Dziś mały bonus do niedawnej recenzji
książki „Spartan up!: bądź jak Spartanin”. Przykład, że trening ogólnorozwojowy
wcale nie potrzebuje ani wymyślnych urządzeń, ani profesjonalnych ciężarów,
ani nawet siłowni, czy innego obiektu sportowego.
W ostatnim czasie spędziłem ok. 6
tygodni zakwaterowany w hotelach, daleko poza miejscem zamieszkania. Dodam, że
nie w żadnej wielkiej miejscowości, a ostatni tydzień spędziłem po prostu na
wsi. Kiedy nic poważniejszego mi nie dolega to trening fizyczny jest stałą
częścią mojego życia. Takie, a nie inne okoliczności stały się więc dla tego
nawyku pewnym utrudnieniem. Jednak nie utrudnieniem nie do pokonania. Póki
żyłem w miasteczku (Świebodzin, woj. lubuskie) to uczęszczałem na miejscową siłownię
- w miarę możliwości czasowych i zdrowotnych (w ostatnim czasie borykałem się z
kontuzją pleców jak i chorobą). Na wsi takiej opcji już nie było, trzeba było
kombinować. Organizm domagał się swojej treningowej dawki, a szczególnie
psychika. Charakter całego wyjazdu generalnie nie sprzyjał optymalizacji diety,
regeneracji jak i procesowi treningowemu. W związku z tym organizm mógł być
nieco przemęczony i w formie dość dalekiej od ideału. Mimo to, trening o innej
charakterystyce fizjologicznej niż długotrwała, jednostajna praca mógł być dla
ciała pozytywnym bodźcem i swego rodzaju „odstresowywaczem”. Pomimo
przeciwności losu zdecydowałem się na ćwiczenie na łonie przyrody i w takich
warunkach odbyłem 2 bardzo przyjemne jednostki treningowe J
Pierwszy trening był bardzo
prosty, a dla wielu objętość treningowa może wydawać się śmiesznie mała. Po ok.
30 minutach marszu dzikimi ścieżkami znalazłem kawałek terenu, który wystarczył
do odbycia ćwiczeń. W sumie podobny „trening” można by zrobić w wielu innych
miejscach, na upartego także w domu. No, ale nie ma to jak natura J Cały trening trwał ok.
15 minut i wyglądał tak:
·
Trucht, dynamiczny stretching, wymachy kończyn,
ćwiczenia mobilizujące
·
1 seria „buurpesów”, 30 powtórzeń
·
Stretching statyczny
![]() |
Miejsce akcji: jakieś pole między Rzeczycą, a Świebodzinem |
Do tego doliczyć można wspomniany,
poprzedzający trening marsz oraz powrót (również ok. 30 minutowy). Objętość
treningowa bardzo mała, można powiedzieć że ta jednostka miała w dużym stopniu
charakter relaksująco - odprężający. Mimo wszystko była znaczącym bodźcem dla
organizmu, ponieważ nieprzerwane wykonywanie tak dynamicznych ćwiczeń jak „buurpes”
w dużym stopniu wpływa na podwyższenie tętna i przyspieszenie metabolizmu,
powysiłkowego spalania kalorii. Efekt jest tym większy, jeśli podobnych ćwiczeń
nie wykonuje się regularnie. Zapewniam też, że dla kogoś nie robiącego
systematycznie tzw. krokodylków nawet jedna, 30-powtórzeniowa seria spacerkiem
zdecydowanie nie będzie ;)
Drugi „spartański” trening był
już nieco bardziej złożony i inwazyjny dla ciała. Wiążę się z nim też pewna
anegdota. Za oknem mojego pokoju dostrzegłem zaraz po przyjeździe do hotelu
taki o to widok:
![]() |
Pocięte pnie na tyłach hotelu |
W głowie od razu zakotłowała mi
pewna myśl, ale moja wizja musiała jeszcze parę dni poczekać. Myślę też, że
niejeden fan plenerowych treningów od razu wiedziałby co z tym zrobić ;) Teren
za hotelem był oznaczony jako prywatny, także wbijać „na Jana” tam nie
zamierzałem. Kiedy spotkałem właściciela hotelu zadałem chyba zaskakujące dla niego
pytanie, mianowicie czy mógłbym poprzerzucać trochę pnie drzewa, które widzę za
oknem – tak w ramach treningu ogólnorozwojowego. Reakcja właściciela była
pozytywna, a w związku z moim pytaniem wywiązała się też pewna okołotreningowa
dyskusja ;) Dostałem m.in. kilka wskazówek (niezbyt mnie oświecających). Ok.
60-letni właściciel wyznał też, że żałuje że nie ma na miejscu rękawic
bokserskich, gdyż chętnie udzieliłby mi lekcji boksu. Okazało się, że posiada
tytuł instruktora boksu, a przynajmniej sam tak twierdził. Osobiście widywałem
go jedynie jako komentatora przed telewizorem, ale kto wie… być może byłoby to
ciekawe doświadczenie – czy to w kontekście przetrenowania jakichś akcji, czy
wspólnego sparingu ;) Po rozmowie, gotowy już do działania udałem się na
zaplecze hotelu i zabrałem się do roboty. Przeprowadziłem taki o to trening:
·
Trucht, dynamiczny stretching, wymachy kończyn,
ćwiczenia mobilizujące, krótka walka z cieniem
·
5 pompek z nogami na podwyższeniu, 5 przysiadów
z kamieniem (ok. 9-12kg) trzymanym przed sobą, tzw. przysiad kielichowy
·
Krążenia tułowia z pniem (ok. 10kg) trzymanym w
wyprostowanych rękach
·
Część robocza – ok. 30 minut ciągłego przerzucania pniaków z siłą maksymalną, 10-15 sekund przerwy pomiędzy rzutami,
rzucanie przede wszystkim w pozycji bokserskiej (lewą i prawą ręką), ale i na
kilka innych sposobów, z akcentem na zachowanie poprawnej sylwetki i transfer
siły z kończyn dolnych do górnych. Waga i gabaryty pieńków zmienne – od ok. 5
do 25kg
·
Przetaczanie dużego pnia jak opony, waga ok.
40kg, dystans ok. 20m
·
30 burpeesów,
1 seria
·
Krótkie rozciąganie statyczne
Brudny, zmęczony ale
zadowolony wróciłem do hotelu. Podziękowałem za możliwość treningu i
usłyszałem, że mogłem powiedzieć o swoich zamiarach wcześniej, gdyż jest
potrzeba przeniesienia drzewa pod pobliską wiatę ;)
Sam trening był dość ciężki, a
końcowa seria burpee stanowiła już naprawdę walkę z samym sobą. Pozwoliłem sobie
tym razem na dużo, gdyż wiedziałem że jest to mój ostatni trening w tym miejscu
i mogę dać z siebie więcej. Czas na regenerację miał przyjść już niedługo,
czyli po powrocie do domu następnego dnia (poprzedzającej nocy czekała mnie jeszcze
zmiana w pracy). Czasem w filmach typu „Rocky” pojawia się motyw, kiedy bohater
motywuje się przed „walką ostateczną” i wie, że będzie to okazja do wyrzucenia
z siebie najgłębszych pokładów energii, a także emocji. Dla mnie taką funkcję
miał m.in. właśnie ten trening. Nie polegał on tylko na rzucaniu pniami, ale i
na wyrzuceniu z siebie wszystkich, złych emocji. Poza tym była to przednia
zabawa, którą polecam każdemu ;)
![]() |
tzw. Burpees |
Dla chcącego nic trudnego, a
trening można wykonać naprawdę wszędzie. Przyznam, że w pewnym stopniu
zainspirowała mnie właśnie przeczytana ostatnio książka - Spartan up!: bądź jak
Spartanin”. Moja krótka recenzja tytułu znajduje się 2 posty niżej. Można
powiedzieć, że to autor lektury popchnął mnie do tak „dziwacznych” zachowań jak
robienie pompek na hali dworca, w czasie oczekiwania na pociąg ;) Takie
podejście nie jest jednak dla mnie zupełną nowością. Jako harcerz miałem dość
regularnie do czynienia z wysiłkiem fizycznym w plenerze i grupowymi
ćwiczeniami ogólnorozwojowymi typu przysiady, pompki, brzuszki, czy tzw.
jumping. Trochę jak w Sparcie, gdyż wszystkie te działania były nacechowane
jakąś rywalizacją i wspólnym wychowywaniem. Można więc rzec, że to dla mnie
swego rodzaju powrót do korzeni i wskrzeszenie pewnej części siebie.
Ciężar własnego ciała, kamień,
równoległa do podłoża gałąź – to wszystko może stać się naszym sprzymierzeńcem
w poprawie własnej formy. Według niektórych ponoć „tylko wariaci są coś warci”.
Czemu więc nie być wariatem typu sportowego? Na pewno to lepsza opcja niż
wariactwo wynikające z umysłowych braków, czy zbyt dużego stężenia alkoholu we
krwi J
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz