Choć o mediach społecznościowych oraz trendach panujących wśród ludzi ich używających wypowiadałem się tutaj kilkukrotnie, to dziś postanowiłem ugryźć ten temat nieco szerzej. Szerzej i chyba już ostatecznie. Zarówno ze strony negatywnej, jak i tej bardziej pozytywnej. Przelewania moich refleksji czas start 🙂
Zawsze byłem osobą dość sceptyczną i konserwatywną w kwestii korzystania z technologicznych nowinek. Ba. Jako nastolatek nie używałem praktycznie telefonu komórkowego, aż do ok. 18 roku życia. Dziś, jest to rzecz praktycznie nie do pomyślenia, szczególnie wśród nastolatków współczesnych. Uściślę tutaj, że telefonu przez długi czas nie miałem, bo po prostu nie chciałem go mieć. To co dziś wydaje się zupełnie naturalne i wręcz niezbędne, w moim odczuciu było smyczą i zniewoleniem. Jeśli prześledzić historię kluczowych dla codziennego życia wynalazków człowieka, to ich pojawianie się zawsze wiązało się z dużą dozą sceptycyzmu i wątpliwości. Potrzeba było nieco czasu na przywyknięcie do nowych przedmiotów i środków masowego przekazu, takich jak np. odbiornik TV. Oczywiście jest to dość spore uogólnienie, bo zawsze znajdą się osoby nastawione do czegoś nowego entuzjastycznie, jak i te z natury nieufne. Ja po prostu zawsze należałem do tej drugiej grupy - i to zaliczając się do sceptyków najbardziej radykalnych. Nigdy jakoś nie myślałem na zasadzie, że fajnie byłoby coś mieć bo mają to wszyscy (no może nie licząc kultowego Pegasusa i lat wczesnego, beztroskiego dzieciństwa 🙂) , więc powinienem to mieć i wielbić także ja. Nie używałem więc telefonu, nie czytałem Harry’ego Pottera, i nie kibicowałem Realowi Madryt, tylko dlatego że było to modne. I nie chodzi mi tu o to, że te wymienione rzeczy były dla mnie absolutnie złe (no nie licząc tego Realu), ale były po prostu niezweryfikowane i przez dłuższy czas nie zdołały mnie do siebie przekonać. Tak, już w wieku 10, czy 12 lat lubiłem manifestować swoją indywidualność i alternatywne podejście do wielu mainstreamowych spraw. Nie chodzi mi tu też o to, żeby wystawiać sobie jakąś laurkę, ale może po prostu zachęcić do bardziej świadomej interakcji z tym co próbuje nam wcisnąć wspomniany mainstream.
Słuchaj siebie i kreuj własną, zoptymalizowaną indywidualnie rzeczywistość. To mógłbym doradzić tym, którzy chcieliby wyciągnąć z tego postu jakiś morał. Ale dopiero się rozkręcam, także spokojnie 🙂 Stosunkowo niedawno założyłem konto na popularnym Instagramie, choć jeszcze z rok-dwa temu byłem od tego typu pomysłów daleki. Mimo wszystko, uważam że ignorowanie wszelkich cieszących się dużą popularnością środków przekazu za błąd. Czy tego chcemy czy nie – w takim kierunku rozwija się świat, i żeby w nim w miarę sprawnie i świadomie funkcjonować, trzeba poznawać różnego rodzaju media/serwisy społecznościowe/nowinki techniczne. Świat pędzi w niespotykanym dotąd tempie, i odsunięcie się od tego co aktualnie popularne i używane można by porównać do celowego zamknięcia się w piwnicy. Jeśli nie chcesz się rozwijać, iść z duchem czasu, to jak będziesz tłumaczył funkcjonowanie wynalazków internetu i techniki swojemu dziecku, za X lat? Powiesz, że Ty postanowiłeś zatrzymać się w rozwoju w roku 2018, dlatego nie wytłumaczysz mu jak działa dana aplikacja, czy urządzenie? A może będziesz próbował zrobić z niego XXI-wiecznego ascetę, lub też będziesz liczył że wszystkiego nauczy się samo? Wróćmy jednak do tego Instagrama. To oczywiście nie tak, że nie wiedziałem na czym jego używanie mniej więcej polega. Ale jak to w życiu - pewne rzeczy poznaje się lepiej dopiero w praktyce. Dla każdej myślącej osoby nie jest tajemnicą co stoi za fenomenem tej aplikacji/serwisu. Przede wszystkim jest to prosta forma, (zwykle) mało wymagająca treść, przemawianie działającymi na wyobraźnię obrazami i łatwość zdobycia popularności stosunkowo małym wkładem pracy. Jest to jedna z charakterystycznych dla bieżącego stulecia cech. Dziś można generować popularność i zyski w zasadzie na niczym. Co raz więcej autorytetów, które są znane przede wszystkim z tego, że prowadzą kanał na YouTube (choć nagrywanie filmów jest na pewno bardziej wymagające, niż wrzucenie pół-gołego tyłka na insta), czy wykazują dużą aktywność na wspomnianym Instagramie.
Nie jest to zjawisko całkiem nowe. Można je zinterpretować po prostu jako sprzedawanie jakiejś marki, handel swego rodzaju prestiżem. Robiło to już wiele gwiazd i firm, ładnych kilkadziesiąt lat temu. Problemem w tym wypadku jest jednak przesyt, oraz co raz większy tupet, ale jednocześnie co raz mniejsza pokora i realna wartość danej marki. To jak wpychanie się na pokład luksusowego samolotu, który wydaje się już co prawda zdrowo przeładowany, ale chętnych do lotu jest co raz więcej, i żaden kolejny nie chce zakwestionować sensu takiej podróży. Albo też bitwa o <wstaw_to_co_chcesz>, podczas otwarcia nowego supermarketu, gdzie nikt nie chce ustąpić. Piękny festiwal skrajnego egocentryzmu, ale dzisiejsze czasy niestety temu sprzyjają. Egocentryzmowi, a dzięki internetowym społecznościom - także narcyzmowi. Jakkolwiek to zabrzmi – nigdy nie mignęło mi przed oczami tyle męskich, nagich ciał, co po zalogowaniu na Instagram - nawet podczas oglądania bokserskich gal 😉 Okej, poniekąd taka jest idea takiej aplikacji - pokaż coś fajnego, działaj silnymi bodźcami wzrokowymi, bo to nie blog i jakimś smęceniem o życiu mało kogo tak naprawdę zainteresujesz. Nie zmienia to jednak faktu, że taki trend może być nieco przygnębiający. Zasuwasz na siłowni, dbasz o siebie, chcesz to pokazać - fajnie. Ale jeśli katujesz ludzi zdjęciami swojego gołego torsu 10x w ciągu tygodnia, to co nowego, stymulującego mózg wnosisz do tematu? No niewiele, ale jeśli popularność się zgadza, to niespecjalnie Cię to obchodzi – tutaj kłania się owe zarabianie i zyskiwanie “na niczym”. I takie zjawisko będzie istnieć póki ludzie będą je ochoczo kupować. O ile w przypadku mistrza kulturystyki, czy kalisteniki regularne pokazywanie ciała można jeszcze usprawiedliwić, o tyle w przypadku co raz większej ilości osób, wydaje się być to po prostu próbą naśladownictwa tych “prawdziwych” autorytetów i usilnym podpinaniem się pod ich sukces. To takie zabranie się wspomnianym samolotem za pożyczone pieniądze, no ale przecież współpasażerowie o tym nie wiedzą. Podobnie jak znajomi, także do pochwalenia się internetową relacją z prestiżowej wycieczki - droga wolna 🙂
Wynika to trochę z tego, że ludzie - szczególnie ci młodzi są bombardowani w sieci obrazkami ludzi niemal idealnych, pięknych, silnych, spełnionych i wiecznie szczęśliwych. Kłania się tutaj tzw. “heurystyka dostępności”. Jest to psychologiczne zjawisko, które polega na przypisywaniu większego znaczenia i popularności rzeczom, z którymi bezpośrednio się stykamy. Przyznam, że czasem miewam wrażenie, że świat szeroko pojętego fitnessu rozszerza się i rośnie w marketingową siłę tak szybko, że po prostu jestem tym wszystkim przytłoczony, a momentami wręcz rzygam kolejnymi rozebranymi Kenami i Barbie, oraz postami o zdrowym żywieniu. Potem uświadamiam sobie jednak, że jest to pewnie wszystko przeze mnie z lekka wyolbrzymione. Jeśli chodzi o internet to mam włączone śledzenie głównie profili/fp związanych z aktywnością fizyczną. Związana z tym jest również moja praca. Gdybym siedział szczególnie w branży związanej np. z kosmetykami, to pewnie odnosiłbym wrażenie że przechodzi ona wielki boom i usiłuje na tym zarobić co raz większa liczba osób. Chociaż może się mylę... I rzeczywiście na tle innych branż, branża “sylwetkowo-treningowa” jest teraz oblegana wyjątkowo mocno? Dane statystyczne i liczba członków fitness klubów chyba zdawałyby się to potwierdzać. Inna sprawa, że wśród tych przybywających członków jest chyba co raz więcej pozorantów, niż ludzi mających jakikolwiek mierzalny cel. W każdym razie, sprawa nie jest czarno-biała. Biorę pod uwagę, że pewne zauważane trendy mogą być przeze mnie wyolbrzymiane. Tych mniej świadomych zjawiska heurystyki dostępności, dążących za wszelką cenę do bycia takim jak model z okładek, można też częściowo usprawiedliwić - padają ofiarą nieco zatartego obrazu rzeczywistości. W związku z czym, wydaje im się że są otoczeni samymi wizualnymi ideałami. I dążą ze wszystkich sił do tego by nie czuć, że są czarnymi owcami i odstają od standardów. A jeżeli dąży się do czegoś ze wszystkich sił, to ucieka się często do mniejszych i większych oszustw. Z pomocą przychodzą tu np. korzystne pozy, światło, instagramowe filtry, a czasem i sam Photoshop. Koło się zatacza.
Nie wiem, czy to zjawisko dotyczące najbardziej czasów dzisiejszych (wszystko na to wskazuje), ale często zaobserwować można u ludzi próby pójścia na skróty. Chyba każdy słyszał o trenerach, którzy wykonują swoją pracę, pomimo że nie mają ku temu odpowiednich papierów i doświadczenia. Ktoś mógłby powiedzieć: “ale po to pracują, żeby te doświadczenie zdobyć”. Nie sądzę jednak, by akurat zawód trenera personalnego był dobry do nauki na błędach i eksperymentów na podopiecznych. Tu odpowiadasz przecież w dużej mierze za stan zdrowia klienta. Nieumiejętnie ucząc, możesz wyrządzić niemałą krzywdę. Wymagana wiedza powinna być naprawdę szeroka i interdyscyplinarna. Z jednej strony - to niby oczywiste i niejednokrotnie wałkowane. Z drugiej – takich pseudo-trenerów ciągle przybywa. Są oni trenerami przede wszystkim dlatego, że chcą nimi być. Nie dlatego, że się do tego najlepiej nadają. To trochę jak z wieloma szefami w prywatnych firmach 😉 Osobiście sądzę, że zawód trenera personalnego powinien być podciągnięty pod profesje o charakterze medycznym. Absolutnym minimum powinna być z kolei jakaś ogólnokrajowa komisja weryfikująca kompetencje trenerów po weekendowych, czy wręcz internetowych kursach - bo i takimi niektórzy mają czelność się chwalić. No, ale temat dotyczy nie tylko trenerów. Przytoczyłem jednak przykład, który chyba najlepiej obrazuje trend promowania się jak najmniejszych wkładem pracy. Trzeba do tego nie lada tupetu i braku pokory. Ma to jednak swoje złożone przyczyny.
Nie da się ukryć, że młodzi ludzie nigdy nie dorastali w tak komfortowym środowisku jak dzisiejsze. Nie trzeba wielu analiz, by zauważyć że dzieciaki i młodzież nigdy nie były tak rozpieszczone i wychuchane jak współcześnie. Co jest jednym z efektów tego stanu rzeczy? Mała pracowitość, niska samodyscyplina i brak świadomości na temat tego co znaczy prawdziwe poświęcenie. W sumie to młodzi ludzie idą czasem na skróty nawet nie tyle z powodu tupetu/bezczelności, co z powodu właśnie braku świadomości na temat tego ile tak naprawdę pracy musiał włożyć w coś jego idol, osoba ze “starej szkoły” i rzeczywisty autorytet w danej branży. Mało stresowe wychowanie i łatwiejszy okres dorastania niesie ze sobą jeszcze jeden fakt. Dziś praktycznie każdy chce być gwiazdą. Jednocześnie nikt dzisiaj nie chce być rzemieślnikiem, kojarzonym z tego że po prostu ciężko na coś pracuje, nie pchając się przy tym uparcie w centrum uwagi. Młodzi chcą być gwiazdami, a przynajmniej podziwianymi osobami. Najlepiej przy włożeniu w to minimum wysiłku, nie unikając przy tym mało etycznych sposobów wspomagania się - także wszelakiego rodzaju dopingu. I znów wracamy do wałkowanego dziś przeze mnie – Instagrama.
Jaka czeka nas przyszłość? Czy owczy pęd do lansowania samego siebie i zyskiwania bez oglądania się na innych będzie tylko narastał? Ciężko na to jednoznacznie odpowiedzieć. Nie mówię też, że wszyscy nastolatkowie są dziś zepsuci i jacyś gorsi niż ci dawniejsi. Zdarzają się też jednostki pokorne, korzystające z dzisiejszych zasobów wiedzy w sposób “właściwy” i pracowite. Dziś często jest jednak tak, że nawet jeśli młoda osoba ma zapał i chęć do pracy, to często praktycznie całe wysiłki wkłada w pielęgnacje własnego ciała i internetowego profilu. To niewątpliwie czas narcyzów. Ale będzie on trwał, dopóki owych narcyzów będziemy wspierać i kupować.
Tymczasem już niedługo, na moim blogu pojawi się jeszcze więcej treści związanych z przeszłymi, teraźniejszymi, jak i przyszłymi losami ludzkości - w formie książkowej i w szerszym kontekście niż ten poruszony w dniu dzisiejszym. Bądźcie więc czujni :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz