“Nie ważne kim jesteś, bądź sobą” - malunek przedstawiający te słowa zdobi od lat wejście do podziemnego tunelu na mojej dzielnicy. Choć dziś już nieco zamalowany i słabiej widoczny, to przesłanie tej myśli wydaje się ponadczasowe. A przynajmniej takie powinno być.
Jednocześnie nie da się ukryć, że czasy dzisiejsze nie sprzyjają takim sprawom, jak dogłębne poznanie siebie - własnych, rzeczywistych pragnień i poglądów. Ba. Nawet nie tyle poznanie, co po prostu ich wykształcenie i ustanowienie. Jest to szczególnie ciężkie, jeśli w latach młodości nie spotkałeś na swojej drodze, jakiegoś wiarygodnego autorytetu. Problem też jednak w tym, że tych “sensownych” autorytetów jest dzisiaj co raz mniej. Owszem – mamy we wszelkich mediach (głównie internetowych) zalew samozwańczych mędrców i kozaków, często jednak wzorowanie się w życiu na kimś takim jak Paweł Ryszard Mikołajuw vel Popek, czy popularni dziś pato-streamerzy nie sprawi, że staniemy się kimś bardziej wartościowym i szlachetnym - serio. Nawet jeśli niedojrzali followersi zapewniają samego siebie, że to co robią nie jest tak do końca serio, no to podświadomie chłoną gdzieś te śledzone przez siebie środowisko i internetowych pseudo-idoli. No i marnują czas, który mogliby spędzić w bardziej konstruktywny sposób. Internet i współczesne, swobodne czasy stworzyły w głowach młodych ludzi taki rozpiździel, że co raz mniej wokół osób wartych zaufania, a standardem staje się jęczenie jakoby dziś “nie było już prawdziwych facetów/kobiet”. Żeby nie było - nie uważam tym samym, że kiedyś to wszystko było lepsze, włącznie z ludzkim zachowaniem i honorem. W końcu to nie nasze pokolenia paliły na stosie kobiety podejrzane o czary, wykonywały chorym lobotomie, czy “wreszcie” doprowadziły do największych zbrojnych konfliktów w dziejach ludzkości. Nie odnoszę się w tym momencie rzecz jasna tylko do narodu polskiego.
W sumie, to wszystko ma w życiu swój czas - także bycie beztroskim, czy głupim. Problem pojawia się według mnie wtedy, kiedy tego rodzaju okres się przedłuża, i to nie raz w nieskończoność. Nigdy nie staniemy się absolutnie mądrzy i świadomi, ale też zawsze możemy stać się osławioną, lepszą wersją samych siebie. Bo jaki sens ma życie, kiedy wciąż odbijamy się od jednej przeszkody, ponieważ nie wyciągamy wniosków i nie dojrzewamy?
Oczywiście nie każdy musi być taki sam, wierzyć w to samo i upodabniać się na jakiś jedyny, słuszny wzór i autorytet. Niemniej, nie da się ukryć że świat byłby prawdopodobnie o wiele lepszy i przyjaźniejszy, gdyby ludzie posiadali choć kilka wewnętrznych zasad, coś co definiuje ich osobowość i czyni ich godnymi zaufania – przynajmniej na jakiejś płaszczyźnie. Wydaje się, że człowiek wciąż nie oswoił się (a przynajmniej duża część społeczeństwa) z regularnym używaniem kory przedczołowej, czyli pisząc w uproszczeniu - części mózgu odpowiadającej za analityczne, racjonalne myślenie i zdolność do uruchamiania wyobraźni. Podobnie rzecz zdaje się wyglądać w przypadku korzystania ze wspomnianej, ganionej czasem sieci internetowej. Internet sam w sobie nie jest zły, a wszystko (no prawie wszystko) jest dla ludzi – pod warunkiem, że używa się tego w rozsądny sposób. Najlepiej niedestrukcyjny dla siebie samych, jak i naszego realnego i internetowego otoczenia. Tu też czeka nas jeszcze dużo nauki. Tym, którzy jednoznacznie demonizują internet, warto przypomnieć jednak historię telewizji i pierwszych domowych odbiorników. Kiedy zaczęły się pojawiać w gospodarstwach domowych, również pojawiały się liczne głosy, jakoby było to dzieło iście szatańskie i pierwszy krok do piekła. Z czasem oswoiliśmy się z tym, choć jednostek które dezorganizują swoje życie i nieświadomie niszczą jego jakość za sprawą godzin spędzonych przed TV wciąż jest sporo. Są to głównie pokolenia urodzone od lat 40. do lat 60. ubiegłego wieku. To za ich młodości faktem stała się powszechność telewizji, oraz powiew świeżości i luksusu, jaki za sobą niosła. Ponadczasowy sentyment pozostał do dziś. Zauważcie, że podobnie rzecz ma/miała się z ludźmi urodzonymi w okolicach okresu międzywojennego. Tylko w tym wypadku sentyment telewizyjny, został zastąpiony radiowym. I nie mam tu na myśli wyłącznie staruszek w charakterystycznych nakryciach głowy, fanek jedynej słusznej częstotliwości 🙂
Dzisiejsza, “wirtualna” młodzież, to tzw. “Pokolenie Z”. A przynajmniej tak to sobie nazwali socjolodzy. Pokolenie Z to według większości źródeł pokolenie urodzone po 1994 roku, a więc ludzie, którzy w zasadzie nie znają dzieciństwa bez takich gadżetów jak telefon komórkowe/smartfony, oraz tablety/komputery. Swoją drogą, cieszę się, że było mi dane doświadczyć dzieciństwa bez takich technologicznych udogodnień, jak i wraz z nimi – regularne korzystanie z internetu/osobistego telefonu rozpocząłem jako nastolatek. Taka skala porównawcza, oparta na autopsji to fajna sprawa, i nie każdemu jest dane tego doświadczyć. Wróćmy do tematu i screenteenagersów - bo tak brzmi inna, używana nazwa pokolenia Z. Jak psycholodzy opisują dominująca osobowość wśród jego przedstawicieli? Jako “niepewną”, “niedecyzyjną”, czy “niezdecydowaną”. Inne charakterystyczne cechy screenenagersów, to brak solidnego osadzenia w rzeczywistości (przez brak pewności siebie), oraz brak społecznych kompetencji – co powoduje pewne, błędne koło i ryglowanie się młodzieży w świecie wirtualnym. Charakterystyka, którą teraz przedstawiłem pochodzi z książki “Medycyna stylu życia”. Niedługo ją zrecenzuję, choć do jej lektury już mogę zachęcić. Mimo wszystko, czytając opis zachowań do jakich mają tendencje poszczególne pokolenia (pokolenie Z, jak i starsze) odnoszę wrażenie, że kiedyś wszyscy ludzie byli lepsi i po prostu normalniejsi. A przynajmniej tak ich się przedstawia - w jaśniejszym świetle i bardziej pozytywnie. Hmm.. Jak już wspomniałem, niezupełnie się z taką koncepcją zgadzam. Z drugiej strony, można stwierdzić, że kiedyś ludzie byli (i są już jako starsi do dziś) mniej elastyczni, bardziej ograniczeni i ogólnie zacofani. Oczywiście, trzeba mieć na uwadze, że tego typu charakterystyki to kwestia dość mocno umowna i tylko pewien zarys. Coś, żeby socjolodzy i psycholodzy czuli się bardziej potrzebni 😉 Wszak, chyba nikt nie czuje się taki sam jak wszyscy jego rówieśnicy - ja na pewno.
Pewne trendy da się jednak wychwycić, ale należy pamiętać że są to właśnie tylko trendy. Niejeden świadek narodzin internetu i pierwszych domowych połączeń sieciowych pamięta zapewne, że kiedyś internet był jakiś “inny”. Ludzie korzystający z niego zachowywali się jakby inaczej, a wszystko było nacechowane jakąś pokorą do nowej technologii. Tak, można rzec, że to nie internet zespuł nas, ale to my (lub te denerwujące pokolenie screenteenagersów, lub jak kto woli - gimbów) zepsuliśmy internet. Zresztą - tak jest ze wszystkim. Gdy coś elitarnego i trudno dostępnego staje się powszechne, tam merytoryka płynąca z danej czynności/zjawiska/przedmiotu zaczyna lecieć na łeb, na szyję. Czemu tak się dzieje w tym przypadku, i czemu co raz więcej ludzi po prostu zaśmieca sieć, zamiast wykorzystać ją w jakikolwiek, użyteczny sposób? Za to odpowiedzialnych jest zapewne kilka czynników.
Przede wszystkim - ujęta wyżej powszechność. Dziś pokazać się/wypowiedzieć może każdy - niezależnie, czy ktoś pracuje jako redaktor szanowanego, naukowego portalu, czy ma po prostu nieodpartą potrzebę podzielenia się zdjęciem swoich genitaliów. Każdy może przekazać światu co tylko chce, i bez ruszania tyłka sprzed klawiatury. To oczywiste, i pomimo swoich negatywnych stron – nieuniknione. Kolejny, istotny czynnik – kompensacja. Internet wybacza o wiele więcej, zapewnia miękkie lądowanie i umożliwia łatwiejsze zakrzywianie rzeczywistości, coś w czym współcześni ludzie tak się lubują (odsyłam do mojego postu o zabiegu Storytellingu). Tu możesz być tym kim chcesz, a niepowodzenia z “realu” tracą na znaczeniu. Anonimowość - całkowita, lub częściowa. To kolejny, niezaprzeczalny “atut” wirtualnego świata. Tu możesz wyzwać kogo tylko zapragniesz, i bez patrzenia mu w oczy. Tu możesz napisać cokolwiek i wypowiedzieć się nawet jeśli Twoje procesy myślowe niewiele mają wspólnego z podstawami logiki. Ale jak to się modnie ostatnio mawia – nie ważne jak o Tobie mówią, grunt żeby mówili. Wydaje się, że tutaj nawet idioci znajdą swoją funkcję - rozbawiającą, lub dowartościowującą widza. Ważne tylko, żeby być dla ludu wyrazistym, tak żeby ludzie zrozumieli i odpowiednio ocenili przekaz.
Czy owe zapotrzebowanie na wyrazistość to wyłącznie kwestia leniwych i stosunkowo ograniczonych umysłów? Niekoniecznie. Spójrzmy na sprawy z nieco innej perspektywy i powróćmy do charakterystyki dzisiejszego, “standardowego”, młodego człowieka. “Niepewny”, “niedecyzyjny”, “niezdecydowany”. Skoro zarysowuje się trend posiadania takich cech przez większość, to logicznym wydaje się, że cenioną, zwracającą uwagę rzeczą będzie wyróżnianie się czymś przeciwnym - pewnością siebie, stanowczością i zdecydowaniem, niezależnie od tego na ile racjonalne wydają się nasze wybory. My się trochę cykamy ujawnić, wyrazić własne zdanie, utożsamić z czymś. Niech zatem powygłupia się i zamanifestuje swoje stanowisko ktoś inny, my chętnie staniemy z boku i popatrzymy, pooceniamy. Można to interpretować zarówno jako głupotę (życie życiem innych), jak i mądrość (pewien rodzaj pokory).
Młodzi (głównie) ludzie co raz mniej działają, co raz więcej się przyglądają, co raz więcej dryfują, dając się ponieść aktualnemu kierunkowi wiatru. Fajnie by było spróbować tego, tamtego, czy być jak ktoś (współczesna mania na gry i rozmowy “RP”), ale bez sztywnych deklaracji. W końcu tyle jest różnych, innych i fajnych rzeczy na tej planecie. Dziś ludzie mają ewidentnie tendencję do udawania, że coś robią, zamiast rzeczywiście działać i poświęcać się danej dziedzinie. Pierwszym z brzegu i dobrze obrazującym zjawisko przykładem są osoby, które pojawiają się na siłowniach/fitness clubach z priorytetem ustawionym na zrobienie sobie fotki ze sprzętem w tle. Oczywiście nie dla siebie, a przede wszystkim dla ludzi. Niech widzą jacy to jesteśmy pracowici, że ćwiczymy i ostro się za siebie bierzemy. Tu z pomocą przychodzą nieocenione, społecznościowe media, z niejakim instagramem na czele. Narzędzie idealne do budowania wirtualnej i wyidealizowanej auto-kreacji. Co więcej, można zaobserwować na ten trend nie tylko ciche, społeczne przyzwolenie, ale wręcz wymaga się tego od ludzi. Bo dziś, często ważniejsze jest to, jak potrafisz sprzedać to co masz, niż co rzeczywiście oferujesz. To w sumie też pewna umiejętność, i niekoniecznie rzecz wymagająca potępiania. Opakuj swój przekaz w piękną otoczkę, czekaj na reakcje i zbieraj plony. I jeszcze raz. Maksymalizacja potencjału, czy próżne parcie na szkło? Kwestia perspektywy, faktem natomiast jest, że ludzie co raz chętniej lubią kupować rzeczy, które przede wszystkim ładnie się prezentują. Co jest tego przyczyną? Być może strach? Strach przed stawieniem czoła prawdzie i uświadomieniem sobie merytorycznej wartości danej rzeczy.
Wydaje mi się, że recepta na taką bezpłciową i zmierzającą w nieokreślonym kierunku egzystencję jest prosta. Zacznij działać. Po prostu. Nie wiesz czym się zająć? Zajmij czymkolwiek. Każde działanie daje wiedzę. Tak naprawdę, żeby dowiedzieć się co jest dla nas właściwe, trzeba zwyczajnie tego spróbować. Ale daj sobie szansę. W życiu trzeba zrobić wiele rzeczy.. żeby dowiedzieć, że nie są one dla nas dobre/odpowiednie. To często jedyna ku temu droga. Tu też przeszkodą wydaje się strach – przed niepowodzeniem. Kwestia pracy nad samoświadomością. Co nas jeszcze limituje? Inni ludzie. Żeby być naprawdę sobą i w pełni się realizować, trzeba zwyczajnie przestać ich słuchać. A może nie tyle słuchać (bo umiejętność słuchania to akurat przydatna i często niedoceniana sprawa), co przestać starać się ich wszystkich zadowolić. Tego i tak nigdy nie dokonamy, a usilne próby z pewnością będą nas kosztować sporo nerwów i staną się generatorami naszego psychicznego napięcia. Radzę więc, by możliwie często być szczerym, niezależnie jak niewygodne by się to czasem wydawało. Po pokonaniu tej granicy, zaczniemy żyć w końcu w zgodzie ze sobą.
Jednocześnie chciałbym jednak zauważyć, że “bycie sobą” nie musi być analogiczne z podejściem typu “jestem jaki jestem”, i nie zwalnia tym samym z myślenia i braku samorozwoju. Myślę, że to poniekąd kwestia dojrzałości. Robienie czegoś konstruktywnego, ponad najprostsze instynkty, nie dlatego że się musi, czy z powodu jakichś odgórnych przykazów. To niewątpliwie coś skorelowanego z byciem odpowiedzialnym i właśnie dojrzałym. I to jest klucz. Nie analog, nie recepta, nie gwarancja, ale klucz. Żeby być sobą - trzeba przede wszystkim do tego dojrzeć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz