piątek, 29 czerwca 2018

MÓZGOWA LITERATURA, CZ.6 - "Po pierwsze nie szkodzić"



Czas na kolejną, tym razem nieco inną odsłonę "Mózgowej literatury". Czemu inną? Ano, dlatego że książka, którą dziś opisze przedstawia nieco inne spojrzenie na mózg, aniżeli poprzednio recenzowane pozycje. Można rzec, że tym razem spojrzymy na mózg z typowo fizycznego punktu widzenia. Mniej będzie o funkcjonowaniu i rozwijaniu zdolności umysłowych. "Po pierwsze nie szkodzić" - bo o niej mowa, to książka która 2-3 lata temu okazała się prawdziwym bestsellerem. Ja sięgnąłem po nią przed kilkoma dniami i zdecydowanie tej decyzji nie żałuję. 

Henry Marsh to wybitny, brytyjski neurochirurg. Na operowaniu mózgów i wycinaniu ich guzów zjadł zęby. Na bazie swoich wieloletnich, zawodowych doświadczeń postanowił napisać książkę - przedmiot dzisiejszej recenzji.  

Lektura podzielona została na rozdziały, z których każdy opisuje historię pewnego przypadku, lub wydarzeń mających miejsce w określonej lokalizacji i czasie. Co charakterystyczne – za tytuły rozdziałów służą głównie rodzaje guzów, z którymi przyszło się mierzyć Marshowi. Samo to skłania w pewien sposób do refleksji i uświadamia z iloma to potwornościami musi stykać się ktoś wykonujący profesję neurochirurga. Znajdziemy tu więc cały "inwentarz" nowotworów mózgu - od tzw. szyszyniaków, przez  różnego rodzaju oponiaki i tętniaki, a na gruczolakach skończywszy. To co stanowi o sukcesie tej książki to z pewnością fakt, że pomimo wszystkich medycznych niuansów i terminów, jej język jest bardzo przystępny i zachęcający do pospiesznego zapoznawania się z kolejnymi stronami lektury. Tego typu książek jest jednak bardzo mało i Marsh stworzył swego rodzaju unikat. Na ogół temat neurochirurgii wydaje się być zrozumiały (choćby w minimalnym stopniu) tylko dla nielicznych, wtajemniczonych jednostek. Tymczasem, w "Po pierwsze nie szkodzić" stykamy się z niezwykle wciągającą, lekarską opowieścią, w której nie brak jest zwykłych, ludzkich wątków. Tu medyczne niuanse i skomplikowane operacje przeplatają się z realiami szarej, zwykłej codzienności. Marsh połączył i wyważył to wszystko w niezwykle zgrabny sposób. 

Książka ta wywołuje dość silne emocje. Kiedy czytamy o historiach śmiertelnie chorych, jawi się nam obraz zwykłych ludzi – takich jak my. Ludzi, którzy pomimo swej "normalności" zostali zaskoczeni przez brutalne koleje życia. Sprawia to, że losy bohaterów nie są dla nas obojętne, i z uwagą śledzimy ich dalsze historie - które kończą się różnie. Z pewnością jednym z dominujących uczuć, towarzyszących lekturze tej książki jest współczucie. I to zarówno dla pacjentów, jak i operującego ich Marsha. Autor wielokrotnie ukazuje, że w jego zawodzie równie trudny jak same operacje  - jest kontakt z cierpiącymi, oraz ich rodzinami. Wyrzuty sumienia, nieudane operacje, pretensje rodzin i zawód pacjentów - to wszystko jest chlebem powszednim dla praktykującego neurochirurga. Nie ma nieomylnych lekarzy i ta książka pokazuje to bardzo dobrze. Do przetrwania w tym zawodzie trzeba niezwykle twardej psychiki, a taką z pewnością posiada emerytowany już Marsh. Wielki podziw dla autora - zarówno za lata bezcennej i piekielnie trudnej pracy, jak i za opisanie tego w bardzo przystępny i intrygujący sposób, w swojej książce. 

"Po pierwsze nie szkodzić" to z pewnością pozycja nieprzeciętna i unikatowa. Nieprzypadkowo została okrzyknięta jedną z najważniejszych książek 2015, według "New York Timesa". W czasach, gdy tak modna jest nagonka na lekarzy, stanowi ona swego rodzaju przeciwwagę i bardzo możliwe, że niejednemu otworzy oczy, lub przynajmniej zmieni w pewnym stopniu punkt widzenia. Polecam ją jednak każdemu - zarówno tym "niezrównoważonym" w swoich poglądach, jak i po prostu osobom, które chciałyby spędzić czas na intrygującej, stymulującej mózg lekturze. 

MÓZGOWA LITERATURA, CZ.1 "Mózg. 41 największych mitów":

MÓZGOWA LITERATURA, CZ.2 "Mózg rządzi. Twój niezastąpiony narząd":

MÓZGOWA LITERATURA, CZ.4 "Mózg. Granica życia i śmierci":

MÓZGOWA LITERATURA, CZ.5 "Mózg. Opowieść o nas":
http://radzioactive.blogspot.com/2018/05/mozgowa-literatura-cz5-mozg-opowiesc-o.html

środa, 27 czerwca 2018

Mini recenzje - "Najlepszy trener na świecie", "Mentalny KOP", "Stan Futbolu"

Dziś kolejna odsłona mini recenzji i kolejna zdominowana przez pozycje o tematyce piłkarskiej. Mundial trwa w najlepsze i piłka nożna przoduje także w czytanych przeze mnie lekturach. Choć nasze orły zagwarantowały sobie wakacje jako jedni z pierwszych wśród uczestników mistrzostw, to przed nami jeszcze spora dawka dobrego futbolu. Zamiast obrażać się na tę najpopularniejszą dyscyplinę sportu, proponuję więc sięgnąć po ciekawą, tematyczną literaturę. 


Najlepszy trener na świecie - A. Bartosiak, Ł. Klinke 

Książka, która trafiła do polskich księgarni przed kilkoma tygodniami. Lektura ma formę wywiadu-rzeki z dawnym selekcjonerem reprezentacji Polski, kojarzonym głównie z mundialem w Argentynie (1978), flamastrami, oraz dużą szczęką. Mowa rzecz jasna o Panu Jacku Gmochu. Z książki wyłania się jednak obraz człowieka znacznie inteligentniejszego i wszechstronniejszego niż wielu chciałoby go postrzegać. Gmoch przeżył naprawdę wiele, a co istotne: potrafi się dzielić swoimi doświadczeniami oraz refleksjami w bardzo interesujący dla czytelnika sposób. A przyznać trzeba, że bohater książki to prawdziwa skarbnica wiedzy. Na duże pochwały zasługują tu także "wywiadowcy", czyli Arkadiusz Bartosiak, oraz Łukasz KlinkePanowie przygotowali się do wywiadu bardzo sumiennie, nie unikali także trudnych pytań. Dawno w moje ręce nie wpadła książka, którą czytało by mi się tak chętnie i szybko. Polecam serdecznie. 

Ocena: 9/10 


Mentalny KOP - Potęga Nastawienia – K. Czapeczka, R. Malinowski 

Jak sama nazwa może wskazywać - jest to pozycja traktująca o treningu mentalnym piłkarzy.  To dość skromna objętościowo książka, kierowana raczej do młodszych odbiorców. Autorzy twierdzą, że sporo wyciągnąć mogą z niej także 30-latkowie, no ale szanujmy się. Bohaterem książki jest 19-letni Sam. Sam to opóźniony umysłowo chłopak (a przynajmniej takie sprawia wrażenie), a jego zachowanie oraz zadawane przez niego pytania pasowałyby bardziej do 9-letniego dziecka. Pytania te zadawane są niejakiemu Robi'emu. Robi to emerytowany, kiedyś ponoć bardzo utytułowany piłkarz. Służy on młodemu (a jednocześnie czytelnikom) swoimi radami oraz ćwiczeniami mentalnymi, które mają uczynić z niego lepszego zawodnika.  Mentalny KOP to lektura dość lekka, radosna i napisana prostym językiem. Co nie znaczy, że  młodzi adepci futbolu niczego z niej się nauczą. To poprawna książka, choć w żadnym stopniu nie odkrywczaDla kogoś mającego wiek nastoletni już za sobą treść może trącić nieco banałem i tanim coachingiem. Pewien niesmak poczułem, gdy zajrzałem na profil książki w serwisie lubimyczytać.pl. Otrzymała ona dwie oceny, obie maksymalne (10/10). Obie prawdopodobnie przyznali... sami autorzy (brak jakichkolwiek ocen innych książek). Jeśli chodzi o tę pozycję, to mam dość mieszane uczucia. 

Ocena: 5/10 


Stan Futbolu – K. Stanowski 

Książka, o której głośno było przed mniej więcej dwoma laty. Teraz, kupiłem ją głównie z powodu przeceny i wydane 9,99zł okazało się całkiem trafną inwestycją. Wobec teraźniejszej sytuacji w polskiej piłce (szczególnie reprezentacyjnej), warto cofnąć się kilka lat wstecz i przypomnieć bieg wydarzeń, który poprzedził obecny "stan futbolu". Jeden z najbardziej cenionych ekspertów futbolowych w naszym kraju, poruszył w swojej książce główne tematy i problemy polskiej piłki na przestrzeni ostatnich lat. Podzielił się także swoją opinią na temat znanych osobistości piłkarskiego światka w Polsce. Wszystko to opisał przez pryzmat swoich własnych doświadczeń. Stanowski słynie przede wszystkim z ciętego języka, barwnych anegdot i zawsze dobrej znajomości zakulisowych, piłkarskich tajemnic. W "Stanie fubolu" żadnej z tych rzeczy nie zabrakło. Autor w bezpośredni, miejscami brutalnie szczery sposób rozprawił się z bolączkami i szkodnikami naszego, rodzimego futbolu. Ta książka ciekawi, rozśmiesza, ale i zmusza do przemyśleń.  To 400 stron naprawdę wciągającej lektury. Polecam każdemu, kto jeszcze po nią nie sięgnął. 

Ocena 8/10 

czwartek, 14 czerwca 2018

Kilka słów o: storytelling, zaufanie, sukces


Kolejny post i inauguracja kolejnego cyklu na moim blogu. Tak jak w przypadku innych cyklów, tak do tego będę powracał raz w miesiącu. Nie jest to jakaś gigantyczna zmiana, ale bardziej nadanie transparentu postom, w których dzielę się swoimi przemyśleniami na dany, nurtujący mnie zwykle temat. Na początek dość obszernie. Napiszę co moim zdaniem jest ważne, by odnieść szeroko pojęty sukces w dzisiejszych czasach, oraz czego oczekują od nas inni ludzie. Nie zabraknie też paru słów o szukaniu/sprzedawaniu własnej tożsamości, oraz zdobywaniu zaufania - także do samego siebie. Zapraszam do lektury. 

Chyba każdy z nas kojarzy jakieś rodzinne legendy, historie przekazywane z pokolenia na pokolenia, które mają dowieść jaki to ktoś kiedyś nie był. Przykładowo: dziadek to był kiedyś taaaki silny, że potrafił podnieść byka i przenieść go przez pół wsi. A ojciec to był za młodu taki wymiatacz, że potrafił to i to. No, zapewne kojarzycie motyw. Warto dodać, że w tym wypadku piewcami często są sami bohaterowie tego typu opowieści. Zastanawialiście się kiedyś nad tym głębiej, o co tu tak naprawdę chodzi, i jak to jest że kiedyś/gdzieś praktycznie każdy wedle swoich zapewnień był kozakiem? 

Wydaje się, że jedną z rzeczy, które robią w branży marketingu największą furorę w ostatnich latach, jest tzw. storytelling. Jak sama nazwa wskazuje, cały proceder polega na opowiadaniu i co w tym wypadku kluczowe - sprzedawaniu ludziom określonych historii. Nie jest to tak naprawdę nic skomplikowanego i rewolucyjnego. Marketingowcy lubią jednak tworzyć wokół prostych rzeczy jakąś fascynująca otoczkę, a pisząc dosadniej - aurę zajebistości. Nasi dziadkowie i jeszcze dawniejsi przodkowie zajmowali się tym już jednak lata temu. Po co to wszystko w ogóle? Ano po to, żeby zyskać w oczach innych ludzi coś tak bardzo istotnego jak wiarygodność, szacunek i zaufanie. Proste. Jak się jednak głębiej zastanowić, to storytelling uprawia w zasadzie każdy. I nie potrzeba nam do tego nazywać tego wszystkiego w taki profesjonalny i fajowy sposób. 

Każdy chce być szanowany, akceptowany i respektowany. A dużo łatwiej jest zdobyć szacunek poprzez jakieś działające na wyobraźnię osiągi/wyczyny/sukcesy. Tymczasem nie oszukujmy się - większość ludzi nie dokonuje w życiu czegoś niewątpliwie wybitnego (w jakiejkolwiek dziedzinie). Tu z pomocą przychodzą takie "narzędzia" jak właśnie storytelling, oraz... przeszłość. Tak, bo to co zdarzyło się (o ile w ogóle zdarzyło 🙂w nie określonym precyzyjnie miejscu i czasie o wiele łatwiej jest odpowiednio "opakować", zaprezentować i sprzedać. Dan Ariely, w swojej głośnej książce "Szczera prawda o nieuczciwości" zapewnia, że na dobrą sprawę oszukuje każdy z nas... W mniejszym lub większym stopniu, rzecz tylko w tym gdzie ktoś ma ustawioną swoją moralną granicę. Dla jednych szczytem bezczelności będzie dodanie sobie centymetra wzrostu w dowodzie osobistym, dla innych opowiadanie totalnie zmyślonych historii będzie chlebem powszednim. Ja w tej kwestii generalnie się zgadzam i myślę, że tam gdzie krztyna cwaniactwa i inteligencji, tam kłamstwo zostaje zastąpione odpowiednio przedstawioną prawdą. Chodzi mi tutaj o swego rodzaju redukcjonizm i kurczowe trzymanie się korzystnych dla nas faktów, choć bez użycia obiektywniejszej, całościowej perspektywy. Tego typu podejście to m.in. zmora ludzi bombardowanych wszelakimi reklamami cudownych leków i suplementów. Nie chodzi mi jednak o to, by popadać ze skrajności w skrajność i nie wierzyć nikomu i niczemu - no bo przecież wszyscy chcą nas na każdym kroku oszukać i wykorzystać. 

Taką tendencję mają już ludzie. Celowo nie piszę "tak już mają Polacy", jak to jest od dłuższego czasu modne. Człowiek boi się niezrozumiałego dla niego przekazu. Rzecz dotyczy po prostu konstrukcji ludzkiej psychiki i jej tendencji. Lubimy i chcemy prostych historii i przesłań. Wybornie jeśli coś jest dobre, lub złe. Czarne, lub białe. Chcemy mieć poczucie zrozumienia wydarzeń wokół nas, że to wszystko "ogarniamy". Ponad złożonością sytuacji preferujemy zatem anegdoty i "storytellingowe" historie. Tego właśnie pragną leniwe mózgi. Dziadka dźwigającego byki. On był najlepszy i w to masz wierzyć. Nie dopytuj ile w ogóle ten byk ważył, kto był świadkiem tych wydarzeń i co w tym wypadku oznacza "przemierzyć pół wsi". Zrobił to i tyle. Na ch*j drązyć temat. 

Mózg łaknie silnych, klarownych bodźców. M.in. dlatego taką popularnością cieszą się wszelakiego rodzaju opioidy. Ale to dotyczy wielu kwestii, także tego jakich ludzi podziwiamy i czego od nich oczekujemy. Przynajmniej w pierwszym, typowo instynktownym odruchu. Całkiem niedawno, jeden z najbardziej szanowanych przeze mnie fachowców od przygotowania fizycznego  opublikował całkiem ciekawy tekst. Mowa tu o Macieju Bielskim i jego poście na facebooku – m.in. na temat pokory i popularności. Maciej zawsze był zwolennikiem tego pierwszego, ale naprawdę doceniony został dopiero wtedy gdy zdecydował się wyjść bardziej do ludzi (mediów) i samodzielnie przystąpić do promocji własnej osoby. Zrobił to za radą ojca jednej z największych (a już na pewno w branży fit) grup szkoleniowych w Polsce, samego Jakuba Mauricza. Tak to jest. Ludzie generalnie unikają głębiej schowanych i trudniej dostępnych mądrości. Chcą wszystkiego tu i teraz. Ty masz się pchać ryjem przez innych autopromować, a lud już samodzielnie oceni - czy jesteś tym dobrym, czy złym. Jakub rzekł: "koniec ze skromnym Bielskim - idź i pokaż wszystkim co potrafisz". Maciej posłuchał, uwierzył w siebie i zapewne teraz tego nie żałuje.  

Wydaje się, że sensowną alternatywą dla wciskania upiększonych anegdot są obiektywnie mierzalne osiągnięcia. Jesteś dobry? Pokaż dowód, pokaż papier i potwierdzenie tego, czego dokonałeś. Ludzie "poradzili" sobie, jednak i z tym. Tendencja do upraszczania i sprzedawania ładnie brzmiących haseł znalazła miejsce także i tu. Stąd od jakiegoś czasu mamy wysyp przeróżnych szkół i akademii o co raz bardziej fachowo brzmiących nazwach. Wszystkie oferują Ci dodanie ich wielce prestiżowej nazwy do własnego CV, a przede wszystkim papiery. Papiery na wszystko. Teraz masz papiery i certyfikaty to na pewno jesteś kimś. Żeby nie było.. Nie ma przecież nic złego w ich posiadaniu i zdobywaniu. Wręcz przeciwnie - należy docenić chęć rozwoju i ambicje. Warto jednak pamiętać, że są one tylko potwierdzeniem tego czym się zajmujesz.  Najważniejsze co rzeczywiście sobą prezentujesz. Większość papierów w dzisiejszych czasach większej wartości jednak za sobą nie niesie (są oczywiście wyjątki). Znacznie ważniejsze jest to co zrozumiałeś i czego się dowiedziałeś w procesie ich zdobywania. A przynajmniej tak powinno być. To co naprawdę jest kluczowe, by stać się skutecznym w danej branży to świadomość, otwarty umysł, inteligencja, oraz umiejętność przekazu posiadanej wiedzy. I właśnie te rzeczy docenią ci bardziej kumaci konsumenci oraz dobrzy pracodawcy. 

Niedawno do polskich księgarni trafiła kolejna pozycja znanego, polskiego blogera i przedsiębiorcy - Michała Szafrańskiego. "Zaufanie, czyli waluta przyszłości. Moja droga od zera do 7 milionów z bloga" - tak brzmi jej tytuł. Książki jeszcze nie czytałem (choć czeka już grzecznie na półce), ale po samym tytule mogę już z dużą dozą prawdopodobieństwa stwierdzić co mniej więcej autor w niej przekazuje. Zastanów się, znajdź pomysł na siebie i dobierz do tego storytelling, który kupi jak największa część społeczeństwa. "Od zera do bohatera" to jeden z najpopularniejszych i najchętniej kupowanych przez ludzi motywów. Niezmiennie i od lat. Jeśli dodasz do tego trochę pracy (a często dość sporo) i lud Ci zaufa to wygrałeś, a sukces, sława i pieniądze są Twoje. Jeśli chodzi o samego Michała, to przyznam że niespecjalnie śledziłem jego życiowe losy. Spotkałem się jednak już z komentarzami, że historia jest w oczach niektórych czytelników dość mocno upiększona, a autor nigdy od przysłowiowego zera nie zaczynał. To prawdopodobnie właśnie magia  wałkowanego przeze mnie storytellingu 🙂 

Mimo wszystko, daleki jestem od rzucania z przekonaniem, że na bank było tak, czy tak. Nie wiem, nie zweryfikuję, nie jestem od ostatecznych i jedynych słusznych osądów. Nikt nie jest. Pamiętajmy, że coś takiego jak jedyna, obiektywna rzeczywistość tak naprawdę nie istnieje. Ludzki mózg oszukać jest bardzo łatwo i dzieje się to na każdym kroku. Czy jesteśmy tego świadomi, czy nie (zwykle nie jesteśmy). Każdy odbiera świat i bodźce z niego płynące trochę inaczej. Wszystko opiera się właśnie na zaufaniu (czy go udzielamy, czy nie) i naszej subiektywnej ocenie wiarygodności danych zjawisk i zachowańSądzę, że kluczową sprawą jest, by po prostu pielęgnować samodzielnie myślenie i nie doprowadzać do samoograniczenia. Bo jak rzekł kiedyś pewien amerykański muzyk: "Umysł jest jak spa­dochron. Nie działa, jeśli nie jest ot­warty".