Wpis ten jest niejako uzupełnieniem poprzedniego. Podzielę się w nim moimi inspiracjami, przemyśleniami oraz aktualnymi postanowieniami dotyczącymi podejścia do ogólnie pojętego treningu fizycznego.
Przed tygodniem brałem udział w 2 poziomie szkolenia z Metodyki treningowej. Prowadzącym szkolenie był Maciej Bielski. To jeden z lepszych specjalistów w naszym kraju, jeśli chodzi o temat przygotowania fizycznego. To zarazem mój autorytet w tej dziedzinie. Jedną z dewiz treningowych Maćka jest tytułowe "mniej znaczy więcej". Podpisuję się pod tą myślą obiema rękami. Na czym to tak naprawdę polega i jak to interpretować?
Zapewne każdy, lub prawie każdy z "ludzi trenujących" miał do czynienia kiedyś z podobną historią. Niektórzy podobną tendencję przejawiają systematycznie. Chodzi mi o sytuację, kiedy zrodziła się w nas silna motywacja do treningu i osiągnięcia danego celu. Zakładamy wówczas, że będziemy trenować ze wszystkich sił i w jak największym stopniu podporządkujemy życie wybranemu celowi. Wydaje się to logicznym posunięciem, w końcu trening czyni mistrza, a trenować trzeba dużo i ciężko - tak jak najwięksi mistrzowie sportu. Problem polega głównie na tym, że: a) ci mistrzowie mają za sobą szeroki i profesjonalny sztab trenerski i medyczny, b) obserwując ich treningi z boku, czy na urywkach w formie video tracimy z pola widzenia szerszą perspektywę. W punkcie b, chodzi mi mianowicie o to, że to co zazwyczaj widzimy to właśnie fragmenty ukazujące najcięższe i najbardziej widowiskowe elementy treningu sportowych autorytetów. W taki sposób możemy przyjąć nieco zniekształconą perspektywę procesu treningowego. Mniej lub bardziej świadomie. Łatwiej wtedy zapomnieć o fundamentach. Jeśli mowa o zniekształconej perspektywie to można by to zjawisko porównać do dość powszechnego przeceniania sportowej klasy legendarnego Mike'a Tysona. Oczywiście był to pięściarz wybitny i nietuzinkowy. Wielu uważa nawet, że w swoim "prime" absolutnie najlepszy w historii i nie do pokonania. Tu widać jak łatwo może zmanipulować internet, YouTube i tylko powierzchowne zgłębianie tematu. Śmieć twierdzić, że większość tych piejących nad sportową nieskazitelnością "Iron'a" nie widziało żadnej walki Mike'a w całości - no może prócz tych kilkudziesięciosekundowych : ) Urywki z brutalnych nokautów wyglądają wspaniale i łatwo popaść w zachwyt. Jednocześnie wielu zapomina przy okazji (lub nie jest tego w ogóle świadoma), że nie raz ten efektowny nokaut był poprzedzony kilkoma rundami dość wyrównanego pojedynku. Mike w końcu przełamywał rywala swoją fizycznością, jednak z pewnością nie przełamałby w ten sposób każdego (szczególnie atletycznych dwu-metrowców). Do kwestii zapatrzenia w urywki trenujących mistrzów dodam jeszcze jedną myśl, która często nie jest brana pod uwagę. Otóż, nawet mistrzowie często... nie trenują w poprawny i optymalny sposób. I nie chodzi mi tu, żeby coś im odjąć - wręcz przeciwnie. Jeśli ktoś sięgnął po laury w sporcie, nie ćwicząc najskuteczniejszymi możliwymi metodami, to tym bardziej jest to historia i potencjał sportowy godny podziwu.
Takie przypadki to jednak ewenementy. Większość z nas jest lata świetlne od sportowych tuzów jeśli chodzi o predyspozycje i ogólną wytrzymałość organizmu do znoszenia obciążeń. To tylko kwestia czasu kiedy "trenując ze wszystkich sił" po prostu się rozsypiemy. Można takie radosne podejście porównać do lotu mitologicznego Ikara. Zwykle im szybciej się wtedy wzbijamy w niebo, tym szybciej spadniemy i nastanie właściwy czas, by w końcu zmodyfikować swoje podejście. Wielu trenuje jednak "od kontuzji do kontuzji". Jest to zjawisko szczególnie często spotykane w sporcie zawodowym i mimo wszystko nie do końca możliwe do wykluczenia, przy wymogach współczesnej rywalizacji sportowej. Swoje słowa kieruje, jednak przede wszystkim do ludzi trenujących rekreacyjnie, kilka razy tygodniu. Tutaj również kontuzje nie są rzadkością, szczególnie w dzisiejszych czasach, kiedy "moda na bycie fit" przybiera co raz większe rozmiary. Za aktywność fizyczną biorą się niejednokrotnie ludzie, którzy od lat nie wykonali jakichkolwiek badań lekarskich, czy tacy którzy 2/3 życia przesiedzieli na kanapie – a na pierwszej wizycie na siłowni chwytają za wolne ciężary. Motywacja na odpowiednim poziomie jest sprzymierzeńcem, ale często zamiast tego następuje niestety przemotywowanie wynikłe z odbicia się od stanu bezczynności. Mam tu na myśli "entuzjazm świeżaka" - czyli zachłyśnięcie się aktywnym trybem życia, nagła zmiana stylu bycia o 180 stopni, oraz przesadna ambicja w dążeniu do celu. Ten syndrom dotyczy, jednak nie tylko początkujących, ale i bardziej doświadczone osoby - zwykle takie które posiadają dość emocjonalną i impulsywną osobowość.
Współcześnie ludzie mają tendencję do chwytania się wszystkich nowinek i cudownych, modnych sposobów na poprawę swojej formy. Zapominają przy tym o podstawowych narzędziach jakimi dysponują, które mają pod swoim nosem. Myślę tu przede wszystkim o własnym ciele. Tak, z samym ciałem można wykonać już bardzo dużo ku temu by uczynić nas sprawniejszymi, zdrowszymi i silniejszymi. Często zbyt szybko przestajemy pracować nad świadomością w tej kwestii i pośpiesznie wzbijamy się do lotu, niczym wspomniany Ikar. Potem powtarzające się kontuzje są często nie tyle dziełem przypadku, czy prześladującego pecha, co po prostu efektem zaniedbania fundamentów. Przesadna ambicja to co raz częściej spotykana przeszkoda na drodze do bycia rzeczywiście lepszą wersją samego siebie. Zwolnij, zastanów się, bądź świadomy. Tu chodzi nie tylko o ciało, ale także o psychikę. Przemotywowanie może sprawić, że wypalisz się mentalnie tak samo, jak i fizycznie. Nie mówię oczywiście, by nie trenować ciężko. To często jest niezbędnym komponentem do zaliczenia treningowego progresu. Więcej nie znaczy jednak lepiej.
Sam od pewnego czasu staram się podejść do tematu w inny sposób. Przede mną jeszcze dużo pracy, ale myślę że kurs został obrany na bardziej odpowiedni i efektywniejszy w perspektywie długofalowej. Kiedyś sam trenowałem "od kontuzji do kontuzji". Teraz cofnąłem się o te kilka, wspomnianych w poprzednim poście klas. Na nabranie rozpędu jeszcze przyjdzie czas. Sadzę, że i wielu innym osobom taki zabieg i zmiana podejścia treningowego wyszłyby na dobre : ) Już niebawem zamieszczę na blogu nieco więcej konkretów i merytoryki. Zdradzę, że szykuję wpis dotyczący odpowiedniego przygotowania do sezonu biegowego. Tymczasem, zamieszczam na koniec kilka myśli podsumowujących niniejszy post, a wyniesionych ze szkoleń z Maciejem Bielskim:
- Bądź systematyczny, czas i tak upłynie
- Zmęczenie to nie cel treningu, a jego ewentualny efekt uboczny
- Oddech to fundament transferu energii i zdrowia
- Siła to baza do innych zdolności motorycznych
- Mniej znaczy więcej
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz