niedziela, 6 sierpnia 2017

Co tam w boksie? Popis Łomaczenki | Wielcy odchodzą | Pamiętne walki legend


Pokaz boksu w Los Angeles

Stało się to czego wielu się spodziewało. Wasyl Łomaczenko, multimedalista z Ukrainy zdominował Wenezuelczyka Miguela Marriagę. Zgodnie z zapowiedziami samego Ukraińca, jego przeciwnik nie okazał się ciężką przeprawą. Łomaczenko zyskał przewagę od samego początku walki i choć Marriaga starał się odgryzać mocnymi ciosami, to zwycięstwo „Hi-tech’a” nie było zagrożone nawet przez chwilę. Ostatecznie narożnik Marriagi poddał swojego sponiewieranego zawodnika po zakończeniu 7 rundy. Ukrainiec potwierdził tym występem swój niebywały, bokserski kunszt oraz przekazał światu wiadomość, że interesują go już tylko walki z najlepszymi. Rigondeaux, Miguel Garcia, a może Crawford? Łomaczenko jest gotów na pięściarzy tego formatu, a kibice z pewnością ostrzą sobie zęby na podobną rywalizację. Tylko pojedynki o takiej skali są w stanie wycisnąć z Ukraińca coś więcej, postawić przed nim jakieś nowe wyzwanie i sprawić, że mógłby jeszcze podnieść swoją niewątpliwą już wartość sportową.
Wspomnieć można też, że w pojedynku poprzedzającym walkę wieczoru spotkali się Raymundo Beltran oraz Bryan Vasquez. Wygrał Beltran, który zachował pasy NABF oraz WBO NABO w wadze lekkiej. Swojego przeciwnika wypunktował na dystansie 10 rund.

Legendy przechodzą na emeryturę

Warto wspomnieć, że miniony tydzień stał pod znakiem głośnych odejść pięściarzy. Przejście na emeryturę ogłosili oficjalnie wielki mistrz wagi ciężkiej – Władimir Kliczko oraz mistrz świata czterech kategorii wagowych – Juan Manuel Marquez. Niewiele wcześniej swoje odejście ogłosił Timothy Bradley, pogromca tak renomowanych zawodników jak Junior Witter, Kendall Holt, Nate Campbell, Lamont Peterson, Devon Alexander, Joela Casamayor, Ruslan Provodnikow i wspomniany Juan Manuel Marquez.  Nie będę tu redagował jakichś biografii odchodzących legend, natomiast podzielę się moimi głównymi wspomnieniami z nimi związanymi. W przypadku każdego wyróżnię 3 walki z udziałem tych pięściarzy, które najbardziej utkwiły mi w pamięci.

Władimir Kliczko

Vs. David Haye, 2.07.2011, Hamburg

Tę walkę poprzedzała dość długa i irytująca dla rodu Kliczków historia. David Haye długi czas prowokował i ścigał braci, ogłaszając zawczasu swój wielki triumf nad którymś z nich. Potem miał zabrać się za drugiego. W ringu ścigał jednak wyłącznie Władimir. „Hayemaker” nie spełnił szumnych zapowiedzi, a jedyne co pokazał to niezłe uniki, dosłownie kilka zrywów oraz walkę na wstecznym biegu. To było zdecydowanie za mało jak na oczekiwania angielskich kibiców. Również sędziowie nie mieli wątpliwości. Wyraźne, punktowe zwycięstwo odniósł Władimir Kliczko. Sama walka niestety nie porwała.

Vs. Tyson Fury, 28.11. 2015, Dusseldorf
Walka – skaza na rekordzie Władimira. Przed tą walką Kliczko święcił serię 22 walk bez porażki oraz 20 skutecznych obron mistrzowskiego tytułu. Fury był skazywany na pożarcie, ciężko żeby wobec tych liczb Władimira było inaczej. „Dr. Steelhammer” był w tej walce zablokowany psychicznie. „Pajacującemu” Fury’emu udało się wybić mistrza z rytmu. Psychika Kliczki spłatała mu podczas kariery kilka figli. Ostatnim była właśnie porażka z Tyson’em. Jak na ironię – Fury po tamtym zwycięstwie popadł w depresję i nie pojawił się w ringu po dzień dzisiejszy. Wladimir pomimo nieudanego występu powrócił 1,5 roku później. Na jak się miało okazać – ostatnią walkę, z Anthony’m Joshuą.

Vs. Anthony Joshua, 29.04.2017, Londyn

Być może to trochę niesprawiedliwe, ale na 3 najbardziej pamiętne walki wybitnego (bez wątpliwości) mistrza przypadają u mnie 2 porażki. Sprawa dość świeża. Kiedy nie udało się doprowadzić do rewanżu z Fury’m wybrano pojedynek z nowym królem brytyjskiej wagi ciężkiej. Mimo niezbyt dobrej passy Władimira, zestawienie go z jeszcze trochę zielonym Joshuą było dla sporej ilości osób wielkim ryzykiem Eddie’ego Hearna. „AJ” ostatecznie zdał test, choć być może sam rezultat walki nie był tu najważniejszy. Weteran Kliczko i młody mistrz Joshua zgotowali prawdziwą ringową wojnę. W tej batalii każdy cios ważył swoje, a najlepsze akcje będą wspominane jeszcze długo. Takich dwóch atletów w jednym ringu prędko nie zobaczymy. Władimir Kliczko zostaje na razie jedynym, któremu udało się rzucić na deski Joshuę, na zawodostwie.


Juan Manuel Marquez

Vs. Michael Katsidis, 27.11.2010, Las Vegas

Choć dla wielu bardziej pamiętna była walka z Marco Antonio Barrerą to ja lubię sięgać pamięcią do wojny z Katsidisem. Australijczyk był wówczas naprawdę wojownikiem wysokiej klasy. Udowodnił to też na początku pojedynku z Marquezem. W trzeciej rundzie zdołał rzucić Meksykanina na deski po mocnym, lewym sierpowym. Potem sukcesywnie przewagę zdobywał „Dinamita”. Druga część walki to już pokaz boksu Marqueza. Piękne, złożone kombinację rozbijały walecznego, ale gorszego boksersko Katsidisa. Sędzia ringowy, Kenny Bayless zdecydował się przerwać pojedynek w trakcie 9 rundy. Australijczyk był już wówczas mocno porozbijany, a Juan Manuel Marquez dał niezapomniany pokaz boksu.

Vs. Manny Pacquiao IV, 8.12.2012, Las Vegas

Walka, która miała w końcu rozstrzygnąć losy rywalizacji pomiędzy Filipińczykiem, a Meksykaninem. Dotychczas dwa razy górą był Pacquiao (choć po niejednogłośnych decyzjach), a raz Marquez. Tym razem destrukcja wisiała w powietrzu od samego początku. Na deskach lądował i „Pacman” i „Dinamita”. Kiedy wydawało się, że Pacquiao dobiera się już do skóry Marqueza nastąpił przełom. Meksykanin zgasił Filipińczykowi światło jednym uderzeniem. Ten nokaut przeszedł do historii boksu i na stałe wrył się w pamięć bokserskich kibiców.

Vs. Timothy Bradley, 12.10.2013,  Las Vegas

Starcie dwóch wirtuozów pięści. Choć większość pięściarskiego środowiska chyba nieco wyżej stawia notowania Marqueza, to w ich bezpośrednim starciu górą był Bradley. Sama walka miała jednak wyrównany przebieg. Starcie na najwyższym, światowym poziomie. Gratka dla bokserskiego kibica. Sędziowie byli niejednogłośni, a niektórzy w roli zwycięzcy widzieli właśnie Meksykanina. Mi bardziej zaimponował Bradley, który nie miał wówczas najlepszej pracy z powodu bardzo kontrowersyjnej wygranej nad Manny’m Pacquiao (ale co on mógł na to?). Tym pojedynkiem udowodnił jednak, że jest jednym z najlepszych zawodników XXI wieku wadze półśredniej.



Timothy Bradley

Vs. Devon Alexander, 29.01. 2011, Michigan
Nie jest to wspomnienie do końca pozytywne. Obaj byli wówczas bardzo wysoko notowani oraz niepokonani. Wielu w roli faworyta stawiało Alexandra, choć pierwszą porażkę zafundował mu właśnie Bradley. To była bardzo brudna walka, a jej uczestnicy kilka razy zderzyli się głowami. Po tej walce „The Desert Storm” otrzymał łatkę kogoś wspomagającego się często w swoich akcjach właśnie głową. Powtórki wskazywały jednak bardziej na przypadkowość takich zderzeń. Kolejne walki Bradley’a też tej opinii raczej nie potwierdzały. Mniejsza o większość. Walkę przerwano po 9 rundzie, a na kartach prowadził Timothy Bradley i to jemu przyznano zwycięstwo.

Vs. Manny Pacquiao I, 9.06.2012, Las Vegas
Pierwsza walka z Filipińczykiem i kontrowersyjny werdykt, który odbił się echem na całym świecie. Bradley może był precyzyjniejszy, choć mimo wszystko więcej ciosów lokował Pacquiao i to jego wygraną widziała zdecydowana większość. Innego zdania byli sędziowie, który przyznali punktowe zwycięstwo Tim’owi. Według niektórych była to polityczna zagrywka i chęć pozbycia się co raz mniej dochodowego Filipińczyka na rzecz Amerykanina, który właśnie podpisał lukratywne kontrakt z firmą „Nike”. Ile w tym prawdy? Nie wiadomo. Mimo wszystko Bradley udowodnił w tej walce swoją wysoką, bokserską klasę. Nie zmienia to faktu, że stał się dla wielu obiektem agresji i jak sam wyznał – grożono mu niejednokrotnie śmiercią.

Vs. Ruslan Provodnikow, 16.03.2013, Carson

Jedna z najlepszych walk w boksie ostatnich lat. Provodnikow był wówczas zawodnikiem ze ścisłego topu, unikanym przez wielu. Mimo wszystko nie była to zbyt medialna postać. Nieco stan rzeczy zmieniła wojna z Bradley’em. „Desert Storm” pokazał w tej walce olbrzymie serce. Nie raz wchodził w wymiany z silniejszym Rosjaninem, a sam znalazł się 3-krotnie na deskach. Pomimo to, udało mu się zwyciężyć na kartach punktowych. Jak sam potem przyznał – ten pojedynek odbił się poważnie na jego zdrowiu. Miał potem sikać krwią oraz odczuwać skutki uderzeń Rosjanina jeszcze przez długi czas. Czapki z głów dla tego wojownika, choć szacunek za dobrą postawę należy się także Provodnikowowi.


Przypominam, że jest to mój subiektywny ranking „pamiętnych walk”. To tyle o boksie na dzień dzisiejszy. W przyszłym tygodniu niestety brak bokserskich gal na dobrym poziomie. Co się jednak odwlecze to nie uciecze.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz