W dzisiejszych czasach, wobec
zataczającej co raz szersze kręgi mody „na bycie fit” spotykamy się także z
zalewem nowych dietetyków – mniej lub bardziej kumatych. Co raz częściej słyszy
się też hasła, że dieta jest najważniejsza, i że trzeba ją trzymać, by
aktywność fizyczna miała jakikolwiek sens. Nie neguję tego twierdzenia, ale
pochylę się nieco nad interpretacją terminu „trzymanie diety”. Przedstawię też
moje podejście do tego zagadnienia i wyjaśnię kiedy zastosowanie precyzyjnie
dobranego planu żywieniowego ma sens, a kiedy… niekoniecznie.
Na początku ustalmy sobie, co tak
właściwie oznacza termin „dieta”? Otóż dieta jest po prostu sposobem żywienia
danego człowieka. Tak więc - „na diecie” jest każdy. Rzecz ma się w tym jak ta
dieta w konkretnym przypadku wygląda – jakiego rodzaju produkty spożywamy, w jakich
porach i w jakiej ilości. Jeśli chodzi o
liczby to dieta może być doprecyzowana w większym lub mniejszym stopniu.
Czasem da się zasłyszeć, jakim to
ktoś nie jest kozakiem z powodu takiego iż „trzyma dietę” i ma wszystko
szczegółowo dopięte. Ok, nawet jeśli ktoś skrupulatnie trzyma się planu
żywieniowego, w którym ma dokładnie wyliczone kalorie, makro- i mikroskładniki
to nie znaczy, że posiada pełną kontrolę nad działaniem swojej diety. Do czego
zmierzam? Do tego, że człowiek nie jest maszyną, komputerem. Z tego też powodu
NIGDY nie obliczymy dokładnie naszego dziennego zapotrzebowania energetycznego
oraz na poszczególne składniki żywieniowe. Takie rzeczywiste zapotrzebowanie
jest rzeczą bardzo chwiejną i zależną od ogroma czynników, często takich które
w ogóle nie są brane pod uwagę przez dietetyków. Nie ma się co jednak dziwić,
gdyż byłoby to zadanie praktycznie nie do zrealizowania. Taki precyzyjny plan
może być pozorną kontrolą, czymś dobrym dla naszej psychiki, jednak nigdy to
nie będzie pełna kontrola w rzeczywistości. Czy uważam zatem, że dążenie do jak
najbardziej precyzyjnego „wyliczania” diet nie ma sensu? Nie. Ma to swoje
uzasadnienie w kilku przypadkach, które wyróżniam poniżej:
Jesteś zawodnikiem sportów sylwetkowych – oczywiście nie mam tu na
myśli chodzenia na siłownię 2-3x w tygodniu, w celu polepszenia swojego
samopoczucia – a już tym bardziej jeśli Twoja wizyta składa się głównie z
ćwiczeń aerobowych. W przypadku dyscyplin, gdzie wyznacznikiem sukcesu jest
sylwetka, jak największa kontrola żywieniowa jest w pełni uzasadniona, to
oczywiste.
Jesteś zawodowcem w innej dyscyplinie – na pewnym poziomie
sportowym o końcowym sukcesie często decydują detale. Takimi detalami mogą być np.
kwestie dotyczące ilości spożytych węglowodanów, czy czasu spożycia ich w okresie
okołowysiłkowym.
Zaczynasz przygodę z siłownią/sportem i jesteś „zielony” – osoby
początkujące często nie mają pojęcia ile tak właściwie jedzą, a ile powinny
jeść, by ich cele treningowe były możliwe do zrealizowania. Pewne podstawy
żywieniowe zawsze warto znać – nawet jeśli nie mamy sztywnego planu
żywieniowego. Rozpisanie diety na start ma tutaj spory walor edukacyjny. Taka „zielona”
osoba zyska dzięki temu świadomość na temat przybliżonego zapotrzebowania
energetycznego, orientacyjnej podaży makroskładników i ich proporcji w
rozsądnej diecie. Warto też mieć jakiekolwiek pojęcie na temat kaloryczności
poszczególnych produktów spożywczych. Znacznie ułatwi to dobór oraz objętość
posiłków w przyszłości.
Po prostu lubisz to robić, masz ku temu możliwość i dobrze się z tym
czujesz – Tu chyba nie trzeba nic wyjaśniać. Jeśli dysponujesz taką
możliwością, a ważenie każdego produktu i wyliczanie kalorii jest dla Ciebie
przyjemnością, to nie ma przecież żadnego problemu, abyś to robił. U niektórych
może to być aspekt, który ma duży wpływ na samopoczucie. Może to dawać poczucie
kontroli, którego niektórzy potrzebują, by mieć komfort psychiczny.
Słabo znasz swój organizm, a potrzebujesz jak najszybszej poprawy formy
– Jeśli przez dłuższy czas byliśmy poza treningiem (np. w okresie
roztrenowania, albo rekonwalescencji), to wyczucie przybliżonego
zapotrzebowania może być kłopotliwe. Czasem jest tak, że z jakiegoś powodu
potrzebujemy jak najszybszego powrotu do formy, ale brak nam punktu zaczepienia
jeśli chodzi o sposób żywienia. Wtedy próba jak najdokładniejszego
przeanalizowania własnego organizmu pod kątem zapotrzebowania żywieniowego może
być zasadna.
Musisz „zrobić” wagę – W niektórych dyscyplinach sportowych zawodnicy
mierzą się nie tylko z przeciwnikami, ale i własną masą ciała. Sprawa jest tu o
tyle poważna, że sportowców goni czas, a nieosiągnięcie wymaganego limitu może
wiązać się z przykrymi konsekwencjami dla zainteresowanego, włączając w to
eliminację z udziału w rywalizacji. Kolejna oczywistość.
Jak widać, pomimo mojego punktu
widzenia w niektórych przypadkach nacisk na jak najsztywniejszy sposób żywienia
jest wskazany. Kiedy w takim razie „trzymanie diety” mógłbyś sobie odpuścić? W
przypadku kiedy żadne z powyższych Ciebie nie dotyczy. Jeżeli:
Ø Masz podstawowe pojęcie (a powinieneś mieć,
kiedy trenujesz) o kaloryczności poszczególnych produktów oraz o
makroskładnikach i ich mądrym rozdysponowaniu
Ø Posiadasz już pewien staż treningowy
Ø Nie jesteś zawodowym sportowcem
Ø Fakt, że na koniec zaplanowanego cyklu
treningowego będziesz mieć 10,3% tkanki tłuszczowej w ciele, a nie 10,0% nie
spowoduje u Ciebie załamania nerwowego
… to możesz śmiało odpuścić sobie
rygorystyczne plany dietetyczne. W Twoim jak i większości przypadków próba
starannego wyliczania diety nie jest konieczna.
Co w takim razie uważam za
najistotniejsze przy dopasowywaniu najoptymalniejszego i najpraktyczniejszego sposobu żywienia dla własnej osoby?
Przede wszystkim, obserwuj siebie, obserwuj swój organizm i jego reakcje. Nikt nie powinien poznać i prawdopodobnie nie pozna Twojego
ciała niż ty sam. Wiele osób wydaje się nie być, lub nie chcieć być tego
świadomym. Uważam, że większość ludzi niedostatecznie dba o swoje zdrowie oraz
jakość spożywanego przez siebie pokarmu. Przez lata wykształca się i utrwala
nawyki, które mają negatywny wpływ na zdrowie oraz formę „optyczną” (bo to nie
zawsze idzie w parze). Zauważyłem, że często dochodzi do swego rodzaju absurdu.
Ludzie przez długi czas żyją „byle jak”, niezbyt zwracając uwagę na to w siebie
wrzucają, a potem całe swoje zdrowie uzależniają od kilku(nasto) minutowej
wizyty u lekarza. Oczywiście, lekarz jest od tego, żeby leczyć, ale jeśli jesteś
dorosłą osobą to ostatecznie i tak za swój stan zdrowia odpowiadasz Ty.
Przestań więc zrzucać z siebie odpowiedzialność i staraj się żyć tak, by nie dawać
lekarzom pretekstu do tego by ich interwencja była konieczna. Mam tu oczywiście
na myśli przede wszystkim tzw. choroby cywilizacyjne (często da się im
zapobiec) oraz inne schorzenia wynikające z nieodpowiedniego trybu życia oraz
sposobu żywienia.
Lekarze kwestii żywienia najczęściej
w ogóle nie poruszają, a jest to przecież aspekt niezwykle istotny dla naszego stanu
zdrowia. Do tego dodajmy fakt, że takich pacjentów jak Ty mają setki.
Indywidualne podejście do pacjenta w zasadzie nie istnieje, choć możesz uważać
że opieka lekarska jest w naszym kraju kompleksowa : ) Ja tak nie uważam i nie
chodzi mi tu nawet o jechanie po lekarzach (choć z nimi też różnie bywa), ale
zwrócenie uwagi na to że system opieki zdrowotnej nigdy nie zagwarantuje Ci
zdrowia i tzw. holistycznego podejścia do Twojego przypadku. Może ciut „odleciałem”
od tematu, ale naszła mnie taka refleksja, więc się nią podzieliłem. Przejdźmy
do meritum, a w zasadzie już podsumowania.
W większości przypadków osób
trenujących „trzymanie” precyzyjnie wyliczonej diety nie jest konieczne, a może
przynieść nawet negatywne skutki, np. w postaci napięcia psychicznego lub
podłamania w wypadku odejścia od sztywno ustalonego planu. Kluczem jest uważna
obserwacja swojego organizmu oraz odpowiednie reagowanie na zauważane symptomy.
Co konkretniej rozumiem przez obserwację organizmu? Zwracanie uwagi jak
reagujemy na określone produkty, co nam służy, a co nie. Istotną kwestią może
być regularnie ważenie się i dobieranie objętości diety w zależności od naszych
celów i aktualnego stanu. Co do wyboru produktów to oczywiście priorytetem jest
spożywanie pokarmów jak najmniej przetworzonych, choć nie popadajmy w paranoję.
Jeśli jesteśmy osobami aktywnymi fizycznie to jakiś „cheat” raz na jakiś czas
absolutnie nam nie zaszkodzi. Może być za to bardzo pomocny dla naszego
samopoczucia, a to jedna z najważniejszych jeśli nie najważniejsza składowa
naszego zdrowia. Gdzieś kiedyś usłyszałem teorię, że dietę/zapotrzebowanie
kaloryczne wylicza się tylko raz – na początku przygody z aktywnością (lub później jeśli nigdy tego nie zrobiłeś/-aś). Potem
dokonujemy już tylko pewnych korekt, w zależności od tego jakie efekty przynosi
nam aktualny stan żywienia. Myślę, że jest w tym sporo zasadności. Wraz z rozwojem świadomości i wiedzy nt. odżywiania (konsultacja z ogarniętym doradcą żywieniowym może ten proces znacznie przyspieszyć) rozpisywanie sztywnego planu dietetycznego przestanie być nam potrzebne.
Będziemy bazować na naszych odczuciach, a to najlepszy wyznacznik tego czego
potrzebuje nasze ciało. Jestem zwolennikiem takiego właśnie podejścia.