piątek, 31 sierpnia 2018

Mini recenzje - "O miłości", "Chemia między nami", "Sztuka obsługi penisa"

Wczoraj zamieściłem nowy wpisa dziś już czas na kolejny - co by utrzymać comiesięczną, 4-wpisową regularność. Będzie to specjalny i zarazem nieco nietypowy post bo dotyczący książek o... miłości. Formuła wpisu za to znana i sprawdzona – książkowe mini recenzje. Co ciekawe, przyjrzymy się temu zjawisku z 3 różnych perspektyw. Można rzec, że będzie o miłości mniej i bardziej dosłownie 🙂 Przechodzę już do rzeczy. 


O miłości - Z. Lew-Starowicz, K. Romanowska 

Pozycja, która wydana została już kilka lat temu, a w moje ręce trafiła dość przypadkowo. W tym temacie nic jednak nie straciło na aktualności. To jedna z książek najsłynniejszego polskiego seksuologa, które zostały napisane w formie wywiadu, a w rolę przepytującej wcieliła się Krystyna Romanowska. Lew-Starowicz dzieli się w niej zawodowymi doświadczeniami, oraz przedstawia psychologiczne podłoże różnych zachowań na linii kobieta-mężczyzna. Jak chyba wszystkie książki z tej serii (osobiście przeczytałem 3) - czyta się ją lekko, szybko, oraz z zaciekawieniem. To lektura praktyczna, a zarazem strawna dla każdego. Lew-Starowicz posiada tę umiejętność - mówienia o rzeczach poważnych, w sposób prosty i swobodny. Książka dosłownie dla wszystkich.

Ocena: 8/10 


Chemia między nami – L. Young, B. Alexander 

Zmieniamy klimat na nieco chłodniejszy. Neurobiolog Larry Young, oraz dziennikarz Brian Alexander postanowili przyjrzeć się miłości od strony typowo fizjologicznej. Miłość, seks i naukowe podstawy przyciągania - tak brzmi podtytuł tej książki. To wyrachowana analiza środowiska hormonalnego, które popycha człowieka do działań miłosnych, oraz seksualnych. Bardzo dużo tu odniesień do różnych badań, które miały na celu przybliżyć nas do znalezienia odpowiedzi na pytanie: “Dlaczego tak właściwie kochamy”? Choć dużo tu złożonych, biologicznych terminów, to autorzy postarali się o to, by czytelnik zbyt szybko nie zasnął. W książce znajdziemy sporo ciekawostek, porównań do świata zwierząt, oraz szczyptę dobrego humoru - "Chemia między nami" nieco przypomina pod tym względem popularną książkę “Dlaczego zebry nie mają wrzodów”. Autorzy wyczerpali, oraz wyjaśnili temat bardzo obszernie, choć przed sięgnięciem po tę lekturę warto mieć na uwadze jedną rzecz: ostateczne wnioski niosą ze sobą niezbyt pozytywny wydźwięk, a już na pewno daleko im do niewinnego, beztroskiego romantyzmu.  

Ocena: 7/10 


Sztuka obsługi penisa – A. Gryżewski, P. Pilarski 

Na deser pozostawiłem najbardziej bezpośrednią, ale też chyba po prostu najlepszą z opisywanych dziś książek. To również najświeższa pozycja - która trafiła na półki księgarni przed paroma miesiącami. Andrzej Gryżewski to persona, którą można uznać niejako za następcę Zbigniewa Lwa-Starowicza na polskim podwórku. Tak jak i jego mentor, także Andrzej posiada kompetencje seksuologa, oraz psychoterapeuty. Również koncepcja “Sztuki obsługi penisa” wydaje się nieco zainspirowana książkami ikony polskiej seksuologii. Romanowską w roli przepytującego zastąpił jednak Przemysław Pilarski – dramatopisarz, scenarzysta, dramaturg, a w przeszłości także stand-upper. Co z tego wyszło? Ano książka, którą czyta się jednym tchem, lektura która bawi, zaskakuje, a przede wszystkim edukuje. Niech tytuł was nie zwiedzie i nie odstraszy.  Ta pozycja nie ma nic wspólnego z wyuzdaną, erotyczną beletrystyką, ani fantazjami niespełnionego kochanka i pisarza. To opowieść o życiu, ludzkiej psychice (głównie męskiej), oraz seksualnym życiu i problemach Polaków. Gryżewski odpowiedział w niej na wiele wątpliwości i pytań, które nurtują mężczyzn, a także ich partnerki. Wszystko zaserwowano w bardzo przystępnej, humorystycznej formie. Polecam. 

Ocena: 9/10 

czwartek, 30 sierpnia 2018

KSIĄŻKA MIESIĄCA, SIERPIEŃ/MÓZGOWA LITERATURA, CZ.8 - "W zdrowym ciele zdrowy mózg"



Trochę tu ostatnio było cicho, ale wracam już do aktywności. Dziś dość nietypowo, bo łącząc dwa blogowe cykle w jeden. Złożyło się tak, że książka która planowałem zaprezentować w ramach “Mózgowej literatury” okazała się jednocześnie najlepszą lekturą, jaka wpadła mi w ręce w ciągu kończącego się właśnie miesiąca. Stąd taki, a nie inny zabieg. Nie oznacza to jednak, że treści na moim blogu będzie mniej. Wręcz przeciwnie, a niedługo się już o tym przekonacie. Przejdę już do sedna i recenzji obiektu dzisiejszego wpisu. Mowa tu o dziele Andersa Hansena - “W zdrowym ciele zdrowy mózg”. 

Anders Hansen to znany, szwedzki psychiatra, a w naszym kraju może być kojarzony z popełnienia takiej książki, jak “Projekt zdrowie. Szwedzki poradnik inteligenta”. Zajmijmy się jednak jego najnowszym dzieckiem, które trafiło na półki polskich księgarni przed dokładnie 4 tygodniami. Warto wspomnieć, że nowe dzieło Szweda zrobiło w jego rodzimym kraju prawdziwą furorę i przez długi czas nie schodziło z list bestsellerów. U nas się raczej na to nie zapowiada, ale nie uważam by ujmowało to specjalnie jego wartości.  Koncepcja książki “W zdrowym ciele zdrowy mózg” jest prosta i klarowna. Nie ma tu żadnych haczyków. Anders Hansen zajął się stworzeniem pozycji zawierającej opis i interpretacje najnowszych, oraz najbardziej przełomowych badań nad wpływem aktywności fizycznej na funkcjonowanie mózgu. Jest to literatura popularnonaukowa i trzeba przyznać, że pomimo stosowania od czasu do czasu dość złożonych terminów, język książki jest zrozumiały i pozwala szybko brnąć przez lekturę. Na słowa uznania na pewno zasługuje tu też tłumacz(ka) - Agata Teperek. Prócz bardzo dobrego tłumaczenia, uwagę zwraca także solidne wydanie książki. Przejrzysty układ treści oraz ciekawe, klimatyczne rysunki – to następny, pozytywny akcent dzieła Hansena. Treść podzielono z kolei na 10 głównych rozdziałów. Każdy dotyczy innego aspektu związanego z przewodnim tematem, np. roli ruchu w leczeniu depresji, czy hamowaniu procesów starzenia naszego najważniejszego organu. Do rozdziałów dorzucono m.in. bardzo użyteczny słowniczek pojęć związanych z ludzkim mózgiem. Prócz tego, nie zabrakło oczywiście bibliografii, przypisów i tradycyjnych słów podzięki. 

Po wejściu na profil książki, na najpopularniejszym, literackim portalu, można spotkać się z paroma komentarzami krytycznymi. Ich autorzy zarzucają przede wszystkim, że książka nie niesie za sobą nic odkrywczego, a jej cała mądrość sprowadza się do “Bądź aktywny, będziesz zdrowszy”. Hmm... z jednej strony nie jest to opinia odległa od prawdy, jednakże zastanawiam się, czego rewolucyjnego w takim razie można oczekiwać po sięgnięciu po książkę o tytule “W zdrowym ciele zdrowy mózg”? To naprawdę intrygujące... Pozytywny wpływ ruchu na zdrowie człowieka jest oczywisty od dawna, jednakże zamysłem autora książki popularnonaukowej jest wyjaśnienie pewnych procesów, za pomocą podejścia do tematu w sposób analityczny, i w oparciu o rzetelne, naukowe badania. To lektura dla ludzi, którzy wolą być nieco bardziej świadomi, oraz lepiej rozumieć zjawiska, w których biorą udział. Mimo tego, założyć się mogę że w dalszym ciągu większa część społeczeństwa wierzy w, np. mit, że dla poprawy sprawności funkcji umysłowych, najlepsze są... ćwiczenia umysłowe. Tak, to jest mit 😉 Hansen obala także kilka innych, wciąż mocno zakorzenionych stereotypów, dotyczących pracy mózgu. Owszem, osoba siedząca głęboko w temacie nie zostanie po przebrnięciu tej lektury wielce oświecona, jednak książka okazała się interesująca, np. dla mnie - czyli kogoś kto kilka tytułów traktujących o pracy ludzkiego umysłu już zaliczył. Dzieło Szweda jest po prostu ciekawe, a już na pewno unikatową sprawą są propozycje ćwiczeń fizycznych różnego rodzaju (z podaną intensywnością i czasem trwania) - dobranych w zależności od tego, czy chcemy wpłynąć dodatnio na swoją kreatywność, koncentrację, czy też pamięć. Ponadto, autor w dość wyczerpujący sposób odpowiedział na wiele często zadawanych pytań. Po przeczytaniu tej książki - z pewnością i wiele waszych wątpliwości zostanie rozwianych. 

“W zdrowym ciele zdrowy mózg” to lektura zarazem przyjemna, jak i pożyteczna. Czego oczekiwać więcej? Anders Hansen podjął się teoretycznie trywialnego tematu, ale podszedł do niego z naukowej perspektywy i przytoczył wiele interesujących, ale niekoniecznie szerzej znanych badań. Paradoksalnie, to książka na polskich rynku wydawniczym unikatowa, ale co najważniejsze - prezentująca wysoki poziom. Na tej lekturze nie powinien zawieść się nikt, kto lubi korzystać z mózgu - polecam :) 

  MÓZGOWA LITERATURA, CZ.1 "Mózg. 41 największych mitów":

MÓZGOWA LITERATURA, CZ.6 "Po pierwsze nie szkodzić":

niedziela, 19 sierpnia 2018

Kilka słów o: znaczenie celów i priorytetów, życiowe powołanie



Nie raz patrząc na osoby, które osiągnęły dużo w danej dziedzinie – i rozwijają się nadal, zastanawiam się jaki przyświeca im cel, i jaki motyw nimi tak naprawdę kieruje. Czasem patrzę na lawinowo żebrzących o “suby i lajki” youtuberów i myślę: po co wam to w zasadzie potrzebne? Czy to nie przypadkiem kwestia przerostu ego i dość próżnej wiary w to, że to co akurat wy przekazujecie jest najwłaściwsze i najmądrzejsze? Zapewne wielu pomyśli teraz: “nie bądź głupi, chodzi tu przecież o kasę”. Owszem, w jakimś stopniu na pewno, z tym się zgadzam. Ale pieniądze to rzecz przelotna, a żeby rzeczywiście poświęcić większość swojego życia danej dziedzinie, trzeba zdecydowanie czegoś więcej. Bo przecież każde poświęcenie konkretnej sprawie wymaga zarazem odpuszczenia kilku innych. A w życiu i na świecie jest naprawdę mnóstwo interesujących rzeczy do poznania, zobaczenia i doświadczenia. Czy w takim razie poświęcanie się jednej dziedzinie ma sens? Czy może jedynym słusznym wyjściem jest po prostu swobodne życie pełną parą - “carpe diem” i te sprawy? Oczywiście prostej i jedynej słusznej odpowiedzi w tym wypadku nie ma. Podzielę się dziś jednak moimi paroma przemyśleniami i wnioskami - na temat życiowych priorytetów, oraz wyznaczania i osiągania celów. 

Nie da się ukryć, że życie bez dążenia do konkretnych celów jest zwykle łatwiejsze. Działasz przez większość czasu instynktownie, hedonistycznie i nie przejmujesz się tym, że nie zdążysz czegoś zrobić - no chyba, że na tym polega Twoja praca, a wykonujesz ją wyłącznie by mieć za co żyć. Napisałem “zwykle łatwiejsze”, bo da się w sumie dostrzec tutaj wyjątki, a może po prostu osoby o określonej, psychicznej konstrukcji? Mowa rzecz jasna o tzw. “zadaniowcach”. Kiedy nie mają przed sobą konkretnego celu – nie bardzo potrafią się w życiu odnaleźć. Tacy ludzie często posiadają już taką manierę - sami stawiają przed sobą określone zadania do wykonania, żeby mieć do czego dążyć. Raczej nie jest to jakiś sztywny i zero-jedynkowy podział. Myślę, że to bardziej kwestia tendencji do tego typu zachowania. Tendencję tę można też z czasem rozwijać, co może prowadzić nawet do pracoholizmu, oraz manii osiągania, planowania i kontroli wszystkiego co nas otacza. To już oczywiście niezdrowa skrajność. Niejedno naukowe badanie już udowodniło, że myślenie typowo zadaniowe ma w dłuższej perspektywie negatywny wpływ na naszą fizjologię. Mechanizm jest prosty. Świadomość, że coś “musisz”, sprawia m.in. że poziom kortyzolu podnosi się ponad normę. Gdy stan ten się przedłuża - negatywnie odbija się to naszym zdrowiu, obniżając z kolei np. poziom testosteronu. Nie o biologii chcę tu jednak rozprawiać. A przynajmniej nie w głównej mierze. 

Jak w takim razie znaleźć złoty środek? Czy da się skutecznie połączyć korzystanie z uroków życia, z zawodowym spełnieniem? Niejednemu się to udało, więc odpowiedź jest oczywista. Nie jest to jednak proste i wymaga pogłębiania samoświadomości. To co jest w tym aspekcie kluczowe, to nasze priorytety. To niby banalne, ale kiedy zastanawiałeś się po raz ostatni – co jest dla Ciebie w życiu najważniejsze? Śmiem przypuszczać, że część osób nigdy nie dokonało rzetelnej analizy tego tematu. Niedawno recenzowałem na blogu skądinąd świetną książkę - “Pełnię twoich możliwości”. Autorzy tej pozycji - Magness i Stulberg zachęcają m.in. do skonstruowania swojej przewodniej, życiowej myśli - hasła, które będziesz zawsze pamiętał i recytował sobie w momentach zwątpienia, zagubieniaAutorzy proponują tam ustalić swoją hierarchię wartości, a następnie, z jej pomocą stworzyć jednozdaniowy konstrukt - taki, w który będziemy całkowicie wierzyć i, który da nam poczucie spełniania pewnej, życiowej misji. W moim przypadku mogłoby to np. być: “Chcę żyć w zdrowiu, szczęściu i spełnieniu”. Sztampa? Być może, ale jest to hasło z którym mogę się w pełni identyfikować - które jest krótkie, ale zarazem zawiera wszystko, czego tak naprawdę potrzebuję. Definiuje moje życie, nadaje mu sens i wiarę w jego wartość. Zarazem nie wywiera we mnie poczucia presji. To misja, do której nie ma jedynej właściwej drogi, którą muszę koniecznie przebyć. Mam swobodę, ale i kierunek, do którego całokształt moich działań mnie przybliża. 

Poczucie pewnej elastyczności jest tu naprawdę ważne. Daje psychiczny komfort, nie czyni z Ciebie niewolnika konsekwencji. Zaraz, zaraz.. co ja mam do konsekwencji? Bez tego ciężko przecież cokolwiek osiągnąć. W mojej opinii, bardziej wartościowa od konsekwencji jest wytrwałość. Myślę też, że inteligentni ludzie są też częściej wytrwali, niż konsekwentni. O co mi chodzi? To w sumie proste. Konsekwencja to trzymanie się z góry obranej metodologii, jazda po szynach, z twardo obranym kursem. Wytrwałość to również ciągły marsz, ale niewykluczający elastyczności i bieżącego poszerzenia, oraz aktualizowania osobistego światopoglądu. Konsekwencja to ustalenie planu, a następnie maksymalne skupienie na jego realizacji. Wytrwałość, to plan otwarty na korekty, utrzymujący kreatywność mózgu w aktywacji. Te podejście można przenieść zarówno na działanie w określonej, ścisłej dziedzinie, jak i na nasze całe życie. Myślę, że to optymalne wyjście, jeśli zależy nam na dążeniu do celów, przy zachowaniu możliwie największego komfortu psychicznego. 

Teraz z trochę innej beczki. Co nas zwykle hamuje przed szeroko pojętym rozwojem? Odpowiadając najprościej jak się da: strach przed zmianą. To nas limituje w wielu aspektach życia. Wyświechtane “wychodzenie poza strefę własnego komfortu” czasem ma naprawdę sens. Często to w zasadzie jedyna droga, żeby coś zrobić, osiągnąć. Rzecz w tym, by działać tak, by nasze dyskomfortowe czynności stawały się z czasem dla nas czymś w pełni integralnym. Jeśli z góry nastawiasz się negatywnie i na samą myśl o wykonaniu jakiegoś zadania, czujesz krępujący stres, to faktycznie może być z tego więcej szkód niż pożytku. Zmiany są pożyteczne - grunt, żeby walczyć o zaadaptowanie się do nich. Pomóc w tym wypadku powinna świadomość, co nam dana czynność da w dłuższej perspektywie. Ten profit musi rzecz jasna nas w jakiś sposób inspirować. Celuj więc w takie zadania, których wykonanie będzie miało realny wpływ na Twoją satysfakcję i jakość życia. Działaj tak, by realizować się w swojej długoterminowej misji. 

Czemu owa adaptacja i wiara w określone wartości są tak istotne? Dlatego, że dają one poczucie pewnej kontroli nad życiem - a to jest ważne dla każdego z nas. Jeśli czujesz, że nie panujesz nad swoją egzystencją i wyborami, to nie możesz ufać samemu sobie. A jeśli Ty nie ufasz sam sobie, to czemu mieliby ufać Ci inni? Jak widzicie, poczucie kontroli nie jest więc niczym złym, o ile nie przybiera jakichś skrajnych form. W sumie to tak, jak w praktycznie każdym przypadku – grunt to złoty środek. Poczucie kontroli, bycie osobą decyzyjną i liderującą w danej społeczności to gwarant dobrego zdrowia. Tak, tu też można by przytoczyć kilka badań (łatwo to przedstawić na przykładzie środowiska zwierząt), z których płynie  jasny wniosek. Mianowicie: im większa swoboda przy podejmowaniu wyborów, mniej zwierzchników i osób, od których jesteśmy zależni, tym lepszy nasz stan psychiczny i korzystniejsza gospodarka hormonalna organizmu - mniejsza ilość hormonów stresu, a więcej m.in. testosteronu. I nie ważne, że kiedy spojrzymy na sprawy z szerszej perspektywy, to często nasza kontrola jakiegoś zjawiska/innego człowieka jest tylko złudzeniem. Tutaj liczy się wiara. Myślisz, że masz nad czymś władzę i w pełni rozumiesz proces, w którym bierzesz udział = czujesz się lepiej i jesteś zdrowszy. Cóż.. powiedzenie “im mniej wiesz, tym lepiej śpisz” okazuje się mądrzejsze, niż niektórym mogłoby się wydawać. Być może, naprawdę warto być czasem nieco głupszym i bardziej ograniczonym... 

Zmierzając już do meritum, a jednocześnie wracając do początkowego pytania. Czy nie szkoda życia na skupianiu się na rozwoju w jednej dziedzinie? Kwestia perspektywy i subiektywnej opinii, ale ja spróbuję przekonać was, że jednak warto.  

Weźmy pod lupę rozwój dziedziny nauki, jaką jest medycyna. Być może wydaje się to nieco szokujące i nieprawdopodobne, ale fakty są takie, że stan ludzkiej wiedzy i ilość informacji w tej dziedzinie podwaja się w ciągu 3 lat! Swoją drogą, to m.in. z tego właśnie powodu lekarze wydają się być ze swoim podejściem często “do tyłu” i korzystać z nieco już archaicznych metod leczenia. Ale nie do tego tu zmierzam. Tempo rozwoju nauki jest nieprawdopodobne (no nie w każdej, ale w wielu dziedzinach) i bez koncentracji na dość wąskiej specjalizacji, tak naprawdę tylko liźniesz temat. Czasy renesansu już dawno minęły. Świat potrzebuje i ceni specjalistów, a aktualny stan wiedzy jest tak obszerny, że nawet Leonardo da Vinci miałby dziś problem z byciem takim odkrywczym holistykiem. Mniemam jednak, że Twój potencjał (jak i zdecydowanej większości z nas) do Leo się jednak nie umywa. Skup się więc na jednym. Świata nie ogarniesz, i nie zrobią tego też znacznie bardziej tęgie mózgi (z całym szacunkiem do Ciebie). Nie mówię oczywiście, żeby nie korzystać z tego co wymyślili i odkryli inni. Korzystaj. Czytaj książki i publikacje autorytetów, słuchaj ich i wyciągaj wnioski, ale nie próbuj być najmądrzejszy i pionierski we wszystkim, bo po prostu nie będziesz. Rzeczywistość bywa tu brutalna i często nie mamy świadomości, że coś czego zrozumienie jest dla nas Mount Everestem, dla niektórych już od dawna jest co najwyżej Kopcem Kościuszki. 

Pojechałem tu typowo “karierowo”, ale rzecz dotyczy także wspomnianego na początku postu “korzystania z życia”. Cieszmy się światem, naturą i tym co stworzyli inni. Tylko po prostu nie traćmy czasu na próbę zrozumienia wszystkiego. Raz, że będziemy się wtedy rozmieniać na drobne, dwa że pewne rzeczy przy bliższym poznaniu... zwyczajnie tracą swój urok. Niektóre rzeczy istnieją właśnie po to, żeby były nieco tajemnicze i działały na nas odprężająco. Nie nakłaniam więc tym samym, by izolować się od świata, siedzieć po piwnicach i pracować tylko nad jedną sprawą. Z pewnością nie jest to korzystne dla niczyjej psychiki... Ale realizuj się w czymś, próbuj przybliżać do ideału, którego i tak nigdy nie osiągniesz... a jednocześnie nie przejmuj się tym - to naturalne. To jednak nieprzeciętna, specjalistyczna kompetencja jest czymś cennym, a na pewno współcześnie cenionym. Bądź przy tym wytrwały, a więc dawaj sobie pole do błędów i pomyłek. Nie oszukujmy się, nastoletni, czy nawet 20-letni człowiek nie jest jeszcze w pełni dojrzały i świadomy. Osobiście nigdy nie rozumiałem, ale też trochę podziwiałem ludzi, którzy w wieku 20 lat byli przekonani co jest ich powołaniem i mają już sztywny plan na życie. Wspomniana złudna, ale kojąca psychikę kontrola? Być może. To trochę jak z parami, które poznają się w nastoletnim wieku, a potem są ze sobą już przez całe życie, nie dając sobie nawet szans na bliższe poznanie kogoś innego. No dobra, tu akurat w grę wchodzą jeszcze jakieś inne czynniki (przywiązanie?), ale wiadomo o co chodzi.  

W każdym razie, ja jestem zdania, że żeby dobrze siebie poznać i odkryć swoje powołanie, trzeba zwyczajnie w świecie rozmaitych rzeczy spróbować. Okejwiadomo że różne są koleje losu. Czasem sprawy układają się dla nas w życiu zupełnie niespodziewanie, to paradoksalnie normalneZastymulować mózg jakimś innym bodźcem, sięgnąć po książkę z innego niż zawsze tematu - można jednak w różnych momentach życia. Ciekawym zjawiskiem jest fakt, że jest dość sporo osób, które osiągnęły sporo w danej dziedzinie, zainteresowawszy się nią będąc już w średnim wieku. Nie mówię tu rzecz jasna o zawodowym sporcie. Ale o dziedzinach wymagających specjalistycznej wiedzy – jak najbardziej. Mózg to nasze najpotężniejsze narzędzie, a za sprawą m.in. jego neuroplastyczności jesteśmy w stanie zwiększać swój umysłowy potencjał nawet do późnych lat starości. Będzie to wtedy oczywiście nieco trudniejsze, ale tak jak już kiedyś na blogu zaznaczałem - zawsze znajdzie się ktoś kto ma łatwiej, ale też zawsze znajdzie się ktoś kto ma/miał trudniej (i zrobił coś, pomimo przeszkód, które Ty uznałbyś za nie do pokonania). 

Nie bój się więc zmian, próbowania nowych rzeczy. To najlepsza droga do poznania siebie samego, a co za tym idzie – identyfikacji swojego życiowego powołania. Im lepiej siebie poznasz, tym szybciej zrozumiesz, czego tak naprawdę od swojej egzystencji oczekujesz. Zarówno w sferze zawodowej, jak i międzyludzkiej. Bądź wytrwały, poszerzaj świadomość, a Twoja misja i przyświecająca jej myśl, ukształtują się naturalnie. Wiedz po co żyjesz, ale też co chcesz/możesz dać światu (innym), a będziesz szczęśliwy. Bo ostatecznie - nikt nie żyje tylko dla siebie samego.