Boks to niewątpliwie jedna z
moich największych pasji. Duża część bloga będzie poświęcona właśnie tej
dyscyplinie. Na początek opiszę moje pierwsze oraz te trochę późniejsze
wspomnienia związane z pięściarstwem.
Druga połowa lat 90. ubiegłego
wieku. Stanowisko prezydenta RP piastuje Aleksander Kwaśniewski, nasz kraj
nawiedza powódź tysiąclecia, a głośnym wydarzeniem na świecie jest m.in. śmierć
księżnej Diany w wypadku samochodowym. Do historii przechodzą wówczas
(1996) także 2 niezapomniane, bokserskie wojny – pomiędzy Andrzejem Gołotą , a
Riddickiem Bowem. Riddick był w latach 90. wielkim mistrzem, na koncie miał
tylko jedną porażkę z Evanderem Holyfieldem
- którego nomen omen dwukrotnie pokonał. Wtedy Bowe nie był dla mnie
wielkim Bowem, a jakimś murzynem którego Gołota lał przez całą walkę, by
ostatecznie polec przez serię zadaną w „jaja”. Tak przynajmniej relacjonował
przebieg tych walk mój ojciec. To moje pierwsze wspomnienia związane z
zawodowym boksem.
O tym, że rywal Gołoty nie był
jakimś amerykańcem z łapanki dowiedziałem się dopiero 10 lat później, kiedy
internet stał się dla mnie bardziej dostępny. Wtedy, gdy czasy wykupywania godzin w
kafejkach, czy sprawdzania w pośpiechu podstawowych informacji u znajomych
mijały już bezpowrotnie. Swoją drogą to takie przedstawianie wspomnianych
batalii przez mojego ojca świadczy o tym jak nietuzinkowym potencjałem
dysponował „Andrew”. Jako kilkulatek nie byłem jeszcze w stanie zarywać nocy
dla bokserskich gal, natomiast niejednokrotnie podchodziłem do telewizyjnych
seansów pierwszych części słynnego „Rocky’ego”. Telewizja Polska emitowała
serię w godzinach późnowieczornych i co prawda często kończyły się one moim
snem jeszcze w pierwszej części filmu (ah, te zawiłe fabularne wątki), to
trzeba przyznać że silne zainteresowanie pięściarstwem przejawiałem już wtedy.
Czasem przezornie kazałem innym, by obudzili mnie na finałową walkę, która
kończyła każdą część serii.
Rocky inspirował mnie do tego
stopnia, że zaczynałem poszukiwać w
najbliższym otoczeniu rywala dla siebie. Naturalny wybór padał na siostrę. Jako
blisko 4,5 roku młodszy brat raczej nie miewałem w prowokowanych przeze mnie
utarczkach przewagi. Rodzice by jakoś rozładować mój zapał podarowali mi
bokserski worek. Myślę, że to najpopularniejszy model wśród 5-6 latków w
dziejach naszego kraju. I choć uderzałem w niego z zapałem, to jeszcze przez
wiele lat nie było mi dane trenować tej dyscypliny pod okiem jakiegokolwiek
trenera. Jako dzieciak miałem także wiele innych zainteresowań i napisanie, że
boks był dla mnie najważniejszy byłoby sporym nadużyciem
.
Kolejne moje wspomnienie związane
z boksem to gra Knockout Kings 2001 na konsoli Playstation. Gra sprawiała nie
lada frajdę, szczególnie kiedy grało się z kolegą przeciwko sobie. Byłem
wówczas jeszcze uczniem szkoły podstawowej i dodam, że bójek na przerwach
zdecydowanie nie unikałem. Rzadko jednak sam byłem ich prowodyrem. Bardziej
bojownikiem o sprawiedliwość i tym który oddawał.
Na jesieni 2005 roku telewizja
Polsat emitowała reality show pt. „Za wszelką cenę” (w USA znane jako „The Contender: The Next Great Human
Drama”). I choć jak przed chwilą wyczytałem program okazał się finansową
klapą (niska oglądalność), to razem z siostrą śledziliśmy poczynania jego
głównych bohaterów, z wypiekami na twarzy.
„Bohaterami „The Contender” było
16 zawodowych bokserów, którzy trafili do obozu treningowego, aby zrealizować
swoje marzenia o zdobyciu tytułu Mistrza Boksu i wygrania miliona dolarów. Co
tydzień w wyniku przegranej walki odpadała jedna osoba. Celem reality show było
odnalezienie nowych, ogólnokrajowych gwiazd boksu.”
Reality show prowadzili wielcy
Sylvester Stallone oraz Sugar Ray Leonard. Zwycięzcą turnieju okazał się Sergio
Mora, znany dziś z pojedynków m.in. z Danielem Jacobsem czy naszym Grzegorzem
Proksą.
Marzec 2007. Od tego czasu
dysponuję stałym dostępem do internetu, zaczynam śledzić takie witryny jak
bokser.org i ringpolska.pl . Dopiero
wtedy zamiłowanie do boksu zaczęło u mnie rozkwitać na dobre. Wcześniej dostęp
do informacji ze świata szermierki na pięści miałem mocno ograniczony. Nie
obracałem się w takim środowisku, nie miałem nawet pojęcia o istnieniu
toruńskiej sekcji. Transmisje boksu w telewizji były sporadyczne i zazwyczaj w
formie amerykańskich gal o 3-4 nad
ranem. Pierwszą walką, którą śledziłem z naprawdę wielkim zainteresowaniem i
znajomością otoczki był pojedynek Oscara de la Hoyi z Floydem Mayweatherem jr.
Ta pamiętna walka miała swoje miejsce 5 maja 2007, w MGM Grand Arena w Las
Vegas. Floyd pozostał niepokonany, wygrywając na punkty. Według niektórych
werdykt był kontrowersyjny, dla mnie również. Dziś mam już inne zdanie na ten
temat.
W kolejnych latach moje
zainteresowanie boksem wyrażało się tak samo. Czytaniem bokserskich newsów,
oglądaniem walk – czy to transmitowanych
na żywo, czy też archiwalnych, wyszukanych na YouTube. Dłuższy czas chodziło mi
po głowie obejrzenie pięściarstwa bezpośrednio na gali. W końcu doszło i do tego.
Na pierwszą galę jako widz wybrałem się aż do Lublina (ponad 400km od mojego
miejsca zamieszkania). Na miejscu spotkałem się z kolegą, na co dzień
mieszkańcem Krakowa. Wybór Lublina wydawał się ciekawy, także z turystycznego
punktu widzenia. W walce wieczoru Marcin Rekowski pokonał przed czasem Alberta „Dragona”
Sosnowskiego. W pamięci zapadł także zacięty bój Łukasza Maćca z Leonardo
Tynerem. Gala odbyła się 31 maja 2014 roku.
Po lubelskim „Wojak Boxing Night”
zostałem już stałym kibicem boksu „na żywo”, zakładając sobie obejrzenie min. 3
gal zawodowych w roku. Wraz z oglądaniem i pasjonowaniem się boksem rosła we
mnie chęć osobistego sprawdzenia się w tej dyscyplinie. W zasadzie to zawsze
chciałem boksować, ale okoliczności temu nie sprzyjały. Byłem harcerzem,
uprawiałem inne dyscypliny sporty, ale i miałem trochę problemów zdrowotnych. W
końcu na jesieni, dokładnie 5 października 2015 roku zdecydowałem się wybrać na
trening rekreacyjnej sekcji w toruńskim „Pomorzaninie". Boks (z pewnymi
przerwami) uprawiam do dziś. Czasem żałuję, że zabrałem się do treningów będąc
już 24-latkiem. Z drugiej strony kwestie zdrowotne raczej nigdy nie predysponowały
mnie do uprawiania tej dyscypliny na poważnym poziomie. W każdym razie lubię to
robić i nie zamierzam przestawać.
Kolejny poziom wtajemniczenia? W
przyszłości na pewno planuję „zaliczyć” jakąś zagraniczną galę oraz rozwijać bloga,
na którym spora część postów będzie w pięściarskim klimacie J
Czekam na dalsze wpisy!:)
OdpowiedzUsuń