Dziś trochę o moich refleksjach
związanych z ludzkimi słabościami. Słabościami, które najczęściej stoją za tzw.
słomianym zapałem do ćwiczeń, ale i do działań innego rodzaju. By lepiej
zobrazować mechanizm i zasadność wymówek posłużę się narzędziem perspektywy. Bo
to właśnie nieodpowiednia perspektywa jest głównym winowajcą naszych
niepowodzeń, często już w zalążku podjętych działań. Będę posługiwał się
przykładami dotyczącymi podejmowania ćwiczeń fizycznych, choć moje obserwacje i
wnioski można równie dobrze przełożyć na inne sytuacje i sfery życia. Być może
niektórym uda się też z tego wpisu uszczknąć dla siebie trochę motywacji.
Z natury każdy jest słaby.
Michael Jordan nie urodził się Michael’em Jordanem, a Novak Djokovic nie
urodził się Novakiem Djokoviciem. To nie do końca tak, że inni dostają coś z
góry, coś czego nie masz Ty. Owszem, ludzie są bardziej predysponowani do
jednych rzeczy, a do innych mniej. Nie znaczy to jednak, że ci którzy są na
szczycie mają ku temu najlepsze predyspozycje na świecie. Niebagatelną rolę
odgrywa oczywiście psychika i charakter, nad którymi możemy i powinniśmy
pracować. To w sumie Twój wybór – czy chcesz szukać sposobu by coś zrobić, czy
powodu by czegoś się nie podejmować. Nastawienie jest kluczem i zawsze może być
inne niż obecnie.
Możesz demotywować się tym, że
ktoś ma (wg Ciebie) lepsze geny/warunki/możliwości ku czemuś. Pamiętaj jednak,
że zawsze znajdzie się ktoś kto ma łatwiej, ale też zawsze znajdzie się ktoś
kto ma trudniej. Co więcej – zawsze znajdzie się ktoś kto ma trudniej, a mimo
to zrobił od Ciebie więcej z tym wszystkim co miał do dyspozycji.
Prawdopodobnie dlatego, że wykazał więcej pokory i poświęcenia. Jeśli mówimy o
poświęceniu, to jest to wewnętrzna mobilizacja do wychodzenia poza własną
strefę komfortu – a nad tym jak najbardziej można pracować i wiem to również
własnego doświadczenia.
Tutaj można się zastanowić: czy
jest sens podejmować się czegoś co wymaga wychodzenia poza strefę komfortu, a
nie jest to nam niezbędne do przeżycia? Rzecz jasna – nie musisz tego robić,
możesz poruszać się po własnych, wydeptanych ścieżkach i nawet nie próbować
wyjść ze swojego mentalnego kokonu. Wtedy jednak się nie dziw, że wszelkie
próby podjęcia się systematycznych ćwiczeń spełzają na niczym. Przedstawione
powyżej podejście osłabia Twój charakter i Twoją skalę odczuwania trudów
życiowych (a także ćwiczeniowych). Oczywiście nie każdy musi trenować, być mega
fit i tak dalej. Nie każdy musi lubić to samo. Tekst kieruję do tych co
chcieliby, ale im nie wychodzi, lub coś ich demotywuje i hamuje w działaniu.
To czego często brakuje ludziom
to pokora. I paradoksalnie dotyczy to częściej tych, którzy nic jeszcze nie osiągnęli
- wedle danych kryteriów. Ci co osiągnęli więcej, zrobili to prawdopodobnie m.in.
dzięki temu że tę pokorę mieli i zachowują ją nadal, bo wiedzą jak jest
istotna. Grunt to umieć przyznać się do własnych słabości, nie szukać na siłę
przyczyn niepowodzenia w czynnikach zewnętrznych.
Gdyby nie kontuzja…
Jak wiemy, młodzi sportowcy,
uznawani w pewnych kręgach za utalentowanych, często nie spełniają pokładanych w
nich nadziei i często już na etapie „zderzenia” ze sportem seniorskim kończą
kariery. Oficjalne przyczyny są różne, ale sam często dostrzegam motyw tłumaczenia
się tej osoby typu: „bo miałem taką i taką kontuzję”. Tym samym, ta osoba
często zostawia nas z insynuacją, że gdyby nie ten uraz, gdyby nie ta kontuzja
to osiągnęliby nie wiadomo co… Nie, nie osiągnęliby, bo ich psychika jest
prawdopodobnie za słaba na poważne rzeczy, a mentalność zbyt niedojrzała. Powrócę
do „zawsze ktoś ma łatwiej, zawsze ktoś ma trudniej”. Zawsze znajdzie się ktoś
kto miał podobną kontuzję, poważniejszą lub nawet kilka tego typu, a jest
utytułowanym sportowcem. Jeśli przyjrzeć się biografiom znanych zawodników to
często mają oni za sobą szereg różnych operacji, zabiegów i związanych z tym
przerw od sportu. Ale prawdopodobnie mają oni jeszcze coś więcej, niż Ty, który
tłumaczysz się tym, że kiedyś coś złamałeś i pozostawiasz domysł, że to
wszystko wina tego zdarzenia. Byli mocniejsi mentalnie, ale nad tym można w
dużej mierze pracować, trzeba jednak do tego wspomnianej pokory, która jest tak
naprawdę wyborem. Wyborem ludzi myślących. A jeśli ktoś jest rzeczywiście
niesamowicie utalentowany i dysponuje nietuzinkowym potencjałem to i jego
otoczenie nie dałoby mu tak łatwo z tym skończyć. Pomijam tu oczywiście kwestie bardzo ciężkich
wypadków, wymagających długich rehabilitacji, po których praktycznie nikt do
sportu nie wraca.
Nie jesteś od oceniania
Ludzie nieposiadający pokory mają
tendencję do zbyt łatwego oceniania. Oceniania, czy coś jest możliwe, czy ktoś
wkłada w coś więcej lub mniej pracy. Umiej się przyznać do swoich słabości, ale
i nie oceniaj innych pochopnie – np. po tym ile ktoś wyciska na klatkę na ławce
poziomej, jaki ktoś ma czas na 10km, jak ktoś wygląda. Mamy tendencję do zbyt
szybkiego szufladkowania osób, których historii praktycznie nie znamy. Prostym
przykładem jest publiczna siłownia. Poniekąd taka już natura tego miejsca – ale
często za ocenianie poczynań innych biorą się tam osoby, których tory myślowe
są zbyt prymitywne by dokonać w miarę rzeczowej oceny. Nigdy nie wiesz, czy
osoba robiąca przysiad z 80kg nie ma problemów z kolanami, jaki ma koncept
treningu i ile podnosiła 2 miesiące temu. Tak samo nigdy nie wiesz, czy gość
swobodnie miotający 200-kilową sztangą zawdzięcza swój wynik ciężkiej,
długoletniej pracy czy też geny pozwoliły mu podnieść 150 kilogramów przy
pierwszej wizycie na siłowni, a i środków powszechnie uważanych za dopingujące
sobie nie odmawia.
Zawsze są dwie strony medalu, to
Twój wybór którą ścieżką podążysz i jak ocenisz determinację do wykonania
czegoś. Grunt to świadomość elastycznej interpretacji. Posłużę się w tym
miejscu swoim przykładem, który pokaże że mógłbym równocześnie uważać się za
osobę wybitnie predysponowaną do rywalizacji sportowej, jak i taką która
aktywność fizyczną powinna ograniczyć do okazyjnej rekreacji.
Zero predyspozycji…
Od małego byłem dość chorowitą
jednostką. Jako 3-4 latek lądowałem dwukrotnie w szpitalu z wirusowym
zapaleniem opon mózgowo – rdzeniowych. To dość złożone schorzenie, a wedle
źródeł „bardzo poważna choroba obarczona wysokim ryzykiem zgonu lub trwałych
powikłań”. Czasem mam wrażenie, że do dziś z moim mózgiem nie do końca jest ok
: ) Z odpornością także nie było u mnie najlepiej, dość często chorowałem. W
wieku 12 lat wykryto u mnie pewne problemy kardiologiczne, które zrzucono na
karb dojrzewania… choć jednocześnie zalecono zwolnienie mnie z wszelkich,
intensywniejszych ćwiczeń na lekcjach WFu. Trwało to ponad 3 lata. Nie biegałem
powyżej 300m, miałem też zwolnienie z basenu. To wszystko oddziaływało oczywiście
także na moją psychikę. Miałem się za niezbyt zdrowego i ciężko by 12-13-14-15
latek uważał, że wie lepiej od lekarza co może, a co nie. W czasach licealnych
z kolei moją zmorą było zapalenie oskrzeli, na które chorowałem 2 do nawet 4
razy w roku. Zawsze wtedy przyjmowałem antybiotyki, a każda taka sesja
oznaczała 2-3 tygodnie przerwy od szkoły. Starałem się jednak już żadnej
aktywności fizycznej nie unikać, po prostu nie chciałem czuć się chorym.
Przestałem chodzić regularnie po lekarzach, zacząłem pasjonować się unihokejem,
a także grywać częściej w piłkę. To był mój wybór i moja odpowiedzialność. Od
tamtej pory (ok 17 roku życia) uprawiam aktywność fizyczną regularnie, w
różnych formach. Niemniej – pewne rzeczy dokuczają mi do dziś. Mam
niedoczynność tarczycy (rzadki przypadek u faceta) i jestem uzależniony od
leków na te schorzenie. Zawsze miałem problemy z oddychaniem – podejrzenie
niewydolności oddechowej, astmy oskrzelowej, regularne problemy z wykonaniem spirometrii,
czy nawet… nadmuchaniem balona. To wszystko również jest faktem, choć leki
proponowane przez pulmunologa niekoniecznie zdają u mnie egzamin. Wracając do
serca… jednak nie tylko kwestia dojrzewania, bo pewne zaburzenia jego rytmu
towarzyszą mi do dziś. Aktualnie czekam na kolejne badanie Holterem. Z rzeczy
bardziej mechanicznych… Kontuzje nigdy mnie nie omijały. W sport (na ciut
poważniej) zaangażowałem się ok. 18-19 roku życia i od tamtej pory przynajmniej
raz na kilka miesięcy doznawałem urazu, który zmuszał mnie (w jakimś stopniu)
do zahamowania z uprawianą aktywnością. Ale zaraz, zaraz… jak to uraz mnie
zmuszał? Radek, przeczysz teraz swoim teoriom! No nie, zawsze starałem się
robić co tylko mogłem, by nie „wypaść z obiegu”. Po uszkodzeniu więzadeł w
kolanie ćwiczyłem górę ciała, a przy problemie z barkiem skupiałem się na
kończynach dolnych. Ale wracając do tematu, bo jeszcze nie skończyłem J Kilkukrotnie skręcone
stawy skokowe, raz kolanowy, problemy z pachwinami i plecami, wspomniane uszkodzenie więzadeł oraz takie
drobnostki jak wybite palce. Z rzeczy, które będą towarzyszyć mi już zawsze, a
mogą uchodzić za pewne utrudnienie w treningu: hipermobilność stawów, skrajny
ektomorfizm (mam bardzo drobną budowę szkieletową), przodopochylenie miednicy,
lekkie skrzywienie kręgosłupa oraz chondromalacja rzepki w kolanie, która
objawia się przewlekłym i generalnie narastającym bólem kolana – już przy tak
wymagających czynnościach jak kucanie, siadanie i wstawanie z krzesła, czy
wchodzenie po schodach ;) Coś by się jeszcze znalazło, ale myślę że na potrzeby
tego wpisu wystarczy.
A może jednak z predyspozycjami...
Wiem, może to brzmieć niewesoło i
być może niejedna osoba, która mnie zna jest zaskoczona. Starałem się nigdy nie
skupiać na negatywach, na które nie mam większego wpływu, ale gdybym obrał skrajnie depresyjną wersję
swojego potencjału treningowego to wyglądałaby ona mniej więcej właśnie tak. Niemniej –
irytuje mnie trochę kiedy ktoś stwierdzi, że mi jest z jakiegoś powodu łatwiej
(pomijając już fakt, że nic o mojej historii chorobowej nie wie), a tak już się
zdarzyło. Oczywiście mam świadomość, że są gdzieś ludzie którzy mieli ciężej, a
zrobili ode mnie więcej, wykazali się większą determinacją, bo nie przestali
walczyć w momencie w którym ja w końcu z czymś odpuściłem. Jak każdy, mam też
jakieś zalety i osiągnięcia, z których mógłbym wysnuć wniosek, że potencjał do
sportu jednak mam. W punktach, żeby przesadnie nie wydłużać tego już lekko
przydługiego wpisu:
- Jeszcze jako 22-latek nigdy nie przebiegłem
więcej niż 2 kilometrów jednym ciągiem (zadyszka). Po 6-7 tygodniach
regularnego biegania przebiegłem 10km w biegu ulicznym (choć do momentu samego biegu
nigdy nie przebiegłem więcej niż ok. 7 km). Potem zdarzyło mi się jeszcze kilkukrotnie biegać powyżej "dychy" i śrubować czas
- Zawsze byłem skrajnym ektomorfikem, z bardzo
drobnymi kośćmi. Wedle statystyk, które znalazłem niegdyś w internecie
(wyliczanych na postawie obwodów kości) należę do 2-3% populacji z
najdrobniejsza budową szkieletową. Ektomorfizm cechuje się też szybkim
metabolizmem, problemami z przybraniem choćby kilku kilogramów na wadze.
Owszem, zawsze miałem z tym problem i zdecydowanie łatwiej jest mi chudnąć.
Przy odpowiedniej motywacji zdołałem natomiast przybrać 31,5kg w ciągu 6
miesięcy (abstrahując już od walorów zdrowotnych takiego przedsięwzięcia J ). I nie, nie
siedziałem ciągle w Macu, ćwiczyłem systematycznie jak nigdy
- Jestem wysoki, mam dość długie kończyny – w niektórych
aktywnościach może to być przydatne
- Od małego byłem dość szybki w biegach
krótkodystansowych, na pewno powyżej przeciętnej na tle rówieśników. Również
skoczność była u mnie zawsze na przyzwoitym poziomie.
- Miałem podwórkowe dzieciństwo J załapałem się jeszcze
na czasy kiedy częściej śmigałem po okolicznym plenerze niż ślęczałem przed
monitorem (przynajmniej do 12 roku życia) – to na pewno jakiś pozytyw w kwestii
dalszego rozwoju fizycznego
Jak widać nie jest ze mną aż tak
tragicznie, wszystko zależy od tego jaką przyjmiemy perspektywę (grunt by nie
zatracać się w skrajności). Oczywiście wiem, że na tle jakiejś innej skali moje
„osiągi” mogą wydawać się śmieszne, ale też mam świadomość z jakiego miejsca
zaczynałem i że udało mi się dokonać jakiegoś widocznego progresu.
Nie mam czasu…
Jedną z najczęstszych wymówek
(nie)ćwiczących jest „nie mam czasu”. To naprawdę banalne, a nawet dość
beszczelne, że ludzie wciąż tłumaczą brak silnej woli w taki sposób. „Zawsze
ktoś ma łatwiej, zawsze ktoś ma trudniej”. I tak – można znaleźć samotne,
trenujące matki, lub facetów którzy ćwiczą przed lub po 12 godzinnym dniu
pracy, i to codziennie. Tu naprawdę nie ma wielkiej filozofii. Jeśli chcesz to
czas znajdziesz zawsze. A jeśli masz inne priorytety to już jest inna para
kaloszy. Po prostu – miej pokorę i umiej się przyznać, że wcale nie odpuszczasz
z „braku czasu”.
Pracuj… także mózgiem
Nie bój się myśleć, pamiętaj że
lenistwo nie dotyczy tylko działań fizycznych, ale też umysłowych. Wielu ludzi
ma klapki na oczach i nie jest w stanie spojrzeć na coś z innej perspektywy
ponieważ są leniwi… leniwi umysłowo. Mogliby się w tej kwestii rozwinąć, ale
nie chcą – wolą wierzyć w prostotę i prymitywizm otaczającego ich świata. Tak
jest łatwiej – nie przeczę. Tylko czy zawsze w życiu chodzi o to, żeby było
łatwiej? To już pytanie do Ciebie. Według mnie prawie wszystko co wartościowe
wymaga pracy i to wkład tej pracy definiuje tą wartość. Ciężko, żeby coś
przychodzącego bez żadnego wysiłku sprawiało satysfakcję. Wysiłek to jednak nie
zawsze to samo… zawsze ktoś pracuje ciężej i nie wyolbrzymia swojego
poświęcenia tak jak ty.
Na koniec, główne myśli i
wskazówki mentalne z tego wpisu w skrócie:
Ø Miej
dystans i umiejętność przyznania się do własnych słabości
Ø Wszystko
jest kwestią interpretacji, nie zatracaj się w skrajności
Ø Staraj się
szukać sposobu by coś zrobić, a nie wymówki by tego nie wykonać
Ø W gorszych
momentach przywołaj do myśli swoje atuty/osiągnięcia – coś co na pewno wyróżnia
Cię na tle jakiejś społeczności
Ø Nie mierz
jednak wszystkich swoją miarą, nie dokonuj „oceny ostatecznej”
Ø Nie
zagłaszcz się, dawkuj wygody, a będziesz silniejszy
Ø Nie każdy
może wszystko… ale KAŻDY może zrobić progres…
Ø … pytanie
tylko ile musisz wykonać pracy, by go osiągnąć i czy tego naprawdę chcesz