poniedziałek, 17 lipca 2017

Trening Spartanina według Hayovkina

Dziś mały bonus do niedawnej recenzji książki „Spartan up!: bądź jak Spartanin”. Przykład, że trening ogólnorozwojowy wcale nie potrzebuje ani wymyślnych urządzeń, ani profesjonalnych ciężarów, ani nawet siłowni, czy innego obiektu sportowego.

W ostatnim czasie spędziłem ok. 6 tygodni zakwaterowany w hotelach, daleko poza miejscem zamieszkania. Dodam, że nie w żadnej wielkiej miejscowości, a ostatni tydzień spędziłem po prostu na wsi. Kiedy nic poważniejszego mi nie dolega to trening fizyczny jest stałą częścią mojego życia. Takie, a nie inne okoliczności stały się więc dla tego nawyku pewnym utrudnieniem. Jednak nie utrudnieniem nie do pokonania. Póki żyłem w miasteczku (Świebodzin, woj. lubuskie) to uczęszczałem na miejscową siłownię - w miarę możliwości czasowych i zdrowotnych (w ostatnim czasie borykałem się z kontuzją pleców jak i chorobą). Na wsi takiej opcji już nie było, trzeba było kombinować. Organizm domagał się swojej treningowej dawki, a szczególnie psychika. Charakter całego wyjazdu generalnie nie sprzyjał optymalizacji diety, regeneracji jak i procesowi treningowemu. W związku z tym organizm mógł być nieco przemęczony i w formie dość dalekiej od ideału. Mimo to, trening o innej charakterystyce fizjologicznej niż długotrwała, jednostajna praca mógł być dla ciała pozytywnym bodźcem i swego rodzaju „odstresowywaczem”. Pomimo przeciwności losu zdecydowałem się na ćwiczenie na łonie przyrody i w takich warunkach odbyłem 2 bardzo przyjemne jednostki treningowe J

Pierwszy trening był bardzo prosty, a dla wielu objętość treningowa może wydawać się śmiesznie mała. Po ok. 30 minutach marszu dzikimi ścieżkami znalazłem kawałek terenu, który wystarczył do odbycia ćwiczeń. W sumie podobny „trening” można by zrobić w wielu innych miejscach, na upartego także w domu. No, ale nie ma to jak natura J Cały trening trwał ok. 15 minut i wyglądał tak:

·         Trucht, dynamiczny stretching, wymachy kończyn, ćwiczenia mobilizujące
·         1 seria „buurpesów”, 30 powtórzeń
·         Stretching statyczny

Miejsce akcji: jakieś pole między Rzeczycą, a Świebodzinem

Do tego doliczyć można wspomniany, poprzedzający trening marsz oraz powrót (również ok. 30 minutowy). Objętość treningowa bardzo mała, można powiedzieć że ta jednostka miała w dużym stopniu charakter relaksująco - odprężający. Mimo wszystko była znaczącym bodźcem dla organizmu, ponieważ nieprzerwane wykonywanie tak dynamicznych ćwiczeń jak „buurpes” w dużym stopniu wpływa na podwyższenie tętna i przyspieszenie metabolizmu, powysiłkowego spalania kalorii. Efekt jest tym większy, jeśli podobnych ćwiczeń nie wykonuje się regularnie. Zapewniam też, że dla kogoś nie robiącego systematycznie tzw. krokodylków nawet jedna, 30-powtórzeniowa seria spacerkiem zdecydowanie nie będzie ;)

Drugi „spartański” trening był już nieco bardziej złożony i inwazyjny dla ciała. Wiążę się z nim też pewna anegdota. Za oknem mojego pokoju dostrzegłem zaraz po przyjeździe do hotelu taki o to widok:

Pocięte pnie na tyłach hotelu

W głowie od razu zakotłowała mi pewna myśl, ale moja wizja musiała jeszcze parę dni poczekać. Myślę też, że niejeden fan plenerowych treningów od razu wiedziałby co z tym zrobić ;) Teren za hotelem był oznaczony jako prywatny, także wbijać „na Jana” tam nie zamierzałem. Kiedy spotkałem właściciela hotelu zadałem chyba zaskakujące dla niego pytanie, mianowicie czy mógłbym poprzerzucać trochę pnie drzewa, które widzę za oknem – tak w ramach treningu ogólnorozwojowego. Reakcja właściciela była pozytywna, a w związku z moim pytaniem wywiązała się też pewna okołotreningowa dyskusja ;) Dostałem m.in. kilka wskazówek (niezbyt mnie oświecających). Ok. 60-letni właściciel wyznał też, że żałuje że nie ma na miejscu rękawic bokserskich, gdyż chętnie udzieliłby mi lekcji boksu. Okazało się, że posiada tytuł instruktora boksu, a przynajmniej sam tak twierdził. Osobiście widywałem go jedynie jako komentatora przed telewizorem, ale kto wie… być może byłoby to ciekawe doświadczenie – czy to w kontekście przetrenowania jakichś akcji, czy wspólnego sparingu ;) Po rozmowie, gotowy już do działania udałem się na zaplecze hotelu i zabrałem się do roboty. Przeprowadziłem taki o to trening:

·         Trucht, dynamiczny stretching, wymachy kończyn, ćwiczenia mobilizujące, krótka walka z cieniem
·         5 pompek z nogami na podwyższeniu, 5 przysiadów z kamieniem (ok. 9-12kg) trzymanym przed sobą, tzw. przysiad kielichowy
·         Krążenia tułowia z pniem (ok. 10kg) trzymanym w wyprostowanych rękach
·         Część robocza – ok. 30 minut ciągłego przerzucania pniaków z siłą maksymalną, 10-15 sekund przerwy pomiędzy rzutami, rzucanie przede wszystkim w pozycji bokserskiej (lewą i prawą ręką), ale i na kilka innych sposobów, z akcentem na zachowanie poprawnej sylwetki i transfer siły z kończyn dolnych do górnych. Waga i gabaryty pieńków zmienne – od ok. 5 do 25kg
·         Przetaczanie dużego pnia jak opony, waga ok. 40kg, dystans ok. 20m
·         30 burpeesów,  1 seria
·         Krótkie rozciąganie statyczne

Brudny, zmęczony ale zadowolony wróciłem do hotelu. Podziękowałem za możliwość treningu i usłyszałem, że mogłem powiedzieć o swoich zamiarach wcześniej, gdyż jest potrzeba przeniesienia drzewa pod pobliską wiatę ;)

Sam trening był dość ciężki, a końcowa seria burpee stanowiła już naprawdę walkę z samym sobą. Pozwoliłem sobie tym razem na dużo, gdyż wiedziałem że jest to mój ostatni trening w tym miejscu i mogę dać z siebie więcej. Czas na regenerację miał przyjść już niedługo, czyli po powrocie do domu następnego dnia (poprzedzającej nocy czekała mnie jeszcze zmiana w pracy). Czasem w filmach typu „Rocky” pojawia się motyw, kiedy bohater motywuje się przed „walką ostateczną” i wie, że będzie to okazja do wyrzucenia z siebie najgłębszych pokładów energii, a także emocji. Dla mnie taką funkcję miał m.in. właśnie ten trening. Nie polegał on tylko na rzucaniu pniami, ale i na wyrzuceniu z siebie wszystkich, złych emocji. Poza tym była to przednia zabawa, którą polecam każdemu ;)

        tzw. Burpees


Dla chcącego nic trudnego, a trening można wykonać naprawdę wszędzie. Przyznam, że w pewnym stopniu zainspirowała mnie właśnie przeczytana ostatnio książka - Spartan up!: bądź jak Spartanin”. Moja krótka recenzja tytułu znajduje się 2 posty niżej. Można powiedzieć, że to autor lektury popchnął mnie do tak „dziwacznych” zachowań jak robienie pompek na hali dworca, w czasie oczekiwania na pociąg ;) Takie podejście nie jest jednak dla mnie zupełną nowością. Jako harcerz miałem dość regularnie do czynienia z wysiłkiem fizycznym w plenerze i grupowymi ćwiczeniami ogólnorozwojowymi typu przysiady, pompki, brzuszki, czy tzw. jumping. Trochę jak w Sparcie, gdyż wszystkie te działania były nacechowane jakąś rywalizacją i wspólnym wychowywaniem. Można więc rzec, że to dla mnie swego rodzaju powrót do korzeni i wskrzeszenie pewnej części siebie.


Ciężar własnego ciała, kamień, równoległa do podłoża gałąź – to wszystko może stać się naszym sprzymierzeńcem w poprawie własnej formy. Według niektórych ponoć „tylko wariaci są coś warci”. Czemu więc nie być wariatem typu sportowego? Na pewno to lepsza opcja niż wariactwo wynikające z umysłowych braków, czy zbyt dużego stężenia alkoholu we krwi J


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz