niedziela, 1 kwietnia 2018

KSIĄŻKA MIESIĄCA, MARZEC: ''Cesarz wszech chorób. Biografia raka"


Był kolejny post z cyklu "Mózgowa literatura", czas na kolejny wpis w ramach "Książki miesiąca". Choć Święta Wielkanocne w toku, to korzystając z chwili wolnego czasu zdecydowałem się na napisanie recenzji książki miesiąca marca. Mój wybór padł na dość głośną pozycję pióra Siddharty MukherjeeMukherjee to amerykański (z pochodzenia Hindus) naukowiec, onkolog, hematolog i pisarz jednocześnie. W literackim świecie zasłynął przede wszystkim z dwóch wysoko cenionych i często nagradzanych książek. Na myśli mam oczywiście tytuły "Gen. Ukryta historia" oraz "Cesarz wszech chorób. Biografia raka". Dziś zajmę się tą drugą pozycją, choć po historię genu - również z pewnością sięgnę. 

Choć chyba nie każdy zdaje sobie z tego sprawę, to historia chorób nowotworowych u ludzi sięga naprawdę zamierzchłych czasów. Pierwsze wzmianki na temat tego podstępnego schorzenia datuje się na przeszło 2 i pół tysiąca lat przed naszą erą. To wtedy, słynny egipski lekarz Imhotep uwiecznił na papirusie opis "dziwnych, napęczniałych guzów na piersi". Niewykluczone jednak, że choroba nowotworowa nękała gatunek ludzki (i nie tylko ludzki) już znacznie wcześniej. Mimo upływu tysięcy lat i nieprzeciętnego postępu cywilizacyjnego rak nadal pozostaje dla nas ciężkim i podstępnym przeciwnikiem. W tym wypadku terminologia bitewno-wojenna nie jest przypadkowa. "Wojna z rakiem" to hasło przewijające się również od bardzo dawna, a wojowniczych analogii nie uniknął także Mukherjee. W swoim dziele opisał on wszystkie  lata zmagań ludzkości z nowotworami, z naciskiem na ostatnie stulecie, czyli okres pod tym kątem najlepiej znany i mimo wszystko - najbardziej rozwojowy. Myślę, że sam pomysł na tego typu książkę to przepis na hit, ale to jak amerykański autor zabrał się do tematu, budzi zachwyt już od pierwszego kontaktu z "Cesarzem wszech chorób". Wydanie lektury nie budzi żadnych zastrzeżeń - twarda, estetyczna oprawa oraz przyjazny dla oka układ treści. To co jednak najważniejsze - dzieło Mukherjee to grubo ponad 500 stronic wciągającej, niebanalnie napisanej historii. Choć tematyka do najprzyjemniejszej nie należy to autor doskonale zadbał o to, by czytelnik chciał pochłaniać kolejne rozdziały i poznawać kolejne elementy układanki. Równocześnie z opisem długotrwałego procesu dążenia ludzkości do pokonania nowotworu, Amerykanin wplata współczesne wątki, związane z doświadczeniami, z jego codziennej praktyki lekarza-onkologa. Mukherjee przedstawia historie kilku ze swoich pacjentów i co jakiś czas powraca do tematu, opisując ich dalsze zmagania z chorobą. To jeden z tych zabiegów, który sprawia że książkę czyta się szybko i z nieustającym zaciekawieniem. To co charakterystyczne dla dzieła amerykańskiego onkologa to także spora liczba cytatów i nawiązań do innych tekstów kulturowych - związanych z chorobami nowotworowymi bezpośrednio lub pośrednio - w sensie metaforycznym. 

Książka jest nieprzeciętna, ale czy to że Mukherjee po prostu świetnie ją napisał jest jedynym co przemawia za jej wartością? Absolutnie nie. "Cesarz wszech chorób" to przede wszystkim tytuł, który otwiera oczy i pozwala użyć ich w znacznie szerszej perspektywie. W dzisiejszych czasach styczność z rakiem miał, ma, lub będzie mieć praktycznie każdy. To historia, która dotyczy nas, historia ludzkiego rozwoju oraz cierpienia (częściowo właśnie z rozwojem związanego). W związku z tym lektura budzi silne emocje – od smutku i współczucia, przez zadumę, po nadzieję i wiarę. Mimo, że nowotworowa tematyka przewija się przez media dość regularnie, to wiele rzeczy, które przeczytałem było dla mnie zaskoczeniem. Myślę, że to samo czeka każdego kto sięgnie po "Cesarza wszech chorób". Kolejne uczucie, które towarzyszyło mi w czasie pochłaniania lektury to wrażenie, że już za moment, już za chwilę mitologiczny rak zostanie przez nas zdemaskowany i pokonany. Książka uczy jednak pokory i daje do zrozumienia, że prawda jest o wiele bardziej złożona niż często się wydaje. To nie kwestia wynalezienia jednej substancji (abstrahując już od tego, że każdy nowotwór jest nieco inny). To kwestia znacznie obszerniejszych horyzontów  myślowych i tak naprawdę - powrotu do korzeni, z jednoczesnym zaprzęgnięciem wszystkich możliwych, współczesnych środków i wynajdowaniem kolejnych.  To co przede wszystkim dała mi ta książka - to znacznie lepsze zrozumienie mechanizmów powstawania chorób nowotworowych oraz dużo większa świadomość co (kto) jest czym (kim) na polu bitwy z rakiem.  Dzieło Mukherjee zostało obsypane licznymi literackimi nagrodami, m.in. Nagrodą Pulitzera w kategorii literatura faktu, Literacką Nagrodą PEN/E.O. Wilson dla Książek Naukowych, nagrodą za najlepszy debiut przyznawaną przez dziennik "The Guardian" oraz nagrodą "Książki dla Lepszego Życia". Takie uznanie nie jest przypadkowe i sam nie widzę też powodu, by wytykać tej książce jakieś błędy. W zasadzie to ich nie dostrzegłem i sądzę, że Siddharta Mukherjee wykazał się w swojej pracy bardzo dużym obiektywizmem i pisarską pokorą. 

Unikatowa, nietuzinkowa, w pewnym stopniu rewolucyjna – tego typu określeniami mógłbym ocenić moją książkę miesiąca marca. "Cesarz wszech chorób. Biografia raka" to z pewnością jedna z kilku najlepszych lektur jakie było mi dane w życiu przeczytać (a przeczytałem ich blisko dwie setki). Mukherjee wykonał kawał naprawdę niesamowitej roboty, robiąc przy okazji coś bardzo pożytecznego dla ludzi. Ten tytuł wprowadza na wyższy poziom świadomości, dotyczącej postępu medycyny i walki ludzkości z mitologicznym już rakiem. Rekomenduję go wszystkim zainteresowanym poszerzaniem horyzontów myślowych, ale także tym poszukującym nadziei. Zawieść nie powinien się nikt. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz