środa, 12 kwietnia 2017

Boks - pierwsze wspomnienia

Boks to niewątpliwie jedna z moich największych pasji. Duża część  bloga będzie poświęcona właśnie tej dyscyplinie. Na początek opiszę moje pierwsze oraz te trochę późniejsze wspomnienia związane z pięściarstwem.

Druga połowa lat 90. ubiegłego wieku. Stanowisko prezydenta RP piastuje Aleksander Kwaśniewski, nasz kraj nawiedza powódź tysiąclecia, a głośnym wydarzeniem na świecie jest m.in. śmierć księżnej Diany w wypadku samochodowym. Do historii przechodzą wówczas (1996) także 2 niezapomniane, bokserskie wojny – pomiędzy Andrzejem Gołotą , a Riddickiem Bowem. Riddick był w latach 90. wielkim mistrzem, na koncie miał tylko jedną porażkę z Evanderem Holyfieldem  - którego nomen omen dwukrotnie pokonał. Wtedy Bowe nie był dla mnie wielkim Bowem, a jakimś murzynem którego Gołota lał przez całą walkę, by ostatecznie polec przez serię zadaną w „jaja”. Tak przynajmniej relacjonował przebieg tych walk mój ojciec. To moje pierwsze wspomnienia związane z zawodowym boksem.



O tym, że rywal Gołoty nie był jakimś amerykańcem z łapanki dowiedziałem się dopiero 10 lat później, kiedy internet stał się dla mnie bardziej dostępny. Wtedy, gdy czasy wykupywania godzin w kafejkach, czy sprawdzania w pośpiechu podstawowych informacji u znajomych mijały już bezpowrotnie. Swoją drogą to takie przedstawianie wspomnianych batalii przez mojego ojca świadczy o tym jak nietuzinkowym potencjałem dysponował „Andrew”. Jako kilkulatek nie byłem jeszcze w stanie zarywać nocy dla bokserskich gal, natomiast niejednokrotnie podchodziłem do telewizyjnych seansów pierwszych części słynnego „Rocky’ego”. Telewizja Polska emitowała serię w godzinach późnowieczornych i co prawda często kończyły się one moim snem jeszcze w pierwszej części filmu (ah, te zawiłe fabularne wątki), to trzeba przyznać że silne zainteresowanie pięściarstwem przejawiałem już wtedy. Czasem przezornie kazałem innym, by obudzili mnie na finałową walkę, która kończyła każdą część serii.



Rocky inspirował mnie do tego stopnia, że zaczynałem poszukiwać  w najbliższym otoczeniu rywala dla siebie. Naturalny wybór padał na siostrę. Jako blisko 4,5 roku młodszy brat raczej nie miewałem w prowokowanych przeze mnie utarczkach przewagi. Rodzice by jakoś rozładować mój zapał podarowali mi bokserski worek. Myślę, że to najpopularniejszy model wśród 5-6 latków w dziejach naszego kraju. I choć uderzałem w niego z zapałem, to jeszcze przez wiele lat nie było mi dane trenować tej dyscypliny pod okiem jakiegokolwiek trenera. Jako dzieciak miałem także wiele innych zainteresowań i napisanie, że boks był dla mnie najważniejszy byłoby sporym nadużyciem

.

Kolejne moje wspomnienie związane z boksem to gra Knockout Kings 2001 na konsoli Playstation. Gra sprawiała nie lada frajdę, szczególnie kiedy grało się z kolegą przeciwko sobie. Byłem wówczas jeszcze uczniem szkoły podstawowej i dodam, że bójek na przerwach zdecydowanie nie unikałem. Rzadko jednak sam byłem ich prowodyrem. Bardziej bojownikiem o sprawiedliwość i tym który oddawał.



Na jesieni 2005 roku telewizja Polsat emitowała reality show pt. „Za wszelką cenę” (w USA znane jako „The Contender: The Next Great Human Drama”). I choć jak przed chwilą wyczytałem program okazał się finansową klapą (niska oglądalność), to razem z siostrą śledziliśmy poczynania jego głównych bohaterów, z wypiekami na twarzy.

„Bohaterami „The Contender” było 16 zawodowych bokserów, którzy trafili do obozu treningowego, aby zrealizować swoje marzenia o zdobyciu tytułu Mistrza Boksu i wygrania miliona dolarów. Co tydzień w wyniku przegranej walki odpadała jedna osoba. Celem reality show było odnalezienie nowych, ogólnokrajowych gwiazd boksu.”


Reality show prowadzili wielcy Sylvester Stallone oraz Sugar Ray Leonard. Zwycięzcą turnieju okazał się Sergio Mora, znany dziś z pojedynków m.in. z Danielem Jacobsem czy naszym Grzegorzem Proksą.

Marzec 2007. Od tego czasu dysponuję stałym dostępem do internetu, zaczynam śledzić takie witryny jak bokser.org  i ringpolska.pl . Dopiero wtedy zamiłowanie do boksu zaczęło u mnie rozkwitać na dobre. Wcześniej dostęp do informacji ze świata szermierki na pięści miałem mocno ograniczony. Nie obracałem się w takim środowisku, nie miałem nawet pojęcia o istnieniu toruńskiej sekcji. Transmisje boksu w telewizji były sporadyczne i zazwyczaj w formie  amerykańskich gal o 3-4 nad ranem. Pierwszą walką, którą śledziłem z naprawdę wielkim zainteresowaniem i znajomością otoczki był pojedynek Oscara de la Hoyi z Floydem Mayweatherem jr. Ta pamiętna walka miała swoje miejsce 5 maja 2007, w MGM Grand Arena w Las Vegas. Floyd pozostał niepokonany, wygrywając na punkty. Według niektórych werdykt był kontrowersyjny, dla mnie również. Dziś mam już inne zdanie na ten temat.


W kolejnych latach moje zainteresowanie boksem wyrażało się tak samo. Czytaniem bokserskich newsów, oglądaniem walk – czy to  transmitowanych na żywo, czy też archiwalnych, wyszukanych na YouTube. Dłuższy czas chodziło mi po głowie obejrzenie pięściarstwa bezpośrednio na gali. W końcu doszło i do tego. Na pierwszą galę jako widz wybrałem się aż do Lublina (ponad 400km od mojego miejsca zamieszkania). Na miejscu spotkałem się z kolegą, na co dzień mieszkańcem Krakowa. Wybór Lublina wydawał się ciekawy, także z turystycznego punktu widzenia. W walce wieczoru Marcin Rekowski pokonał przed czasem Alberta „Dragona” Sosnowskiego. W pamięci zapadł także zacięty bój Łukasza Maćca z Leonardo Tynerem. Gala odbyła się 31 maja 2014 roku.



Po lubelskim „Wojak Boxing Night” zostałem już stałym kibicem boksu „na żywo”, zakładając sobie obejrzenie min. 3 gal zawodowych w roku. Wraz z oglądaniem i pasjonowaniem się boksem rosła we mnie chęć osobistego sprawdzenia się w tej dyscyplinie. W zasadzie to zawsze chciałem boksować, ale okoliczności temu nie sprzyjały. Byłem harcerzem, uprawiałem inne dyscypliny sporty, ale i miałem trochę problemów zdrowotnych. W końcu na jesieni, dokładnie 5 października 2015 roku zdecydowałem się wybrać na trening rekreacyjnej sekcji w toruńskim „Pomorzaninie". Boks (z pewnymi przerwami) uprawiam do dziś. Czasem żałuję, że zabrałem się do treningów będąc już 24-latkiem. Z drugiej strony kwestie zdrowotne raczej nigdy nie predysponowały mnie do uprawiania tej dyscypliny na poważnym poziomie. W każdym razie lubię to robić i nie zamierzam przestawać.



Kolejny poziom wtajemniczenia? W przyszłości na pewno planuję „zaliczyć” jakąś zagraniczną galę oraz rozwijać bloga, na którym spora część postów będzie w pięściarskim klimacie J






1 komentarz: