sobota, 29 kwietnia 2017

O bieganiu słów kilka


Wiosna w pełni, także sezon biegowy ruszył na dobre. Ulice zalewają fale biegaczy (głównie rekreacyjnych), którzy niejednokrotnie przygotowują się do masowych, publicznych zawodów. Już w niedzielę, w takim wydarzeniu wezmę udział i ja. Jestem biegaczem typowo sezonowym, żadnym specem w tej dziedzinie – nie będę ukrywał. Mimo to parę masowych biegów już zaliczyłem, a "sezonowcem" jestem z założenia, nie z braku zapału czy konsekwencji. Mam też na temat rekreacyjnego biegania kilka przemyśleń.  

Według mnie podstawą przy podejmowaniu jakiejkolwiek aktywności fizycznej o regularnym charakterze (min. 2x w tygodniu) jest uświadomienie sobie do czego dążymy i po co. Mam wrażenie, że w 80% przypadków za słomiany zapał u rekreacyjnie trenujących (cokolwiek) odpowiada właśnie brak konkretnego, mierzalnego celu. Co więcej – ten cel trzeba zwyczajnie w świecie  chcieć osiągnąć. Ale chcieć naprawdę, nie na zasadzie: „fajnie by było to zrobić, ale… jest milion ważniejszych rzeczy i tak naprawdę to nic się nie stanie jeśli się nie uda”. Przy takim podejściu można być już z góry pewnym porażki. Wówczas można mieć pretensje wyłącznie do samego siebie. To naprawdę nie wina braku czasu, predyspozycji, czy innych przeszkód. Wszak „kto chce szuka sposobu, kto nie chce szuka powodu”. Niby to banalne, jednak jakby wiele osób o tym zapominało, lub nie chciało myśleć. Żeby nie było – nie nawołuje tym samym do tego byśmy za każdym razem mierzyli sobie (między)czasy oraz wszelkie inne parametry biegowe, nie wychodząc z domu bez włączonego Endomondo. Nie zachęcam również do wydawania na start kilkuset złotych na pro-buty z różnymi, cudownymi pseudosystemami oraz najlepszą termoaktywną odzież – koniecznie oczojebną. Zapisanie się na jakiś masowy bieg na 5, czy 10 km może być fajną motywacją. Nie róbmy tego jednak na 3-4 tygodnie przed biegiem, podczas gdy wstać z kanapy dopiero zamierzamy. Pośpiech jest zdecydowanie złym doradcą. Jeśli jesteśmy typowymi „kanapowcami”, czy po prostu trochę się ostatnimi czasy zapuściliśmy to optymalnym rozwiązaniem będą marsze. Nie ma się co porywać z motyką na słońce, bo to prosta droga do zniechęcenia oraz kontuzji.

Mocno pochylona (zgarbiona) sylwetka, mocne koślawienie lub szpotawienie kolan, dziwne zataczanie nóg na boki, czy karykaturalne wręcz „łapanie powietrza” rękami. To wszystko można zaobserwować na ulicy u biegaczy-amatorów. W żadnym wypadku nie chcę tu się wywyższać. Sam popełniałem sporo błędów, a i dalej moja biegowa technika jest daleka od ideału. Chciałbym tylko zwrócić uwagę na podejście do tego co się robi. Nie ma nic złego w byciu sezonowym biegaczem. Skoro robimy coś okresowo to warto jednak podejść do tematu rzetelnie i z głową. Lepsza jest mniejsza częstotliwość działania, niż większa, negatywnie wpływająca na jakość. Takie też sam mam obecnie podejście do biegania (a przynajmniej staram się takie mieć). Nie - jak najwięcej, jak najszybciej, ile starczy motywacji i tchu. Skoro wiesz, że i tak zawodowcem nie będziesz to wcale nie musisz wychodzić w swoim trenowaniu dalece poza strefę komfortu (czasem to się jednak przydaje). Jeśli czerpiesz przyjemność z samego procesu biegania to super, możesz biegać przez większość roku. Mam tylko nadzieję, że wiesz co robisz. Jeśli bieganie jest dla Ciebie bardziej narzędziem (tak jak dla mnie) to wyznacz sobie np. 1-2 okresy w roku, które przeznaczysz na cykle biegowe (po 6-8 tygodni). Z tym narzędziem, to mam na myśli sytuacje kiedy bieganie ma Ci posłużyć do konkretnego, innego celu. Najczęściej do zgubienia masy ciała (tkanki tłuszczowej) lub budowy wytrzymałości tlenowej. Bieganie do realizacji tych celów nie musi być jednak koniecznie, o czym chyba wielu nie wie, lub nie jest całkiem świadomych.

Zanim zaczniemy biegać warto byłoby (oprócz uświadomienia sobie celu) przeanalizować naszą budowę ciała oraz biomechanikę ruchu. Wszyscy w jakiś sposób różnimy się od siebie fizycznie. Czemu więc wszyscy mielibyśmy biegać tak samo, w podobnym tempie i biegając te same dystanse? Bieganie bieganiu nie równe. Przebiegnięcie w solidnym tempie 2 kilometrów ma zgoła inny wpływ na organizm niż zaliczenie (pół)maratonu. Ale czy bieganie (w jakiejkolwiek formie) każdemu wyjdzie na zdrowie? Otóż nie. Jeśli Twój kręgosłup ma pogłębioną lordozę lędźwiową (hiperlordozę) to dłuższe biegi mogą ją pogłębić oraz powodować ból w okolicach lędźwi. Innym problemem związanym z postawą jest hiperkifoza, czyli pogłębienie naturalnej krzywizny kręgosłupa w odcinku piersiowym. Taki typ wady postawy charakteryzują barki wysunięte do przodu (protrakcja), schowana klatka piersiowa i okrągłe plecy (garbienie się). Częste bieganie może pogłębić i tę wadę. Podobnie sprawa ma się z bocznym skrzywieniem kręgosłupa, czyli kifozą. Kolejnym przeciwskazaniem związanym ze strukturą naszego ciała jest znaczna szpotawość lub koślawość kolan. Oczywiście z tym wszystkim można jakoś walczyć, szczególnie jeśli jesteśmy stosunkowo młodzi. Chcę zwrócić tylko uwagę, że wielu ludzi biega nie zdając sobie sprawy z tego, że tak naprawdę pogarszają funkcjonalność i postawę własnego ciała. Jeżeli chcemy koniecznie biegać to wspierajmy biegi przemyślanymi treningami siłowymi, które będą niwelować nasze wady postawy, czy dysbalanse mięśniowe. Częstym błędem jest samo bieganie, bez zastanowienia się jaki to ma rzeczywisty wpływ na nasze ciało.

Bieganie po kilka kilometrów to wysiłek wytrzymałościowy, w którym pracuje głównie dolna połowa ciała. Jeśli zależy nam na lepszym zdrowiu oraz estetycznej sylwetce to zawsze lepszym wyborem będzie uprawianie tylko treningu siłowego niż tylko biegania. Bieganie same w sobie może być fajnym uzupełnieniem, jednak jako główna i jedyna dyscyplina niekoniecznie przyniesie nam takie rezultaty jakie byśmy chcieli odnieść w kwestii poprawy jakości sylwetki. Często można się spotkać z błędnym myśleniem typu „ im więcej tym lepiej, więcej schudnę, będę zdrowsza/zdrowszy”. Zdecydowanie nie tędy droga. Pomijając już kwestie kortyzolu, czy silnego katabolizmu. Człowiek nie jest stworzony do pokonywania ciągłym biegiem dłuższych dystansów (>10km). Nie jest przypadkiem, że według źródeł (legend?) pierwszy maratończyk po dobiegnięciu do celu zmarł. Nie jestem fanem „zażynania się”, z punktu zarówno zdrowotnego jak i sylwetkowego lepsze są biegi krótsze (do ok. 5km).

Reasumując: zanim zaczniesz biegać na dobre pozwól by ktoś zaznajomiony z tematem spojrzał na Twoje ciało i technikę biegu. Może oszczędzić Ci to dużo zdrowia, a także mentalnych rozczarowań. Nie każdy musi biegać, a dla wielu inne aktywności fizyczne mogą przynieść dużo więcej pożytku na różnych płaszczyznach. Więcej o bieganiu na pewno wspomnę w przyszłości. To takie moje przemyślenia na początek, „słowo na biegową niedzielę” : ) Powodzenia wszystkim w osiąganiu swoich celów, oraz ustalania i realizowania ich z rozsądkiem.




wtorek, 25 kwietnia 2017

Przed walką Anthony Joshua vs. Władimir Klitschko - obszerna analiza


Choć do walki roku (a może i dekady?) w wadze ciężkiej zostało jeszcze kilka dni, to powiedziano o niej już prawie wszystko. Brakuje tylko mojej analizy, więc zabieram się do pracy.

Doświadczenie/kariera

Paradoksalnie mistrz wielkim doświadczeniem nie dysponuje, szczególnie na ringach zawodowych. Mimo to Anthony Joshua ma w swojej kolekcji kilka niezłych skalpów: Kevin Johnson (Joshua to jedyny bokser, który go znokautował),  Dillian Whyte, Dominick Breazale, Eric Molina. Choć to przyzwoite osiągnięcia to nie można tego w żaden sposób porównać do „resume” Władimira Kliczki. Co ciekawe „AJ” przeboksował dotychczas na zawodowych ringach mniej rund niż Kliczko stoczył walk, czy zaliczył nokautów. „WK” na zawodostwie boksuje od ponad 20 lat, a zanim stracił mistrzowski tytuł IBF na rzecz Fury’ego dzierżył go przez ponad 9 lat. Łącznie zaliczył 23 udane obrony tytułu. Te liczby mówią same za siebie. AJ’owi w zdobywaniu ringowego doświadczenia na pewno nie pomaga jego destrukcyjny styl, poparty dynamitem w pięściach. Jak dotychczas Anthony nigdy nie boksował więcej niż 7 rund. Wedle relacji naszego Mariusza Wacha – sparingpartnera Joshuy przed pojedynkiem z Kliczką, AJ przesparował  na obozie przygotowawczym ogromną ilość rund. Czyżby w ten sposób sztab Anthony’ego chciał nadrobić pewne braki w ringowym obyciu mistrza? Nie ma się co tu rozwodzić, pewne jest że WK bije AJ’a  doświadczeniem na głowę. Pytanie tylko: jakie to będzie miało znaczenie, gdy zabrzmi pierwszy gong?



Ostatnie walki

Ostatnia walka AJ’a miała miejsce 10 grudnia 2016 roku. Zdemolował w niej, w ciągu 3 rund bardzo solidnego Erica Molinę. Ciężko cokolwiek zarzucić Anthony’emu w kwestii jego dyspozycji w ostatnich pojedynkach. Po prostu wykonywał swoją „robotę”, tak jak miał to robić. Wydaje się, że Anglik jest ciągle na fali wznoszącej – odkąd przeszedł na zawodostwo. Joshua jest w rytmie, toczy regularne walki, choć co ciekawe przed walką z Kliczką zanotował najdłuższą jak dotychczas przerwę od boksu. Te 4,5 miesiąca przerwy po wcześniejszym maratonie może być jednak zbawienne w kontekście czasu na regenerację, czy przygotowanie taktyczne pod tak silnego rywala jak Kliczko. Nie sądzę natomiast, by blisko 1,5 roczna przerwa miała jakiś pozytywny wpływ na Władimira. W tym wieku (41 lat) każdy miesiąc rozbratu z boksem może mieć duże znaczenie. Z drugiej strony wszyscy wiemy jakim profesjonalistą jest WK. Ciężko sobie wyobrazić, by podczas tej przerwy Kliczko odpuszczał trzymanie formy, zwłaszcza że przez długi czas wierzył w rewanż z Furym. Władimir to raczej ktoś ze starej generacji mistrzów, będących w formie przez 365 dni w roku. Inną sprawą jest wyczucie dystansu, czy odporność na ciosy. Jak to będzie wyglądać po tak długiej przerwie? Ostatnie walki WK nie były dobre. Wiele mówiło się o słabej dyspozycji Władimira z Fury, natomiast niewielu zauważa że już w poprzednim starciu z Jenningsem (mimo, że wygranym), Kliczko wypadł jak na siebie dość blado. Jennings jest równie atletyczny co Joshua, jednak jego gabaryty, siła ciosów i lekkość ich zadawania znacznie odbiegają od AJ’a. Władimirowi „z Jenningsa” wielkich szans z Joshuą nie daję.  Choć „By-by” przegrał to zneutralizował sporo z atutów Kliczki i na swój sposób „zapchał” jego boks. Można uznać, że już wtedy mieliśmy pewien zwiastun słabszej postawy Władimira w potyczce z Furym. Ostatnią niezłą walkę WK stoczył więc z Pulevem, a było to już 2,5 roku temu. W podobnym czasie AJ toczył swoją 10 zawodową walkę, nokautując Michaela Sprotta. Reasumując – jeżeli Kliczko ma wygrać z Joshuą to musi być w najlepszej dyspozycji od kilku lat. Czy jest to możliwe u 41-letniego już boksera?



Umiejętności

Anthony Joshua nie został jeszcze do końca zweryfikowany. Tak naprawdę nie wiemy jak zachowa się, gdy ktoś zmusi go do zmiany taktyki, poszukania nowych rozwiązań. To co można już z pewnością powiedzieć o umiejętnościach AJ’a to:
  •     Ma zadatki na naprawdę dobrego kontr-boksera
  •       Jego repertuar obronny jest dość prosty, ale i skuteczny (głównie ruchy głową na boki i              odchylenia, ew. przyjmowanie ciosów na gardę)
  •     Potrafi bardzo precyzyjnie uderzyć, a jego ciosy są trudne do zauważenia (zwracał na to            uwagę choćby Molina)
  •    Jest dość statyczny jeśli chodzi o pracę nóg. Z jednej strony daje mu to stabilniejszą pozycję      do  zadawania mocnych uderzeń, a z drugiej sprawia że jest bardziej podatny na                          przyjmowanie ciosów „na sztywno”

O Władimirze Kliczko wiemy w zasadzie wszystko, prócz tego którą z jego bokserskich wersji ujrzymy w sobotę. Ważna będzie głowa i zimna krew, to oczywiste. Silny, lewy prosty, praca nóg i wyczucie dystansu – to mogą i powinny być atuty WK w tej walce. Dużo w tym pojedynku zależy od tego jak AJ zachowa się po przyjęciu czystego lewego lub/i prawego prostego (o ile będzie je przyjmował). Kliczko ma w swoim arsenale jeszcze jedną broń, która może skutecznie uprzykrzyć życie Anthony’emu – klincze. Ciężko powiedzieć jak może wyglądać kondycja i motoryka mistrza po kilku rundach wieszania się na nim ponad 110-kilowego cielska. Zobaczymy, czy AJ mu na to pozwoli. Dobrą bronią na WK i jego klincze mogłyby być krótkie ciosy podbródkowe i sierpowe, zadawane w półdystansie. Jak jednak twierdzi Wach: półdystans nie jest tym w czym Anthony najlepiej się odnajduje. Władimir zresztą też. Kliczko najlepiej czuje się, gdy może boksować tak, by być poza zasięgiem rywala, lub za blisko niego (klincze). Przy dorównującym mu warunkami fizycznymi AJ’owi może to być trudne do realizacji.



Taktyka

Wydaje się, że taktyka którą spróbują obrać obaj pięściarze jest łatwa do przewidzenia. Joshua będzie starał się wywierać inteligentną presję – unikać prostych ciosów schodząc głową na boki i natychmiast odpowiadać. Według mnie taki scenariusz zakończenia pojedynku jest bardzo prawdopodobny: WK próbuje zadać lewy prosty, lecz AJ robi unik z zakrokiem w prawo i błyskawicznie wystrzela prawym prostym/sierpem.  WK jest zamroczony, a AJ natychmiast dopada do Ukraińca i „wykańcza robotę” serią piekielnie mocnych ciosów.  Taktyka Władimira? Przede wszystkim mocny, lewy prosty. Jeśli ten cios będzie dochodził celu, to może naprawdę utemperować zapędy Anthony’ego, a nawet go naruszyć (szczególnie w zestawie z prawym prostym). Groźną bronią może być też bezpośredni lewy hak/sierp, którym Kliczko już nie raz nokautował rywali. Jeśli choć część z tego będzie wchodzić to AJ może być mocno zdezorientowany, bo jak dotąd nigdy z podobną sytuacją na ringach zawodowych się nie spotkał. Lewy prosty, aktywne nogi i klincze – to przepis Władimira na Joshuę. Jeśli ten lewy Kliczki będzie skuteczny, to jego szanse na sukces ogromnie wzrastają. Jeszcze inaczej. Skoro AJ’a potrafił naruszyć Whyte, to czemu nie miałby tego zrobić Władimir? Według mnie w pomyślnej realizacji taktyk przez pięściarzy równie duże znaczenia co głowa, będzie miała szybkość (ile jeszcze jej zostało Kliczce?).



Przygotowanie fizyczne

AJ to wzór współczesnego atlety. Jak przyznał sam WK: „mógłby być mistrzem crossfitu”. Joshua trenuje pod kątem przygotowania fizycznego w English Institute of Sport. Za kondycję mistrza odpowiada głównie Jamie Reynolds, współpracujący też m.in. z gwiazdami światowego futbolu. Generalnie Joshua trenuje z użyciem najnowocześniejszych metod treningowych. Jeśli widzieliśmy jakieś migawki z treningu fizycznego Władimira Kliczki to najpewniej trzymał on w ręku jakieś sztangielki lub używał innych tradycyjnych sprzętów i metod do rozwoju siły. Czy te przeciwieństwa nie przypominają wam jakiegoś filmu? J W przypadku AJ’a jestem przekonany, że będzie on pod względem fizycznym przygotowany perfekcyjnie (jak zawsze zresztą). Na tym też bazuje jego styl, co jest wielkim atutem Anglika. Co do WK, to mam 3 małe znaki zapytania. Mianowicie jak na kondycję fizyczną Ukraińca wpłyną: jego wiek, przerwa od boksu, oraz… zdrowie. Tak, nie jestem przekonany co do całkowitej dyspozycji zdrowotnej Władimira. Około tygodnia temu pojawiły się pogłoski jakoby jakoby Kliczce przydarzył się jakiś uraz, mogący nawet przyczynić się do przełożenia/odwołania walki. Plotka została co prawda zdementowana, ale… niektórzy pamiętają zapewne sytuację sprzed kilku tygodni, przed walką David Haye – Tony Bellew. Na niedługo przed potyczką pojawiły się głosy o problemach zdrowotnych „Hayemakera”. Abstrachując już od tego, że w przypadku Davida nie były to szczególnie zaskakujące wieści – plotki znalazły swoje potwierdzenie w ringu. Haye zmagał się z nie do końca zaleczoną kontuzją ścięgna Achillesa, która odnowiła się podczas walki. Z pewności miało to nie mały wpływ na jej przebieg. Dostrzegam pewne analogie, ale oby na pogłoskach się skończyło… Wierzę w 100-procentowy profesjonalizm Władimira jednak nie na wszystko niestety ma się wpływ. Jeśli tylko WK będzie w tak dobrej formie fizycznej jak zapowiada (na migawkach z treningów prezentuje się b.dobrze) to możemy być świadkami najbardziej atletycznej walki w historii wagi ciężkiej - bez cienia przesady.


Głowa/mentalność

Psychika Anthony’ego Joshuy jak do tej pory generalnie nie zawodziła. Niejednokrotnie boksował już przed dużą widownią oraz pod dość duża presją (szczególnie walka z Dillianem Whyte’m). Jak dotychczas nie widzieliśmy, by ranga wydarzeń potrafiła w jakiś sposób wystraszyć czy sparaliżować AJ’a. Jak będzie z WK? Zobaczymy. Póki co do głowy Joshuy zastrzeżeń mieć nie można. Psychika Władimira Kliczki to już nieco bardziej złożona sprawa. WK miał już w swojej karierze psychiczne wzloty i upadki. Można odnieść wrażenie, że Kliczko staje się czasem niewolnikiem własnego natłoku myśli. Tak to wyglądało w walce z Fury’m. Nie demonizowałbym jednak psychicznych słabości Ukraińca. By osiągnąć i utrzymać to co Kliczko trzeba naprawdę mocnej głowy. Jak bardzo utalentowanym pięściarzem by się nie było. Wygląda to trochę tak, że WK podchodzi do AJ’a jak do młodszego brata, który kiedyś pod jego okiem trenował. Władimir jako mentor chciałby pokazać „młodemu” kilka sztuczek i udzielić jeszcze jednej lekcji. Myślę, że to dobre podejście, które jest obarczone dużo mniejszą presją niż bronienie po raz kolejny mistrzowskiego tytułu. Przegrywający mistrz traci wszystko na co do tej pory zapracował. Sądzę, że Władimir może być w tej walce pod względem psychicznym bardzo mocny. Choć wszystko jest możliwe. Co do motywacji obu zawodników to nie można mieć żadnych wątpliwości – obaj  maksymalnie pragną zwycięstwa, które będzie miało historyczny wymiar. Między innymi z tego powodu ta batalia zapowiada się tak pasjonująco. Tu nie będziemy mieć do czynienia z wieloma kalkulacjami. A jeśli któryś z nich spróbuje - może zostać dotkliwie skarcony.

Trenerzy

Trener Joshuy  - Rob McCracken wydaje się typem dobrego wujka. To były, niezły bokser, który służy radami młodemu mistrzowi. Ciężko mi powiedzieć jak zachowa się w przypadku problemów Anthony’ego. To raczej nie jest typ, który wstrząśnie Anglikiem. Dotychczasowa współpraca z Joshuą układała się bezbłędnie. Podobny styl pracy ma Jonathon Banks, choć tutaj jego funkcja „cichego podpowiadacza” jest bardziej zrozumiała. Sam Władimir wydaje się bić Banksa doświadczeniem. Trener Kliczki jest młodszy od swojego podopiecznego. Czy to musi być minusem? Niekoniecznie, ale na pewno minusem jest brak w narożniku Ukraińca śp. Emmanuela Stewarda. W kryzysowych momentach  może go bardzo brakować, a według niektórych boks Kliczki regresuje właśnie od czasu śmierci legendarnego trenera.


Podsumowanie

Młodość, czy doświadczenie? Młody mistrz, czy stary mistrz? Czy Władimir to jeszcze „ten" Władimir? Znaków zapytania jest dużo, a na odpowiedzi przyjdzie nam poczekać do sobotniego wieczoru. W poprzednim wpisie zaprezentowałem historyczne walki, w których można by się doszukiwać analogii w stosunku do starcia Joshua -Kliczko. Historia pokazuje, że częściej zwycięża młodość. Tak już jest skonstruowany ten świat, wszystko się kiedyś kończy. Teoretycznie każda nowa generacja jest w jakimś sensie lepsza. Z drugiej strony, jeśli ktoś ma być długowiecznym mistrzem to właśnie ktoś prowadzący się tak jak Władimir. Kto ma teraz zatrzymać Joshuę, jeśli nie ktoś taki jak on? Kto jeszcze czegoś nauczy młodego mistrza przed jego wejściem na prawdziwy, bokserski Olimp? Jednocześnie, kto ma ostatecznie wysłać Kliczkę na emeryturę jeśli nie ktoś taki jak Joshua? Młody, silny, duży, ułożony mentalnie, a zarazem błyskotliwy. Bokser przyszłości. Przyznam, że stawiam właśnie na Anglika. Takie jest według mnie przeznaczenie, ale pewne jest tylko jedno: w sobotę będą wielkie grzmoty ;)

Mój typ: Anthony Joshua wygra przed czasem






poniedziałek, 24 kwietnia 2017

5 historycznych walk „Młody mistrz vs. Stary mistrz” (w wadze ciężkiej)

Już za kilka dni będziemy świadkami długo wyczekiwanego pojedynku. Pojedynku, który bez względu na rezultat napisze nową historię wagi ciężkiej. Eksperci z całego świata prześcigają się w pisaniu i wygłaszaniu analiz na temat nadchodzącej walki. Kto zatriumfuje? Joshua, czy Kliczko? Postanowiłem podejść tym razem do tematu nieco inaczej. Z pewnym dystansem, ale i pragmatyzmem zarazem. Przedstawię 5 pamiętnych walk w wadze ciężkiej, które można uznać za starcie młodego i nowego pokolenia boksu*. Przyjrzyjmy się zatem co mówi historia, jaki przebieg  i rezultat miały podobne potyczki w przeszłości.

5. Rocky Marciano (28),  wówczas 37-0 (32 KO) vs. Joe Louis (37) 66-2 (52 KO) (w nawiasach ówczesny wiek zawodników) 1951-10-26 Madison Square Garden



Na początek mały wyjątek, bo w tym przypadku Marciano tytułu mistrza świata jeszcze nie posiadał. Był już jednak jednym z najpoważniejszych pretendentów do pasa i w rzeczywistości sięgnął po niego niecały rok później – 23 września 1952 roku. Joe Louis miał już 37 lat, a rok wcześniej powrócił do boksu ze sportowej emerytury. Wedle źródeł głównym motywem powrotu „Brown Bombera” była potrzeba spłacenia długów. Początkowo Marciano nie palił się do potyczki z pięściarzem, którego przez lata podziwiał. W końcu uległ namowom Louisa. Mimo, że wielu zgodnie twierdziło że to już nie ten Louis co dawniej, to był on  faworytem w oczach bukmacherów. Choć już wtedy notowania Marciano były dość wysokie, to jego boks był bardzo surowy i prosty w porównaniu do umiejętności żywej legendy, z którą przyszło mu się zmierzyć. W tym właśnie kibice „Brown Bombera” upatrywali jego przewagi. Górą była jednak młodość. Zakontraktowana na 10 rund walka nie potrwała pełnego dystansu. Ewidentnie podstarzały Louis padł na deski w 8 rundzie. Co prawda udało mu się wstać, lecz po kilkudziesięciu sekundach było już po wszystkim. Piekielnie mocno bijący Marciano dopadł do naruszonego weterana, trafił w szczękę potężnym lewym sierpowym i poprawił prawym prostym. Nieprzytomny Lewis wypadł za liny, będąc znokautowanym na oczach przeszło 17 tysięcy widzów, zgromadzonych tego dnia w Madison Square Garden.

4. Muhammad Ali (23), 21-0 (17 KO) vs. Floyd Patterson (30), 43-4 (32 KO) I 1965-11-22 Convention Center



Muhammad Ali (wtedy jeszcze Cassius Clay) opromieniony dwoma zwycięstwami nad faworyzowanym, siejącym postrach Listonem przystępował do drugiej obrony tytułu. 7 lat starszy Floyd Patterson jeszcze 3 lata wcześniej sam był właścicielem pasa będącego teraz w posiadaniu „Największego”. Patterson stracił go po tym jak został zdemolowany przez wspomnianego Listona. Przed walką było dużo złej krwi, utarczek od podłożu rasistowskim i religijnym. Patterson zapowiadał m.in. że chce „odzyskać tytuł i usunąć plagę Czarnych Muzułmanów z boksu”. Ali porównywał z kolei rywala do „wuja Toma”. Sama walka miała jednostronny przebieg – dominował młody mistrz. Wydawało się wręcz, że Ali znęca się nad Pattersonem i celowo przeciąga koniec walki, do którego mógł doprowadzić niemal w każdej chwili. Po lewym prostym Patterson upadł na deski  w połowie walki, ale Ali nie spieszył się z końcowym wyrokiem. Ostatecznie tę jednostronną potyczkę przerwał w ostatniej rundzie sędzia Harry Kraus.

3. Larry Holmes (30), 35-0 (26 KO) vs. Muhammad Ali (38), 56-3 (37 KO) 1980-10-02 Caesars Palace


Ciężka walka dla Larry’ego Holmesa, ale tylko pod względem mentalnym. Ali był jego wzorem z lat młodości. „The Easton Assasin” miał wówczas możliwość podpatrywania mistrza podczas treningów. W przeszłości przeboksowali również wiele wspólnych sparingów. Holmes był mistrzem z krwi i kości, do tego w swoim „prime”. Z uwagi na to, że Holmes darzył Alego sympatią, a ponadto wiedział że niewiele już z niego zostało, to wcale nie dążył do tego pojedynku. Wiedział jednak, że gdyby odmówił to publika poddałaby jego mistrzowską klasę w wątpliwość. Ali miał kłopoty finansowe, a za ten pojedynek miał zarobić ponad 3-krotnie więcej niż panujący mistrz. To sprawiło, że pomimo wyraźnych już oznak tysięcy przyjętych w trakcie kariery ciosów, stary mistrz zdecydował się powrócić na ring. Ali był nieaktywny od ponad 2 lat, tymczasem dla „Easton Assasina” była to już 4 walka w 1980 roku. Sama walka przypominała bardziej egzekucję niż pojedynek. Targany sprzecznymi uczuciami Holmes demolował swojego idola aż do 10 rundy, kiedy Angelo Dundee przerwał te nierówne starcie. Jakieś szczegółowe analizowanie tej walki nie ma sensu, to był smutny widok starego, zupełnie bezradnego mistrza.

2. Mike Tyson (21), 32-0 (28 KO) vs. Larry Holmes (38), 48-2 (34 KO) 1988-01-22 Convention Center 



Mike Tyson pomimo wciąż b.młodego wieku miał już zakorzenioną opinię prawdziwego kilera oraz mistrzowski tytuł na koncie. Rekord młodego Mike’a i ilość wygranych przed czasem mówiły same za siebie. Podstarzały już nieco Holmes miał wówczas w swoim rekordzie 2 porażki, choć trzeba przyznać że 2 minimalne porażki (wg niektórych kontrowersyjne) ujmy mu nie przyniosły. Innymi słowy – stary mistrz powinien być jeszcze jary, mimo że jego kariera znajdowała się już na równi pochyłej. I rzeczywiście, od początku „Zabójca” radził sobie całkiem dobrze, umiejętnie unikając lub blokując ciosy Tysona, który chciał w swoim stylu szybko zakończyć pojedynek. Po 3 rundach dość furiackich ataków „Żelaznego Mike’a”, Holmes w końcu został naruszony w 4 starciu. Był to początek jego końca. Stary mistrz chwiał się i potykał po silnych uderzeniach młodego rywala, a sprawę zakończyły 3 mocne, prawe sierpy Tysona. Pomimo tej porażki, trzeba przyznać że Holmes całkiem dobrze się zakonserwował. W kolejnych latach potrafił pokonać mistrza olimpijskiego oraz mistrza świata WBO Ray’a Mercera, czy stoczyć zacięty bój z Evanderem Holyfieldem.

1. Michael Moorer (26), 35-0 (30 KO) vs. George Foreman (45), 72-4 (67 KO) 1994-11-05 MGM Grand



Największa różnica wieku pomiędzy zawodnikami z podanych zestawień. Przy dobrych wiatrach Foreman mógłby być ojcem Moorera. Wielu pewnie pomyśli, że przecież Moorer nie był zawodnikiem tego kalibru co inni, wspomniani młodzi mistrzowie. Trzeba jednak uwzględniać renomę jaką cieszył się dany zawodnik przed pojedynkiem (weryfikacją). „Double M” był wówczas naprawdę klasowym pięściarzem, mistrzem o nieskazitelnym rekordzie. Przed potyczką z Foremanem odniósł wartościowe zwycięstwo nad legendarnym Evanderem Holyfieldem. Także inni pokonani przez Moorera pięściarze w zdecydowanej większości nie mogli zostać ochrzczeni mianem kelnerów. „Big George” został wybrany przez Moorera na dobrowolną obronę. Choć Foreman już jako „dziadek” (po 10-letnim rozbracie z boksem) sprawił sporo problemów kilku młodszym, b.dobrym bokserom, to faworytem w starciu z „Double M” nie był. Ostatni pojedynek przegrał z Tommy’m Morrisonem i wydawało się, że wypadł na dobre z przetasowań na szczycie wagi ciężkiej. Oferta walki z Moorerem była więc dla niego jak szczęśliwy los, którego nie zamierzał zmarnować. Młodszy o blisko dwie dekady Moorer punktował Foremana od samego początku. Konsekwentnie realizował swój plan, będąc szybszym od starego mistrza. „Big George” nie poddawał się jednak i prostymi kombinacjami, głównie lewy – prawy prosty starał się przedzierać przez gardę młodszego, ale i mniejszego oponenta. W 10 rundzie taktyka Foremana zaskoczyła, Moorer został trafiony kilkukrotnie prostymi ciosami. Po klasycznej akcji starego mistrza znalazł się na deskach i nie był w stanie podjąć walki przed wyliczeniem do dziesięciu. Cud stał się faktem.



Czy Władimir Kliczko pójdzie w ślady George’a Foremana, a Anthony Joshua zostanie „Michaelem Moorerem naszych czasów” ? A może nigdy już nie ujrzymy dawnego „Dr. Steelhammera”, który ugnie się pod naporem druzgocących ciosów AJ’a? O tym przekonamy się sobotni wieczór. Historia pokazuje, że w starciach typu Młody mistrz vs. Stary mistrz częściej triumfuje młodość. Wiek biegnie nieubłaganie, z tym że jednych dopada szybciej, innych później. Wiele zależy od prowadzenia się zawodników, przebiegu ich kariery. O analizę sobotniego starcia gigantów pokuszę się jednak w kolejnym poście.


*Przy wyborze walk sugerowałem się przede wszystkim tym by były to potyczki młodego, niedługo panującego mistrza z mistrzem z zasłużonym mistrzem z przeszłości – tak jak w przypadku potyczki AJ’a z WK. Stąd (pomimo jednego wyjątku) nie uwzględniłem tu m.in pamiętnej batalii pomiędzy Vitalijem Kliczko, a Lennoxem Lewisem. 

czwartek, 20 kwietnia 2017

Zapowiedź bokserskiego weekendu, moje typy


Nadchodzący weekend będzie bogaty w kilka ciekawych potyczek. Postanowiłem opisać je krótko i podzielić się moimi typami co do rezultatów.



LEGIONOWO
Krzysztof Zimnoch – Michael Grant
Walka wieczoru na gali w Legionowie.  Tak jak dla wielu, owe zestawienie wydaje mi się niesmaczne. Wyciąganie zwłok zawodnika, który swój prime przeżywał blisko 20 lat temu mówi samo za siebie. Jednocześnie nie znaczy to, że nie może sprawić on Polakowi żadnych problemów. Bo kiedy Krzysztof Zimnoch walczył z pięściarzem, o którym można by powiedzieć, że:
  • ·         Był głodny sukcesów ?
  • ·         Miał maksymalnie 30 lat ?
  • ·         Miał maksymalnie 2 porażki w rekordzie ?
  • ·         Należał do chociaż top 30 zawodników wagi ciężkiej ?

Odpowiedź pozostawię czytającym. Dodam jeszcze tylko, że średni wiek ostatnich 9 rywali Zimnocha to 37,9 lat… I nie chodzi mi tu o zamiłowanie do hejterstwa, ale o twarde fakty. Krzysiek niebawem kończy 34 rok życia, a poważnych testów na horyzoncie ciągle brak. Jeśli w końcu Zimnoch zmierzy się z kimś z choćby szerokiej czołówki swojej dywizji  to przeskok będzie ogromny, bardzo prawdopodobne że zbyt duży. Wracając do samej walki z Grantem. Grant ma 44 lata, ostatnią walkę stoczył 2,5 roku temu, a ostatnie zwycięstwo zanotował ponad 5 lat temu. Dodać trzeba, że już wtedy był on wręcz cieniem samego siebie sprzed lat. Dziś przejawia wyraźne oznaki problemów neurologicznych, wobec czego nie dziwi że w ostatnim czasie jego licencja bokserska była zawieszona. Jakie były przesłanki jej odnowienia pozostaje już zagadką. Atuty Granta? Doświadczenie, warunki fizyczne, siła ciosu. Jeżeli Zimnoch chce jeszcze powalczyć chociaż o jakiś europejski tytuł to mimo wszystko musi takiego rywala znokautować . Czy tak będzie? Całkowitej pewności nie mam. Jeszcze raz podkreślę, że takiego sposobu promocji  i prowadzenia zawodnika zdecydowanie nie popieram. Bo kto myśli, że Krzysiek będzie walczył z „tym Grantem” i kto myślał, że będzie walczył „McCallem”, z tym Mollo itd.? Pan Tomasz Babiloński chyba niezbyt wysoko ocenia intelekt kibiców pięściarstwa znad Wisły. Owszem, niejeden „zorientowany” z ciekawości pewnie pojedynek obejrzy (w tym ja) – choć może w przypadku bardziej atrakcyjnego rywala obejrzałby go na żywo, nie przed tv. W każdym razie pewien niedosyt pozostanie. Jedynym przypadkiem, kiedy zatriumfuje kibic, będzie sytuacja gdy Grant trafi czymś Zimnocha, tak jak zrobił to Mollo w ich pierwszej walce. Nos nadopiekuńczego promotora zostałby wtedy utarty. Albo Zimnoch pewnie wygra i poczekamy na prawdziwą weryfikację, albo w życie wejdzie scenariusz z utarciem promotorskiego nosa (jednak mało prawdopodobne).

Mój typ: Zimnoch przed czasem

Dariusz Sęk -Viktor Polyakov

Rywala Darka nigdy w akcji nie widziałem. CV ma przeciętne, nieco lepiej było na amatorce. Na siłę stara się wyciągać jego olimpijską przeszłość. Bardzo odległą dodajmy. Sęk miewa jednak ostatnio gorszy okres. Wydaje się, że od dobrej walki z Krasniqim (2,5 roku temu) jego boks stanął w miejscu, a może nawet nieco się cofnął. Możliwe że wyzwania są tym co motywuje Darka do naprawdę ciężkiej pracy.  Nie sądzę by  takim wyzwaniem była walka z Polyakovem - który ostatnią zawodową walkę wygrał 5 lat temu (jakby nie patrzeć).

Mój typ: Sęk wyraźnie na punkty

Walka warta uwagi: Mateusz Tryc – Tomasz Gargula

ERFURT
Robin Krasniqi – Artur Abraham
Walka 2 Niemców z szerokiej czołówki wagi super średniej. Teoretycznie ciekawe starcie, bez wyraźnego faworyta. Osobiście nie wywołuje u mnie jakichś ogromnych emocji. Obaj prochu już nie wymyślą. Jakby ta walka się nie zakończyła, to wielkiego piętna na karierze zwycięzcy i przegranego odcisnąć nie powinna. Bez wielkiej presji można obejrzeć.

Mój typ: Krasniqi na punkty

LIVERPOOL
Martin Murray – Gabriel Rosado
Ciekawa konfrontacja dwóch stylów. Obaj już nieco wyboksowani, z kilkoma wojnami na koncie. Przewaga fizyczności będzie po stronie większego Murraya. I myślę, że to zadecyduje o losach pojedynku. Nie skreślam jednak bardziej elastycznego Gabriela.

Mój typ: Murray na punkty po zaciętym pojedynku

CARSON
Oscar Valdez – Miguel Marriaga
Szczerze mówiąc nie oglądałem za wiele Marriagi. Znam jednak możliwości Valdeza i obstawiam, że uda mu się obronić tytuł WBO. Obaj jednak mocno biją i żadnego rozstrzygnięcia w tej konfrontacji wykluczyć nie można.

Mój typ: Valdez przed czasem w drugiej połowie walki

NOWY JORK

Shawn Porter – Andre Berto
Bardzo ciekawy pojedynek. Według mnie Porter jest wciąż trochę niedoceniany. Jedyne 2 porażki poniósł z naprawdę wybitnymi rywalami, a przegrywał minimalnie. Berto to z kolei bokser, który swego czasu był przeceniany. Nie zmienia to jednak faktu, że to wciąż dobry, groźny zawodnik. Stawiam zdecydowanie na Portera, choć Berto na pewno postawi opór (przynajmniej w pierwszej części pojedynku).

Mój typ: Porter przed czasem w końcowych rundach

Walka warta uwagi: Jermell Charlo – Charles Hatley





środa, 19 kwietnia 2017

Po co ten blog?

Każdy blog jest pisany w jakimś celu. Tak przynajmniej powinno być. Zacznę może od tego co irytuje mnie w istniejących już blogach czy też videoblogach (np. na YouTube). Tych rzeczy będę starał się unikać.

Przede wszystkim – oklepane tematy.  Ileż mamy osobistości w sieci, które na żywca zżynają pomysły na swoją twórczość. Brak kreatywności to jedno, chęć zdobycia „fejmu” to drugie. Bo przecież najłatwiej jest sprzedać temat, który jest na topie. Prowadzi to do tego, że mamy co raz więcej „śmieciowych” twórców. To co wyprodukują jest swego rodzaju kompilacją pracy innych. Wygłaszane teorie nie są w żaden sposób weryfikowane, są po prostu dalszym przekazem tego samego – z czasem ten przekaz może być nieświadomie zniekształcany. W wyniku tego także błędnie weryfikowany.

Po drugie – przerost formy nad treścią. Mowa tu m.in. o cukierkowych facecikach i dziewczynach sprzedających przede wszystkim swój wizerunek. Okej , zgadzam się że każdy może  robić co chce. Do mnie zdobywanie publiczności samym wizerunkiem nie trafia. Wolę sprzedawać  swój umysł niż ciało - bo tak to można nazwać, jeśli publiczność, sławę, pieniądze (?) zdobywa się głównie wyglądem. Trzeba tu przyznać, że estetyczny wygląd to naprawdę skuteczne narzędzie do manipulacji.

Po trzecie – klapki na oczach. To naturalne, że człowiek chce się z czymś utożsamiać, solidaryzować, w coś wierzyć. Nie jestem jednak fanem zaślepienia i zorientowania wyłącznie na jedną drogę myślową. Żadna skrajność nie jest dobra i każda prowadzi w złym kierunku. Czasem te całe zjawisko przypomina swego rodzaju sekty skupione wokół danego guru. Sekta bezglutenowców, sekta IFYM-owców, sekta wegan/wegetarian. Ci bardziej zorientowani mogą się domyśleć o jakich guru może chodzić. Czasem wypadałoby się zatrzymać i spojrzeć na coś z zupełnie innej strony – takie mam przynajmniej podejście. I tak, wiem że miejscami mogę nieco upraszczać/przejaskrawiać opisywane zjawiska. To celowe zagranie.

Do czego więc ma mi służyć ten blog?

Chcę, by był miejscem w którym będę mógł zachować własne, unikalne myśli. Takie, które czasem wpadają do głowy, a potem o nich na zawsze zapominam. Nie chcę, by potem ktoś się posłużył nimi przeciwko mnie.

Chcę, by ten blog był swego rodzaju pamiętnikiem. Zamierzam relacjonować tu co ważniejsze wydarzenia mojego życia, szczególnie związane z boksem i treningiem. Czasem opiszę sytuację, która szczególnie mnie zaintrygowała, wywołała refleksje.

Chcę zwracać tu uwagę na rzeczy, które według mnie są niedocenione, niezauważone, traktowane po macoszemu. Czasem postaram się przedstawić dobrze znany temat z innej perspektywy.

Nie zależy mi na popularności, czy poklasku. To będzie miejsce moich osobistych przemyśleń. Będę pisał to co myślę/uważam, nie zaś to co chcieliby przeczytać inni. Może być jednak tak, że ktoś podsunie mi pewien pomysł, a ja ten temat uznam za na tyle ciekawy, że postanowię go tutaj rozwinąć. To tyle. Wiem, że ten wpis jest nieco jałowy, ale z jakiegoś powodu czułem się winien wytłumaczenia tego po co mi ten cały blog (gdyby ktoś to czytał). No to już za mną.


środa, 12 kwietnia 2017

Boks - pierwsze wspomnienia

Boks to niewątpliwie jedna z moich największych pasji. Duża część  bloga będzie poświęcona właśnie tej dyscyplinie. Na początek opiszę moje pierwsze oraz te trochę późniejsze wspomnienia związane z pięściarstwem.

Druga połowa lat 90. ubiegłego wieku. Stanowisko prezydenta RP piastuje Aleksander Kwaśniewski, nasz kraj nawiedza powódź tysiąclecia, a głośnym wydarzeniem na świecie jest m.in. śmierć księżnej Diany w wypadku samochodowym. Do historii przechodzą wówczas (1996) także 2 niezapomniane, bokserskie wojny – pomiędzy Andrzejem Gołotą , a Riddickiem Bowem. Riddick był w latach 90. wielkim mistrzem, na koncie miał tylko jedną porażkę z Evanderem Holyfieldem  - którego nomen omen dwukrotnie pokonał. Wtedy Bowe nie był dla mnie wielkim Bowem, a jakimś murzynem którego Gołota lał przez całą walkę, by ostatecznie polec przez serię zadaną w „jaja”. Tak przynajmniej relacjonował przebieg tych walk mój ojciec. To moje pierwsze wspomnienia związane z zawodowym boksem.



O tym, że rywal Gołoty nie był jakimś amerykańcem z łapanki dowiedziałem się dopiero 10 lat później, kiedy internet stał się dla mnie bardziej dostępny. Wtedy, gdy czasy wykupywania godzin w kafejkach, czy sprawdzania w pośpiechu podstawowych informacji u znajomych mijały już bezpowrotnie. Swoją drogą to takie przedstawianie wspomnianych batalii przez mojego ojca świadczy o tym jak nietuzinkowym potencjałem dysponował „Andrew”. Jako kilkulatek nie byłem jeszcze w stanie zarywać nocy dla bokserskich gal, natomiast niejednokrotnie podchodziłem do telewizyjnych seansów pierwszych części słynnego „Rocky’ego”. Telewizja Polska emitowała serię w godzinach późnowieczornych i co prawda często kończyły się one moim snem jeszcze w pierwszej części filmu (ah, te zawiłe fabularne wątki), to trzeba przyznać że silne zainteresowanie pięściarstwem przejawiałem już wtedy. Czasem przezornie kazałem innym, by obudzili mnie na finałową walkę, która kończyła każdą część serii.



Rocky inspirował mnie do tego stopnia, że zaczynałem poszukiwać  w najbliższym otoczeniu rywala dla siebie. Naturalny wybór padał na siostrę. Jako blisko 4,5 roku młodszy brat raczej nie miewałem w prowokowanych przeze mnie utarczkach przewagi. Rodzice by jakoś rozładować mój zapał podarowali mi bokserski worek. Myślę, że to najpopularniejszy model wśród 5-6 latków w dziejach naszego kraju. I choć uderzałem w niego z zapałem, to jeszcze przez wiele lat nie było mi dane trenować tej dyscypliny pod okiem jakiegokolwiek trenera. Jako dzieciak miałem także wiele innych zainteresowań i napisanie, że boks był dla mnie najważniejszy byłoby sporym nadużyciem

.

Kolejne moje wspomnienie związane z boksem to gra Knockout Kings 2001 na konsoli Playstation. Gra sprawiała nie lada frajdę, szczególnie kiedy grało się z kolegą przeciwko sobie. Byłem wówczas jeszcze uczniem szkoły podstawowej i dodam, że bójek na przerwach zdecydowanie nie unikałem. Rzadko jednak sam byłem ich prowodyrem. Bardziej bojownikiem o sprawiedliwość i tym który oddawał.



Na jesieni 2005 roku telewizja Polsat emitowała reality show pt. „Za wszelką cenę” (w USA znane jako „The Contender: The Next Great Human Drama”). I choć jak przed chwilą wyczytałem program okazał się finansową klapą (niska oglądalność), to razem z siostrą śledziliśmy poczynania jego głównych bohaterów, z wypiekami na twarzy.

„Bohaterami „The Contender” było 16 zawodowych bokserów, którzy trafili do obozu treningowego, aby zrealizować swoje marzenia o zdobyciu tytułu Mistrza Boksu i wygrania miliona dolarów. Co tydzień w wyniku przegranej walki odpadała jedna osoba. Celem reality show było odnalezienie nowych, ogólnokrajowych gwiazd boksu.”


Reality show prowadzili wielcy Sylvester Stallone oraz Sugar Ray Leonard. Zwycięzcą turnieju okazał się Sergio Mora, znany dziś z pojedynków m.in. z Danielem Jacobsem czy naszym Grzegorzem Proksą.

Marzec 2007. Od tego czasu dysponuję stałym dostępem do internetu, zaczynam śledzić takie witryny jak bokser.org  i ringpolska.pl . Dopiero wtedy zamiłowanie do boksu zaczęło u mnie rozkwitać na dobre. Wcześniej dostęp do informacji ze świata szermierki na pięści miałem mocno ograniczony. Nie obracałem się w takim środowisku, nie miałem nawet pojęcia o istnieniu toruńskiej sekcji. Transmisje boksu w telewizji były sporadyczne i zazwyczaj w formie  amerykańskich gal o 3-4 nad ranem. Pierwszą walką, którą śledziłem z naprawdę wielkim zainteresowaniem i znajomością otoczki był pojedynek Oscara de la Hoyi z Floydem Mayweatherem jr. Ta pamiętna walka miała swoje miejsce 5 maja 2007, w MGM Grand Arena w Las Vegas. Floyd pozostał niepokonany, wygrywając na punkty. Według niektórych werdykt był kontrowersyjny, dla mnie również. Dziś mam już inne zdanie na ten temat.


W kolejnych latach moje zainteresowanie boksem wyrażało się tak samo. Czytaniem bokserskich newsów, oglądaniem walk – czy to  transmitowanych na żywo, czy też archiwalnych, wyszukanych na YouTube. Dłuższy czas chodziło mi po głowie obejrzenie pięściarstwa bezpośrednio na gali. W końcu doszło i do tego. Na pierwszą galę jako widz wybrałem się aż do Lublina (ponad 400km od mojego miejsca zamieszkania). Na miejscu spotkałem się z kolegą, na co dzień mieszkańcem Krakowa. Wybór Lublina wydawał się ciekawy, także z turystycznego punktu widzenia. W walce wieczoru Marcin Rekowski pokonał przed czasem Alberta „Dragona” Sosnowskiego. W pamięci zapadł także zacięty bój Łukasza Maćca z Leonardo Tynerem. Gala odbyła się 31 maja 2014 roku.



Po lubelskim „Wojak Boxing Night” zostałem już stałym kibicem boksu „na żywo”, zakładając sobie obejrzenie min. 3 gal zawodowych w roku. Wraz z oglądaniem i pasjonowaniem się boksem rosła we mnie chęć osobistego sprawdzenia się w tej dyscyplinie. W zasadzie to zawsze chciałem boksować, ale okoliczności temu nie sprzyjały. Byłem harcerzem, uprawiałem inne dyscypliny sporty, ale i miałem trochę problemów zdrowotnych. W końcu na jesieni, dokładnie 5 października 2015 roku zdecydowałem się wybrać na trening rekreacyjnej sekcji w toruńskim „Pomorzaninie". Boks (z pewnymi przerwami) uprawiam do dziś. Czasem żałuję, że zabrałem się do treningów będąc już 24-latkiem. Z drugiej strony kwestie zdrowotne raczej nigdy nie predysponowały mnie do uprawiania tej dyscypliny na poważnym poziomie. W każdym razie lubię to robić i nie zamierzam przestawać.



Kolejny poziom wtajemniczenia? W przyszłości na pewno planuję „zaliczyć” jakąś zagraniczną galę oraz rozwijać bloga, na którym spora część postów będzie w pięściarskim klimacie J