Za nami gala na stadionie w
Radomiu. Poniżej kilka moich słów o rozstrzygnięciach walk na tej mocno
promowanej imprezie.
Mateusz Tryc – Remigiusz Wóz
Faworytem był Tryc. Naprzeciw
niego wystawiono ambitnego, ale dość mocno ograniczonego technicznie
reprezentanta „Silesii Boxing”. Od samego początku Tryc próbował zdominować
rywala i z każdą mijającą minutą szło mu to co raz lepiej. Z rundy na rundę co
raz więcej ciosów było lokowanych na głowie lub korpusie Woza. Koniec nastąpił
w rundzie 5, kiedy sędzia zdecydował się poddać Remigiusza po 3 liczeniu.
Słuszna decyzja, gdyż „Remi” był już mocno rozbity. Tym samym Tryc dopisał do
swojego bilansu 3 wygraną, w 3 zawodowym występie. Jego występ był dobry, choć
nie perfekcyjny. Do poprawki na pewno w pewnym stopniu defensywa. Niemniej –
myślę, że czas podnieść poprzeczkę
Mateuszowi. Osobiście chętnie zobaczyłbym go z innym, niezłym (do niedawna)
amatorem – Jordanem Kulińskim.
Przemysław Runowski – Twaha Kiduku
Pierwotnie „Kosiarz” miał się
zmierzyć z innym rywalem, jednak na niedługo przed walką doszło do zmiany.
Ostatecznie na przeciwnika Przemka anonsowano „Ksiącia z Tanzanii” – Twahę Kiduku.
Sądziłem, że taki Afrykanin z doskoku nie zagrozi Runowskiemu w większym
stopniu (pomimo niezłego bilansu – 11-1). Okazało się inaczej. Była to jedna z
trudniejszych walk „Kosiarza”, w drugiej rundzie był nawet liczony. Co sprawiło
największe problemy Polakowi? Styl rywala. Kiduku był „luźny”, szybki,
niekonwencjonalny i ruchliwy na nogach. Runowski poczynił pod okiem Łapina
spore postępy, lecz wydaje się być trenowany na podobieństwo innych „łapinowskich”
zawodników –tj. stabilna pozycja, ekonomiczne poruszanie się i dobre
technicznie, dokręcane ciosy. Ta koncepcja ma jednak jeden minus – przysparza
problemy, kiedy przychodzi się zmierzyć z zawodnikiem dobrej klasy, a w dodatku
lotnym na nogach. Tutaj klasa Runowskiego jeszcze przeważyła, ale może być tak,
że „Kosiarz” w końcu trafi na swojego nieuchwytnego tancerza. Tak jak „Diablo”
trafił na Drozda, i tak jak „Główka” trafił na Usyka. Kolejnym materiałem do
analizy jest obrona Przemka. Na pewno trzeba popracować nad szczelnością gardy
i trzymaniem w górze lewej ręki. Na szczęście Runowski to chłopak inteligentny
i wierzę, że jeszcze się rozwinie, a ta walka dużo go nauczy. Ma tylko 23 lata,
więc wszystko przed nim.
Sergei Werwejko – Nagy Aguilera
Walka, która okazała się
niewypałem. Przed walką dochodziły głosy jakim to odważnym posunięciem jest
dobór takiego rywala dla Ukraińca. Sam Aguilera miał się dziwić, że jest
łączony z rywalem o bilansie 6-1, który wciąż na zawodostwie stawia pierwsze
kroki. Bokser z Dominikany miał rzekomo zatrudnić przed walką specjalistę od
przygotowania fizycznego, a cały pojedynek miał zakończyć w ciągu 6 minut.
Tymczasem Aguilera w ringu nie pokazał nic. Kilka razy próbował skrócić
dystans, ale znacznie wyższy Werwejko nie pozwolił mu na dobranie się sobie do
skóry. Potem przyjezdny pięściarz zmienił taktykę i postanowił poszukać
zwycięstwa w inny sposób. Owszem, Ukrainiec „pacnął” kilka razy rywala w
okolice tyłu głowy, aczkolwiek nie był to ciosy destrukcyjne, a na pewno już
nie ten kończący walkę. Aguilera po „puknięciu” w okolice karku postanowił
upaść na matę i spróbować się w roli aktorskiej. Sędzia nie przyjął tego
przedstawienia z entuzjazmem i ogłosił zwycięzcą Werwejkę. Ukrainiec nieco
podreperował swoją reputację, a Dominikanin zrobił sobie wycieczkę do Europy, a
przy okazji trochę dorobił. Co ciekawe, przyszłość Werwejki w boksie stoi pod
znakiem zapytania. Wygrany wyznał po walce, że boks nie jest dla niego
dochodowy i myśli nad porzuceniem tej dyscypliny. Jak potoczy się jego kariera?
Zobaczymy. Sam jakimś wielkim zwolennikiem talentu Sergieja nie jestem. Dla
mnie to trochę taki Wach dla ubogich, bazujący przede wszystkim na warunkach
fizycznych. Brakuje mu natomiast odporności Mariusza (co pokazała walka z
Nascimento). Życzę mu jednak powodzenia w dalszej karierze. Wobec posuchy w
polskiej wadze ciężkiej, mógłby dać na naszym podwórku jeszcze kilka ciekawych
walk. Ważny jest jednak w jego przypadku odpowiedni matchmaking.
Albert Sosnowski – Łukasz Różański
Albert znów powrócił na ring. Po
co? Okazało się, że na pożegnanie z kibicami, oby już ostateczne. Walka
skończyła się w pierwszej rundzie, więc nie ma się co specjalnie rozpisywać.
Już pierwszy, celny cios Różańskiego wydawał się podłączyć „Dragona”. Z byłego
mistrza Europy nie zostało już dzisiaj nic. To, że Albert ma najlepsze lata za
sobą widać już było ewidentnie w jego walce z cieniem (nie te ruchy co kiedyś).
Czas już naprawdę zawiesić rękawice na kołku. Zwłaszcza, że Sosnowski to
człowiek zaradny, potrafiący zarabiać poza ringiem. Różański zrobił co miał
zrobić, choć na pewno żadnym wirtuozem nie jest. Jego sygnalizowane „cepy” mogą
okazać się niewystarczające, kiedy przyjdzie mu zmierzyć się z kimś przyzwoitym, w kwiecie wieku.
Różański umie się promować, ale podejrzewam że jego kariera skończy się po
walce z kimś typu Wawrzyk, Werwejko, czy powracający Cieślak. Jego atutem jest
mocny cios, ale to trochę za mało.
Krzysztof Zimnoch – Joey Abell
Kiedy ogłoszono tę walkę, pomyślałem w pierwszym momencie: „znów dają Zimnochowi kogoś przeciętnego, w wieku 35+”. Ten przeciętniak okazał się jednak przeszkodą nie do przejścia. Mieliśmy powtórkę z pierwszej walki z Mollo. Polak został brutalnie znokautowany w 3 rundzie i trzeba przyznać, że takie rozstrzygnięcie wisiało w radomskim powietrzu od samego początku tej konfrontacji. W sumie, im bliżej było pojedynku tym większe miałem wątpliwości co do Krzysztofa. Abell, mimo że przeciętny boksersko – to jednak kawał silnego zwierza. Myślę, że ktoś o takiej charakterystyce jest dla Zimnocha największym zagrożeniem. Z jednej strony – brawo dla promotora za odwagę. Z drugiej – ten matchmaking był jednak mało udany. Rywal, który nie gwarantuje wielkiego prestiżu w przypadku wygranej, a jednocześnie ktoś kto waży kilkanaście kilogramów więcej i posiada w pięściach potężne argumenty. Zimnoch jak na wagę ciężką jest dość kruchy fizycznie. Ni jak nie można go porównać pod względem atletyzmu do największych w tej kategorii. Podobno przez ostatnie miesiące Zimnoch trenował 2x dziennie i nie miał w głowie niczego innego niż boks. Myślicie, że taki Anthony Joshua, czy Deontay Wilder trenują więcej? Niekoniecznie. Ale na pewno inaczej. Ja wiem, że genetyka ma spore znaczenie. Mimo wszystko – jeśli ktoś trenuje 2x dziennie, jest zawodowcem i wygląda tak jak Krzysztof.. to chyba coś w jego procesie treningowym jest nie tak. To waga ciężka i tężyzna fizyczna jest praktycznie równie ważna co umiejętności czysto bokserskie (ich też Zimnoch nie ma nie wiadomo jak rozwiniętych). Mam wrażenie, że Krzysztof aspekt fizyczny zbyt mocno ignoruje, a zarazem zbyt mocno wierzy w swoją wartość bokserską – tu można by przytoczyć jego buńczuczne obwieszczenia, jakoby był nr 1 wagi ciężkiej w Polsce, czy chciał się zmierzyć z Tomaszem Adamkiem. Zimnoch zapewnił, że wróci silniejszy.. sęk w tym, żeby nieco zmienił tok myślenia i podejście do boksu. Osobiście sądzę, że gdyby podszedł poważnie do diety to mógłby wylądować w wadze cruiser. Zdaje się, że w czasach amatorskich Zimnoch oscylował właśnie blisko takiej wagi. Muskulatury od tamtego czasu za wiele nie przybrał... Reasumując – taka wersja Zimnocha jest bez szans z kimkolwiek ze ścisłej i chyba nawet szerokiej czołówki tej dywizji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz