sobota, 11 listopada 2017

Zawsze ktoś ma łatwiej, zawsze ktoś ma trudniej - o wymówkach i kwestii perspektywy

Dziś trochę o moich refleksjach związanych z ludzkimi słabościami. Słabościami, które najczęściej stoją za tzw. słomianym zapałem do ćwiczeń, ale i do działań innego rodzaju. By lepiej zobrazować mechanizm i zasadność wymówek posłużę się narzędziem perspektywy. Bo to właśnie nieodpowiednia perspektywa jest głównym winowajcą naszych niepowodzeń, często już w zalążku podjętych działań. Będę posługiwał się przykładami dotyczącymi podejmowania ćwiczeń fizycznych, choć moje obserwacje i wnioski można równie dobrze przełożyć na inne sytuacje i sfery życia. Być może niektórym uda się też z tego wpisu uszczknąć dla siebie trochę motywacji.

Z natury każdy jest słaby. Michael Jordan nie urodził się Michael’em Jordanem, a Novak Djokovic nie urodził się Novakiem Djokoviciem. To nie do końca tak, że inni dostają coś z góry, coś czego nie masz Ty. Owszem, ludzie są bardziej predysponowani do jednych rzeczy, a do innych mniej. Nie znaczy to jednak, że ci którzy są na szczycie mają ku temu najlepsze predyspozycje na świecie. Niebagatelną rolę odgrywa oczywiście psychika i charakter, nad którymi możemy i powinniśmy pracować. To w sumie Twój wybór – czy chcesz szukać sposobu by coś zrobić, czy powodu by czegoś się nie podejmować. Nastawienie jest kluczem i zawsze może być inne niż obecnie.

Możesz demotywować się tym, że ktoś ma (wg Ciebie) lepsze geny/warunki/możliwości ku czemuś. Pamiętaj jednak, że zawsze znajdzie się ktoś kto ma łatwiej, ale też zawsze znajdzie się ktoś kto ma trudniej. Co więcej – zawsze znajdzie się ktoś kto ma trudniej, a mimo to zrobił od Ciebie więcej z tym wszystkim co miał do dyspozycji. Prawdopodobnie dlatego, że wykazał więcej pokory i poświęcenia. Jeśli mówimy o poświęceniu, to jest to wewnętrzna mobilizacja do wychodzenia poza własną strefę komfortu – a nad tym jak najbardziej można pracować i wiem to również własnego doświadczenia.

Tutaj można się zastanowić: czy jest sens podejmować się czegoś co wymaga wychodzenia poza strefę komfortu, a nie jest to nam niezbędne do przeżycia? Rzecz jasna – nie musisz tego robić, możesz poruszać się po własnych, wydeptanych ścieżkach i nawet nie próbować wyjść ze swojego mentalnego kokonu. Wtedy jednak się nie dziw, że wszelkie próby podjęcia się systematycznych ćwiczeń spełzają na niczym. Przedstawione powyżej podejście osłabia Twój charakter i Twoją skalę odczuwania trudów życiowych (a także ćwiczeniowych). Oczywiście nie każdy musi trenować, być mega fit i tak dalej. Nie każdy musi lubić to samo. Tekst kieruję do tych co chcieliby, ale im nie wychodzi, lub coś ich demotywuje i hamuje w działaniu.

To czego często brakuje ludziom to pokora. I paradoksalnie dotyczy to częściej tych, którzy nic jeszcze nie osiągnęli - wedle danych kryteriów. Ci co osiągnęli więcej, zrobili to prawdopodobnie m.in. dzięki temu że tę pokorę mieli i zachowują ją nadal, bo wiedzą jak jest istotna. Grunt to umieć przyznać się do własnych słabości, nie szukać na siłę przyczyn niepowodzenia w czynnikach zewnętrznych.

Gdyby nie kontuzja…

Jak wiemy, młodzi sportowcy, uznawani w pewnych kręgach za utalentowanych, często nie spełniają pokładanych w nich nadziei i często już na etapie „zderzenia” ze sportem seniorskim kończą kariery. Oficjalne przyczyny są różne, ale sam często dostrzegam motyw tłumaczenia się tej osoby typu: „bo miałem taką i taką kontuzję”. Tym samym, ta osoba często zostawia nas z insynuacją, że gdyby nie ten uraz, gdyby nie ta kontuzja to osiągnęliby nie wiadomo co… Nie, nie osiągnęliby, bo ich psychika jest prawdopodobnie za słaba na poważne rzeczy, a mentalność zbyt niedojrzała. Powrócę do „zawsze ktoś ma łatwiej, zawsze ktoś ma trudniej”. Zawsze znajdzie się ktoś kto miał podobną kontuzję, poważniejszą lub nawet kilka tego typu, a jest utytułowanym sportowcem. Jeśli przyjrzeć się biografiom znanych zawodników to często mają oni za sobą szereg różnych operacji, zabiegów i związanych z tym przerw od sportu. Ale prawdopodobnie mają oni jeszcze coś więcej, niż Ty, który tłumaczysz się tym, że kiedyś coś złamałeś i pozostawiasz domysł, że to wszystko wina tego zdarzenia. Byli mocniejsi mentalnie, ale nad tym można w dużej mierze pracować, trzeba jednak do tego wspomnianej pokory, która jest tak naprawdę wyborem. Wyborem ludzi myślących. A jeśli ktoś jest rzeczywiście niesamowicie utalentowany i dysponuje nietuzinkowym potencjałem to i jego otoczenie nie dałoby mu tak łatwo z tym skończyć.  Pomijam tu oczywiście kwestie bardzo ciężkich wypadków, wymagających długich rehabilitacji, po których praktycznie nikt do sportu nie wraca.

Nie jesteś od oceniania

Ludzie nieposiadający pokory mają tendencję do zbyt łatwego oceniania. Oceniania, czy coś jest możliwe, czy ktoś wkłada w coś więcej lub mniej pracy. Umiej się przyznać do swoich słabości, ale i nie oceniaj innych pochopnie – np. po tym ile ktoś wyciska na klatkę na ławce poziomej, jaki ktoś ma czas na 10km, jak ktoś wygląda. Mamy tendencję do zbyt szybkiego szufladkowania osób, których historii praktycznie nie znamy. Prostym przykładem jest publiczna siłownia. Poniekąd taka już natura tego miejsca – ale często za ocenianie poczynań innych biorą się tam osoby, których tory myślowe są zbyt prymitywne by dokonać w miarę rzeczowej oceny. Nigdy nie wiesz, czy osoba robiąca przysiad z 80kg nie ma problemów z kolanami, jaki ma koncept treningu i ile podnosiła 2 miesiące temu. Tak samo nigdy nie wiesz, czy gość swobodnie miotający 200-kilową sztangą zawdzięcza swój wynik ciężkiej, długoletniej pracy czy też geny pozwoliły mu podnieść 150 kilogramów przy pierwszej wizycie na siłowni, a i środków powszechnie uważanych za dopingujące sobie nie odmawia.

Zawsze są dwie strony medalu, to Twój wybór którą ścieżką podążysz i jak ocenisz determinację do wykonania czegoś. Grunt to świadomość elastycznej interpretacji. Posłużę się w tym miejscu swoim przykładem, który pokaże że mógłbym równocześnie uważać się za osobę wybitnie predysponowaną do rywalizacji sportowej, jak i taką która aktywność fizyczną powinna ograniczyć do okazyjnej rekreacji.

Zero predyspozycji…

Od małego byłem dość chorowitą jednostką. Jako 3-4 latek lądowałem dwukrotnie w szpitalu z wirusowym zapaleniem opon mózgowo – rdzeniowych. To dość złożone schorzenie, a wedle źródeł „bardzo poważna choroba obarczona wysokim ryzykiem zgonu lub trwałych powikłań”. Czasem mam wrażenie, że do dziś z moim mózgiem nie do końca jest ok : ) Z odpornością także nie było u mnie najlepiej, dość często chorowałem. W wieku 12 lat wykryto u mnie pewne problemy kardiologiczne, które zrzucono na karb dojrzewania… choć jednocześnie zalecono zwolnienie mnie z wszelkich, intensywniejszych ćwiczeń na lekcjach WFu. Trwało to ponad 3 lata. Nie biegałem powyżej 300m, miałem też zwolnienie z basenu. To wszystko oddziaływało oczywiście także na moją psychikę. Miałem się za niezbyt zdrowego i ciężko by 12-13-14-15 latek uważał, że wie lepiej od lekarza co może, a co nie. W czasach licealnych z kolei moją zmorą było zapalenie oskrzeli, na które chorowałem 2 do nawet 4 razy w roku. Zawsze wtedy przyjmowałem antybiotyki, a każda taka sesja oznaczała 2-3 tygodnie przerwy od szkoły. Starałem się jednak już żadnej aktywności fizycznej nie unikać, po prostu nie chciałem czuć się chorym. Przestałem chodzić regularnie po lekarzach, zacząłem pasjonować się unihokejem, a także grywać częściej w piłkę. To był mój wybór i moja odpowiedzialność. Od tamtej pory (ok 17 roku życia) uprawiam aktywność fizyczną regularnie, w różnych formach. Niemniej – pewne rzeczy dokuczają mi do dziś. Mam niedoczynność tarczycy (rzadki przypadek u faceta) i jestem uzależniony od leków na te schorzenie. Zawsze miałem problemy z oddychaniem – podejrzenie niewydolności oddechowej, astmy oskrzelowej, regularne problemy z wykonaniem spirometrii, czy nawet… nadmuchaniem balona. To wszystko również jest faktem, choć leki proponowane przez pulmunologa niekoniecznie zdają u mnie egzamin. Wracając do serca… jednak nie tylko kwestia dojrzewania, bo pewne zaburzenia jego rytmu towarzyszą mi do dziś. Aktualnie czekam na kolejne badanie Holterem. Z rzeczy bardziej mechanicznych… Kontuzje nigdy mnie nie omijały. W sport (na ciut poważniej) zaangażowałem się ok. 18-19 roku życia i od tamtej pory przynajmniej raz na kilka miesięcy doznawałem urazu, który zmuszał mnie (w jakimś stopniu) do zahamowania z uprawianą aktywnością. Ale zaraz, zaraz… jak to uraz mnie zmuszał? Radek, przeczysz teraz swoim teoriom! No nie, zawsze starałem się robić co tylko mogłem, by nie „wypaść z obiegu”. Po uszkodzeniu więzadeł w kolanie ćwiczyłem górę ciała, a przy problemie z barkiem skupiałem się na kończynach dolnych. Ale wracając do tematu, bo jeszcze nie skończyłem J Kilkukrotnie skręcone stawy skokowe, raz kolanowy, problemy z pachwinami i plecami, wspomniane uszkodzenie więzadeł oraz takie drobnostki jak wybite palce. Z rzeczy, które będą towarzyszyć mi już zawsze, a mogą uchodzić za pewne utrudnienie w treningu: hipermobilność stawów, skrajny ektomorfizm (mam bardzo drobną budowę szkieletową), przodopochylenie miednicy, lekkie skrzywienie kręgosłupa oraz chondromalacja rzepki w kolanie, która objawia się przewlekłym i generalnie narastającym bólem kolana – już przy tak wymagających czynnościach jak kucanie, siadanie i wstawanie z krzesła, czy wchodzenie po schodach ;) Coś by się jeszcze znalazło, ale myślę że na potrzeby tego wpisu wystarczy.

A może jednak z predyspozycjami...

Wiem, może to brzmieć niewesoło i być może niejedna osoba, która mnie zna jest zaskoczona. Starałem się nigdy nie skupiać na negatywach, na które nie mam większego wpływu, ale gdybym obrał skrajnie depresyjną wersję swojego potencjału treningowego to wyglądałaby ona mniej więcej właśnie tak. Niemniej – irytuje mnie trochę kiedy ktoś stwierdzi, że mi jest z jakiegoś powodu łatwiej (pomijając już fakt, że nic o mojej historii chorobowej nie wie), a tak już się zdarzyło. Oczywiście mam świadomość, że są gdzieś ludzie którzy mieli ciężej, a zrobili ode mnie więcej, wykazali się większą determinacją, bo nie przestali walczyć w momencie w którym ja w końcu z czymś odpuściłem. Jak każdy, mam też jakieś zalety i osiągnięcia, z których mógłbym wysnuć wniosek, że potencjał do sportu jednak mam. W punktach, żeby przesadnie nie wydłużać tego już lekko przydługiego wpisu:

  •          Jeszcze jako 22-latek nigdy nie przebiegłem więcej niż 2 kilometrów jednym ciągiem             (zadyszka). Po 6-7 tygodniach regularnego biegania przebiegłem 10km w biegu ulicznym         (choć do momentu samego biegu nigdy nie przebiegłem więcej niż ok. 7 km). Potem zdarzyło mi się jeszcze kilkukrotnie biegać powyżej "dychy" i śrubować czas 
  • Zawsze byłem skrajnym ektomorfikem, z bardzo drobnymi kośćmi. Wedle statystyk, które znalazłem niegdyś w internecie (wyliczanych na postawie obwodów kości) należę do 2-3% populacji z najdrobniejsza budową szkieletową. Ektomorfizm cechuje się też szybkim metabolizmem, problemami z przybraniem choćby kilku kilogramów na wadze. Owszem, zawsze miałem z tym problem i zdecydowanie łatwiej jest mi chudnąć. Przy odpowiedniej motywacji zdołałem natomiast przybrać 31,5kg w ciągu 6 miesięcy (abstrahując już od walorów zdrowotnych takiego przedsięwzięcia J ). I nie, nie siedziałem ciągle w Macu, ćwiczyłem systematycznie jak nigdy
  •        Jestem wysoki, mam dość długie kończyny – w niektórych aktywnościach może to być przydatne
  •          Od małego byłem dość szybki w biegach krótkodystansowych, na pewno powyżej przeciętnej na tle rówieśników. Również skoczność była u mnie zawsze na przyzwoitym poziomie.
  •          Miałem podwórkowe dzieciństwo J załapałem się jeszcze na czasy kiedy częściej śmigałem po okolicznym plenerze niż ślęczałem przed monitorem (przynajmniej do 12 roku życia) – to na pewno jakiś pozytyw w kwestii dalszego rozwoju fizycznego

Jak widać nie jest ze mną aż tak tragicznie, wszystko zależy od tego jaką przyjmiemy perspektywę (grunt by nie zatracać się w skrajności). Oczywiście wiem, że na tle jakiejś innej skali moje „osiągi” mogą wydawać się śmieszne, ale też mam świadomość z jakiego miejsca zaczynałem i że udało mi się dokonać jakiegoś widocznego progresu.

Nie mam czasu…

Jedną z najczęstszych wymówek (nie)ćwiczących jest „nie mam czasu”. To naprawdę banalne, a nawet dość beszczelne, że ludzie wciąż tłumaczą brak silnej woli w taki sposób. „Zawsze ktoś ma łatwiej, zawsze ktoś ma trudniej”. I tak – można znaleźć samotne, trenujące matki, lub facetów którzy ćwiczą przed lub po 12 godzinnym dniu pracy, i to codziennie. Tu naprawdę nie ma wielkiej filozofii. Jeśli chcesz to czas znajdziesz zawsze. A jeśli masz inne priorytety to już jest inna para kaloszy. Po prostu – miej pokorę i umiej się przyznać, że wcale nie odpuszczasz z „braku czasu”.

Pracuj… także mózgiem

Nie bój się myśleć, pamiętaj że lenistwo nie dotyczy tylko działań fizycznych, ale też umysłowych. Wielu ludzi ma klapki na oczach i nie jest w stanie spojrzeć na coś z innej perspektywy ponieważ są leniwi… leniwi umysłowo. Mogliby się w tej kwestii rozwinąć, ale nie chcą – wolą wierzyć w prostotę i prymitywizm otaczającego ich świata. Tak jest łatwiej – nie przeczę. Tylko czy zawsze w życiu chodzi o to, żeby było łatwiej? To już pytanie do Ciebie. Według mnie prawie wszystko co wartościowe wymaga pracy i to wkład tej pracy definiuje tą wartość. Ciężko, żeby coś przychodzącego bez żadnego wysiłku sprawiało satysfakcję. Wysiłek to jednak nie zawsze to samo… zawsze ktoś pracuje ciężej i nie wyolbrzymia swojego poświęcenia tak jak ty.

Na koniec, główne myśli i wskazówki mentalne z tego wpisu w skrócie:

Ø  Miej dystans i umiejętność przyznania się do własnych słabości
Ø  Wszystko jest kwestią interpretacji, nie zatracaj się w skrajności
Ø  Staraj się szukać sposobu by coś zrobić, a nie wymówki by tego nie wykonać
Ø  W gorszych momentach przywołaj do myśli swoje atuty/osiągnięcia – coś co na pewno wyróżnia Cię na tle jakiejś społeczności
Ø  Nie mierz jednak wszystkich swoją miarą, nie dokonuj „oceny ostatecznej”
Ø  Nie zagłaszcz się, dawkuj wygody, a będziesz silniejszy
Ø  Nie każdy może wszystko… ale KAŻDY może zrobić progres…
Ø  … pytanie tylko ile musisz wykonać pracy, by go osiągnąć i czy tego naprawdę chcesz



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz