sobota, 29 lipca 2017

Co dziś znaczy tytuł trenera personalnego?




W dzisiejszych czasach (przynajmniej w naszym kraju) mamy do czynienia z wciąż rosnącą modą na bycie „fit”. Wraz z rosnącą ilością klubów oraz trafiających do nich klientów rośnie też liczba instruktorów – co w sumie naturalne.  Czy za tym wszystkim idzie wzrastająca jakość usług oferowanych przez trenerów? Wiele wskazuje na to, że nie. Nie chcę tu zgrywać alfi i omegi w tym temacie, mam jednak kilka spostrzeżeń, którymi się tutaj podzielę. 

Jakiś czas temu oglądałem w serwisie YouTube vloga Adriana z kanału „Życie na sportowo”. Relacjonował on w nim m.in przebieg kursu na trenera personalnego, w którym brał udział. Nie zdradził co prawda kto był organizatorem tego szkolenia, jednak nie to jest tutaj najważniejsze. Z podobnymi motywami możemy się spotkać na kursach organizowanych przez różne instytucje/osoby. Ogólnie mówiąc opinia Adriana o przebiegu szkolenia nie była pozytywna. Najwięcej zarzutów skierował on w stronę uczestników, choć swoją cegiełkę dorzucili i szkoleniowcy (akceptując pewne rzeczy). Ja podobnego kursu jeszcze nie ukończyłem, choć mam zamiar uczynić to w ciągu kilku najbliższych tygodni.


Szkoleniowa masówka

Kursy na trenera personalnego cieszą się dziś ogromną popularnością, to niewątpliwe. Przybywa nie tylko firm szkoleniowych, ale i kursantów korzystających z ich usług. Ilość nie przekuwa się niestety w jakość. Tak jest w sumie w różnych, dynamicznie rozwijających się branżach. Ciężko, żeby w tym przypadku było inaczej. 

Często zarzuca się trenerom, że nie są odpowiednio przygotowani do swojej pracy, ale co w takim razie powiedzieć o firmach, które takich niekompetentnych trenerów produkują dziesiątki, jeśli nie setki? To właśnie wiedza i (nie)kompetencja wykładowców są chyba największym problemem tej szkoleniowej masówki. Dzisiejszym światem rządzi pieniądz i tak też jest w tym przypadku. Słyszałem niedawno z ust pewnego trenera: „dziś kurs trenera personalnego mogłaby zrobić moja babcia”. Problem w tym, że to nie żart (z całym szacunkiem dla jego babci, bo może akurat ona zna się na temacie). Dziś tytuł „personalnego” można zrobić online, za kilkadziesiąt złotych. Sam nawet podobne szkolenie kiedyś ukończyłem, do głowy by mi jednak nie przyszło że coś takiego uczyniło mnie trenerem. Na taki tytuł powinno się naprawdę zasłużyć, to powinien być przywilej. Dodam, że tego typu szkolenie ukończyć jest bardzo łatwo. Owszem, można podejść do tematu sumiennie, czyli rzetelnie przestudiować udostępnione materiały i zdać końcowy test/egzamin bez ściągania... można też zupełnie inaczej. Gdy szukałem w internecie pomocy do najtrudniejszych zadań, dość szybko natrafiłem na odpowiedzi do wszystkich pytań, podane na tacy przez jakiegoś innego kursanta. Jeśli więc Twoja babcia potrafi tylko obsłużyć wyszukiwarkę Google to... już dziś może zostać trenerem... bez wstawania z kanapy i bez jakiejkolwiek praktycznej styczności z treningiem : )

Okej, na takie pomoce organizator nie ma już większego wpływu, ale świadczy to o tym jak łatwo dziś zdobyć taki papierek i przy „odrobinie” beszczelności mianować samego siebie trenerem. Nie chcę tu się wywyższać, ale kiedy sam robiłem jakieś kursy online (ukończyłem kilka związanych ze zdrowiem/dietą/treningiem) to zawsze materiały szkoleniowe czytałem jak najdokładniej, a zawartą w nich treść starałem się jak najlepiej przyswoić. Co by nie oszukiwać samego siebie, a przede wszystkim innych. Nigdy nie uważałem też, że tego typu szkolenie czyni ze mnie trenera. Traktuję to bardziej jako pewne uzupełnienie wiedzy, fajny sposób na nauczenie się czegoś nowego lub przypomnienie podstaw. Jak wiele osób ma w rzeczywistości takie podejście? Ciężko powiedzieć. Zmierzam jednak do tego, że dziś z oficjalnego punktu widzenia trenerem jest ten... kto uważa się za trenera.  Bo zdobycie tego tytułu na papierze nie jest żadnym, wielkim wyczynem. No chyba, że ktoś odbywa szkolenie pod okiem prawdziwych specjalistów z wieloletnim stażem i niepodważalnymi osiągnięciami w swoim fachu. No ale jaki procent instruktorów z miejskich siłowni takowe odbyło? Śmiem twierdzić, że naprawdę niewielu. Poniekąd winne takiemu stanowi rzeczy są też same kluby, ale o tym trochę później.

Na ratunek Polski Związek Trenerów Personalnych?

Niedawno ruszyła w polskim środowisku inicjatywa o słusznej idei. Mowa o organizacji/stowarzyszeniu o nazwie Polski Związek Trenerów Personalnych. Misją tego podmiotu jest dbanie o odpowiednią jakość usług świadczonych przez trenerów oraz odpowiedni poziom ich kompetencji. Pierwsze wzmianki o powstaniu związku pojawiły się już paręnaście miesięcy temu. Niestety projekt dalej nie wszedł jeszcze w życie na dobre. Jest to spowodowane koniecznością wprowadzenia nowej ustawy o zawodzie trenera personalnego. Dziś zawód ten nie jest jeszcze w żaden sposób regulowany i głównie z tego powodu mamy do czynienia z potężnym zamieszaniem na rynku trenerskim. Polski Związek Trenerów Personalnych ma zajmować się weryfikowaniem kompetencji trenerów oraz przyznawaniem im trenerskich licencji. Jak to miałoby się odbywać? Wedle informacji na raczkującej jeszcze stronie pztp.org każdy trener będzie mógł ubiegać się o licencję PZTP, wykonując kilka kroków. W pierwszej kolejności będzie musiał zarejestrować konto na podanej wyżej stronie. Kolejny krok będzie zależał od nabytego już doświadczenia i kwalifikacji kandydata. Jeśli kandydat ukończył jedno ze szkoleń afiliowanych przez PZTP to automatycznie przejdzie do etapu wydania licencji (lista szkoleń/kursów/studiów afiliowanych przez PZTP jeszcze nie została oficjalnie ogłoszona). W przypadku kiedy trener nie ukończył jeszcze afiliowanego kursu, czeka go weryfikacja kompetencji w formie egzaminu kwalifikacyjnego. Egzaminy będą odbywać się w afiliowanych przez PZTP szkołach, w wyznaczonych wcześniej terminach. Ostatni etap to już samo wydanie licencji PZTP. Warto dodać, że trener personalny z licencją PZTP będzie posiadać kwalifikacje, które zostały precyzyjnie opisane przez zespół ekspertów ze środowiska akademickiego i międzyresortowego tj. Ministerstwo Sportu i Turystyki oraz Ministerstwo Edukacji Narodowej. Trener personalny z licencją PZTP nie będzie już przypadkowym gościem, który po 3 miesiącach spędzonych na siłowni postanowił dopisać sobie „trener” przed imieniem i nazwiskiem na Facebooku. Przynajmniej takie jest założenie i trzeba przyznać, że na dzień dzisiejszy cała inicjatywa i jej idea wyglądają bardzo sensownie. Jak to wyjdzie w praktyce – zobaczymy. Jestem jednak zwolennikiem tego ruchu i liczę, że przyczyni się on do znacznej poprawy jakości usług świadczonych przez trenerów. Obyśmy mieli mniej internetowych gwiazd, a więcej ludzi którzy rzeczywiście spędzają większą ilość czasu na rozwijaniu własnych kompetencji niż poszukiwaniu idealnego ujęcia w lustrze.


Kogo tak naprawdę chcą pracodawcy? 

O jakość usług powinny dbać także same kluby, które zatrudniają trenerów. Jakiś czas temu natknąłem się na ofertę pracy trenera w jednej z popularnych, siłownianych sieciówek. Obok standardowo podawanych wymagań było jeszcze jedno – status studenta u kandydata. Hmm... Nie piszę teraz tego z jakąś zazdrością (sam takowy jeszcze posiadam), ale raczej zażenowaniem. Duża firma, posiadająca kilkanaście klubów w samej Warszawie stara się za wszelką cenę zaoszczędzić na trenerze kilkaset złotych miesięcznie... Bycie trenerem to naprawdę poważna funkcja, ktoś taki odpowiada przecież w sporej mierze za nasze zdrowie. Myślę, że (nie)posiadanie statusu studenta to naprawdę jedna z najmniej istotnych kwestii w tym przypadku. Nie tędy droga...

Póki będziemy spotykać się z takim podejściem, póty zawód trenera personalnego nie będzie posiadał odpowiedniej reputacji. Ta cała, współczesna otoczka wprowadza też pewien mętlik w głowie potencjalnych klientów. Prowadzi to do tego, że często większą renomą cieszą się pupilkowie internautów niż ludzie, dla których ważniejsza jest treść niż okładka. W porządku – każdy robi ze swoim życiem to co chce. Ja wyrażam tu swoją opinię, a jest ona taka że chciałbym w klubach więcej trenerów, którzy przeczytali kilkadziesiąt tematycznych książek niż takich, którzy dodali tyleż samo fajnych zdjęć na Instagrama (chyba, że nie odbywa się to kosztem ich rozwoju intelektualnego).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz