niej zbyt daleko. Jeśli chodzi o kwestie urazów to jest to redukcja dała mi ku zastanowieniu pewien materiał. W drugim półroczu 2016 roku (podczas cyklu masowego) nie odniosłem żadnej poważniejszej kontuzji. Podczas redukowania wagi odniosłem kilka urazów lub też odezwały się sprawy przewlekłe. Miałem większe lub mniejsze problemy ze stawem skokowym, nadgarstkiem, plecami i kolanem. To wszystko hamowało w jakiś sposób moje działania. Warto jednak zauważyć, że podczas etapu zrzucania wagi zakres moich aktywności fizycznych był znacznie szerszy. Sam trening siłowy nigdy nie był dla mnie szczególnie kontuzjogenny. Potwierdziło to statystyki, które mówią że sporty zespołowe/kontaktowe, czy bieganie charakteryzują się znacznie wyższym współczynnikiem kontuzji niż rozsądny trening z wolnym ciężarem.

Co do diety. Kalorie liczyłem przez kilka tygodni w życiu. Wystarczyło mi to, żeby poznać mniej więcej kalorykę danych posiłków. Nie prezentuję też podejścia stricte kulturystycznego. Nigdy sama sylwetka nie była dla mnie wartością najwyższą i najważniejszym wymiernikiem skuteczności działań. Z tego też powodu nie jestem fanem publicznego prężenia się bez koszulki. Przepraszam, jeśli kogoś zawiódł brak zdjęć mojej sylwetki do niniejszego postu. Staram się być jednak samokrytyczny i na pewno nie jest tak, że coś sobie dodaje, a coś próbuję ukryć. Po kilku latach trenowania i „siedzenia” w temacie znam swoje ciało stosunkowo dobrze, dlatego też nie odczuwam potrzeby dokładnego liczenia kalorii i makroskładników. Jedyne na co zwracałem uwagę to: dostarczanie odpowiedniej ilości białka (min. 120g białka zwierzęcego dziennie) oraz dbanie o odpowiednią podaż mikroelementów (też bez skrupulatnego liczenia wartości). Stosowałem więc dietę intuicyjną, zwracając uwagę na zmiany w swojej wadze i pomocniczo – sylwetce.

Co bym zrobił inaczej?

Była to moja pierwsza redukcja, w której waga schodziła mi w takim tempie i z taką regularnością. Starałem się nie stracić przy okazji za dużo masy mięśniowej, choć wiedziałem że nie zachowam jej tyle ile zachowałbym przy podejściu typowo sylwetkowym. Stosunkowo długie biegi i marsze, boks, czy np. 3-tygodniowa przerwa po operacji na pewno nie sprzyjały bodźcowaniu organizmu ku temu, by utrzymał jak najwięcej masy mięśniowej. Tak więc nie było to standardowe „docinanie na lato”. Czy coś bym jednak w swoim podejściu zmienił? Z perspektywy czasu uważam, że mógłbym nieco zredukować ilość aktywności typu cardio. Nie mam tu jednak na myśli takiego typowego cardio kręconego z tętnem na poziomie ~70%, a np. długie marsze, których w gorące lato u mnie nie brakowało. Zdarzało mi się pokonywać po kilkanaście kilometrów dziennie przez kilka dni z rzędu, w upalnym klimacie. Mniej aktywności, a z większą intensywnością – to mogłoby przynieść lepsze rezultaty i samopoczucie.

Porady?

W pierwszej kolejności odradziłbym głodzenie się i drastyczne ucinanie ilości spożywanego jedzenia. Przez pierwsze kilka(naście) tygodni deficyt kaloryczny (a więc warunek konieczny do redukowania masy ciała) można uzyskać przez same zwiększanie aktywności fizycznej. Ucinanie kalorii to już strategia na dalszy etap redukcji. Może być tak, że w pierwszej fazie redukcji będziemy musieli wręcz zwiększyć podaż kalorii w swojej diecie, żeby nie doprowadzić  szybko do załamania metabolicznego – zbyt dużej aktywności fizycznej w stosunku do ilości i jakości naszego pożywienia. Bardzo istotny jest konkretny, mierzalny cel. Kiedy cel nie jest wystarczająco klarowny, łatwiej jest ponieść porażkę. Ten cel musi być jednak realny i rozsądny. Nie zakładajmy np. zrzucania 10 kilogramów w ciągu miesiąca. Nawet, gdybyśmy to zrobili to nie będzie to korzystne dla naszego zdrowia i wyglądu. Oczywiście na początku proces redukcji jest nieco szybszy – to naturalne. Trzeba tu wziąć pod uwagę, że dalszy etap będzie powolniejszy. Warto ustalić sobie jeden cel główny, oraz cele okresowe – na dany tydzień, czy miesiąc. Tak, wiem że to banały, ale bardzo istotne.

Wnioski w punktach

1. Nie warto się „zajeżdżać” nadmierną objętością i częstotliwością treningu (głównie kwestia podwyższonego kortyzolu i neutralizowania bodźców wpływających na zachowanie masy mięśniowej)

2. Nie należy za mocno ucinać kalorii, głodować. Sądzi się, że nigdy nie powinniśmy schodzić z kalorycznością dziennej diety poniżej naszej podstawowej przemiany materii i coś w tym rzeczywiście jest.

3. Lepiej postawić na jakość i skupienie w trakcie ćwiczeń – pozwoli to zminimalizować ryzyko urazów, które mogą bardzo niekorzystnie wpłynąć na nasz progres oraz stan psychiczny.

4. W miarę możliwości trzeba redukować ilość stresu (różnego rodzaju). Zbyt duża ilość wydzielanego kortyzolu jest jednym z największych wrogów skutecznej redukcji.

5. Warto zadbać o odpowiednią się regenerację. Interwały do „odcięcia” po 4-5 godzinach snu mogą nam bardziej przeszkodzić niż wspomóc proces redukcji. Odpowiednio działający, nie przestymulowany układ nerwowy to kluczowa kwestia. Pomocna może być tu także suplementacja, np. ashwagandhą, która ma wszechstronne działanie prozdrowotne.

6. Należy pić dużo wody dobrej jakości, unikać nadmiernej ilości substancji diuretycznych. Schudnięcie przez odwodnienie zdecydowanie nie jest tym o co chodzi nam w zdrowej redukcji. Nie zawsze utrata wagi oznacza sukces. Prawidłowe nawodnienie jest niezbędne, pamiętajmy by pić odpowiednio więcej wody kiedy w naszej diecie nie brakuje kawy i herbaty.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz